Jedynym, kto czasem okazuje zwątpienie, jest sam Tusk. To on od czasu do czasu wyrywa się z jakimś reformatorskim albo rewolucyjnym planem.
[b]Z którego trzy dni później się wycofuje.[/b]
Ale chyłkiem. Nawet najbardziej oportunistyczny władca jest przecież nękany przez pragnienie zostawienia po sobie czegoś ważnego. Jednak platformowy lud tej powracającej tęsknoty premiera nie rozumie. Patrzą z absolutnym uwielbieniem na ten nakręcony samochodzik i nie rozumieją, dlaczego sam „Wielki Nakrętniczy” wątpi od czasu do czasu. Po dziwnej historii z ustawą o mediach platformersi cichaczem pytają się z obawą nawzajem: „Jaki kaprys przyjdzie mu jeszcze do głowy? Czy on nie zepsuje naszego pędzącego samochodziku?”. Są małoduszni, ale przywódca nie nauczył ich cnoty podejmowania ryzyka.
[b]Miałem wrażenie, że Tusk jednak chce, by coś po nim zostało.[/b]
Jednym z istotnych słów wewnętrznego języka politycznego premiera jest słowo „hegemonia”. Tusk posługiwał się tym pojęciem do opisu swoich intencji i myślę, że posługuje się nadal. Hegemonia to nie tylko sen o sławie. Hegemonia to także przezwyciężenie największej słabości polskiego systemu politycznego końca XX wieku: zmienności, nieprzewidywalności, nieciągłości władzy. Wywracające się rządy, zanikające partie. Wszyscy stawialiśmy pytanie: jak to ustabilizować? A Tusk znalazł odpowiedź: ideowy minimalizm, kumulowanie władzy zamiast jej zużywania, hegemonia. Na razie to działa. Samochodzik pędzi. I chyba premier to traktuje jako swoje prawdziwe osiągnięcie.
[b]Ale zapytam jeszcze o Platformę. Jak to możliwe, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy budowali partię, która miała zmieniać Polskę, teraz zachwyca się – jak pan mówi – tym samochodzikiem, z którego jazdy nic kompletnie nie wynika.[/b]
Ale dlaczego mają nie być zachwyceni? W końcu komuś udało się przezwyciężyć największą słabość polskiej demokracji po 1989 roku.
[b]No tak, tylko powstaje pytanie, czy celem polityki jest trwanie czy budowanie.[/b]
Nie popadajmy w przesadę. To nie jest tak, że gabinet Tuska jakoś dramatycznie odbiega od normy. Jest kreatywny, powiedzmy w granicach wyznaczonych niegdyś przez gabinet Waldemara Pawlaka z 1993 roku albo Józefa Oleksego z 1995.
[b]To zestawienie okrutne, ironiczne i złośliwe.[/b]
Może to brzmi ironicznie, lecz nie jest ironią, tylko opisem rzeczywistości.
[b]Chciałbym porównywać obecną ekipę z innymi rządami, co do pracy których też przecież było wiele zastrzeżeń, ale coś próbowały robić.[/b]
Odbiega ona od śmiesznie chaotycznego zapału reformatorskiego rządu Buzka.
[b]Reformatorskie były też rządy Bieleckiego i Mazowieckiego, przy wszystkich zastrzeżeniach.[/b]
Tak, polityka ekipy Tuska odbiega też zdecydowanie od zapału reformatorskiego bardziej wewnętrznie poukładanych trzech pierwszych rządów – Mazowieckiego, Bieleckiego i Suchockiej.
[b]No to, jak na człowieka ze środowiska politycznego, które miało dokonać wielkiej przebudowy, tworzyć IV RP, oceny są druzgocące. Platforma powstała przecież w opozycji do tego, co robiły ekipy Pawlaka, Oleksego, Millera czy Belki.[/b]
Najpierw z pokorą należy wyznać, że ów reformatorski deficyt, który doskwiera panu i mnie, nie jest odczuwany przez większość. Mniejszość zaś odczuwa go tak mocno za sprawą kilku szczególnie wyrazistych dysproporcji. Pierwsza – to dysproporcja potencjału władzy i realności rządzenia. Od Mazowieckiego nikt nie skumulował takiego potencjału władzy jak Tusk. Ci, którzy to widzą i wiedzą, do czego owej wielkiej mocy można by użyć, zachodzą w głowę, dlaczego to się marnuje. Ale, zadając takie pytanie, udowadniamy, że nie rozumiemy paradygmatu władzy Tuska. Druga – to dysproporcja historyczna między niedawnymi wielkimi ambicjami roku 2005 i realnością roku 2009.
[wyimek]Niezwykłość politycznej idei Donalda Tuska leży w tym, że próbuje on dowieść, iż także w warunkach demokratycznych potencjał władzy można kumulować, a nie zużywać [/wyimek]
[b]Gdyby tej nadziei i oczekiwań z 2005 roku nie było, pewnie byśmy uważali, że jest całkiem fajnie. Bo nie ma już postkomunistów, nie ma tak wielkich afer.[/b]
Mówiąc z lekkim cynizmem, 2005 rok sztucznie zawyżył nam standardy. Prawdopodobnie trzeba się od tego odzwyczaić.
[b]Ale nie ma też takiego determinizmu, że polityka musi być taka miałka. Były okresy w historii, kiedy przeprowadzono wielkie projekty.[/b]
To prawda. Ale trzeba mieć świadomość, że koniunktura 2005 należała do wyjątkowych. Proszę sobie wyobrazić, że siedzimy sobie teraz przy stoliku na krakowskich Plantach, w kawiarence BWA, pijemy kawę i zaczynamy oceniać otaczających nas podobnych ludzi z perspektywy standardów życiowych św. Franciszka. I nagle widzimy, że wszystkich dookoła, a w końcu siebie samych, musimy pryncypialnie odesłać do piekła. Tak jest też z Tuskiem. Nasze postrzeganie czynów innych ludzi to w dużej mierze kwestia tła. Tusk wraz ze swoim rządem zasługuje na miłosierdzie.
[b]Nie mam wrażenia, bym był radykalnym maksymalistą. Chciałbym tylko, byśmy próbowali wykorzystać swoją szansę.[/b]
Dobrze, że pan to poruszył, bo jest jeszcze i trzecia dysproporcja. Obok dysproporcji historycznej i dysproporcji mocy męczy nas coraz bardziej dysproporcja potrzeb albo – mówiąc mocniej – narodowych konieczności. Nie jesteśmy maksymalistami – pan i ja – to otaczający nas świat stawia coraz częściej maksymalistyczne wyzwania. Narastają niebezpieczeństwa, których nie było widać. A Tuskowy paradygmat polityki jest na nie ślepy.
[b]Co pan ma na myśli?[/b]
Geopolityka wokół Polski się wali.
[b]Ale na pierwszy rzut oka tego nie widać, więc nikt się tym nie przejmuje. A poza tym to takie nieprzyjemne. Chcemy żyć w przyjaźni z innymi – myśli wielu.[/b]
Nie widać, ale tak się dzieje. Idzie dekoniunktura geopolityczna na skalę niemożliwą do przewidzenia dziesięć lat temu.
[b]Unia i NATO są w głębokim bezwładzie i kryzysie. Stają się zupełnie innymi organizacjami niż te, do których przystępowaliśmy.[/b]
W ogóle nie wiadomo, czym będą za parę lat i czy przetrwają w kategoriach naszego życia. Polska szkoła wchodzi w okres degradacji, a uniwersytety nie pełnią misji cywilizacyjnej, gdyż tak bardzo zapadły się już w drugorzędność. Eksperci mówią, że od 2013 roku zacznie się trwały okres deficytu energetycznego. Dobrze, że Tusk podjął kwestię elektrowni atomowych, ale powstaną one za 15 – 20 lat, a po drodze jest 15 lat próżni. Jesteśmy bezradni wobec procesu społecznego starzenia się, a ustrój konstytucyjny – wbrew temu, o czym zapewniają nas tendencyjni prawnicy – wykazuje coraz częściej swoją niemoc. Można ciągnąć tę listę. Rzecz w tym, żeby wiedzieć, że dla Polski będzie raczej coraz bardziej pod górkę, całkiem inaczej niż w pięknych latach 90.
[b]Czy gdyby polityka zajęła się kiedyś poważnymi problemami, to redaktor Jan Rokita chciałby wtedy wrócić do aktywności partyjnej? Czy analizowanie i komentowanie jest po prostu ciekawsze? A może też wygodniejsze?[/b]
Odpowiem panu Gombrowiczem, po części z myślowej wygody, a po części dlatego, że nie chcę składać żadnych publicznych przyrzeczeń związanych z własnym życiem. „… Ostatecznie nie takim ja szalony, abym cokolwiek o przyszłości mniemał albo i nie mniemał…”.