Angielskie wiatraki

Wysiłki Francji i Niemiec w obronie własnych języków przed anglicyzmami pokazują, że można na tym polu ponieść wyłącznie klęskę

Publikacja: 27.02.2010 14:00

Angielskie wiatraki

Foto: AP

Angielski podbija świat. Dla ponad 400 milionów ludzi jest dziś językiem ojczystym. Kolejnych 200 milionów używa go jako drugiego języka. Po angielsku mówi się w Unii Europejskiej, w ONZ, Unii Afrykańskiej i Organizacji Państw Amerykańskich. W świecie biznesu i nauki stał się uniwersalnym narzędziem komunikacji. Od muzyki pop po literaturę i film angielski bezlitośnie wkrada się do słownictwa mówców od Europy do Azji. Wiele rządów stara się ograniczyć jego wpływ. Batalia ta przypomina jednak walkę Don Kiszota z wiatrakami. Starania takich krajów, jak Francja i Niemcy, pokazują, że można na tym polu ponieść wyłącznie klęskę.

[srodtytul]Parlez-vous franglais?[/srodtytul]

Przeciętny Francuz mówi po angielsku jak hiszpańska krowa – oto słowa znanego francuskiego lingwisty Michela Arrivé. To prawda, ale nie jest to do końca jego wina. Francuskie władze od 350 lat dokładają starań, by Francuzi mówili wyłącznie po francusku. Walka o hegemonię języka Moliera zaczęła się już w XVI wieku wraz z królewskim edyktem Franciszka I, który wycofał używanie łaciny z oficjalnych dokumentów. 100 lat później francuski zdominował wszystkie dziedziny życia publicznego w kraju, od nauki przez filozofię po teologię. Wraz z monarchią absolutną miał się narodzić nowy człowiek, wzór elegancji i szlachetności. W 1635 roku powstała Akademia Francuska, powołana, by czuwać nad czystością języka.

Kiedy wybuchła rewolucja w 1789 roku, okazało się jednak, że po francusku mówi zaledwie jedna trzecia obywateli, natomiast reszta posługuje się lokalnymi dialektami. Młoda republika postanowiła więc zakazać używania innych języków, w tym bretońskiego, w dokumentach oficjalnych. Jednak dopiero w pierwszej połowie XX wieku proces przyswojenia francuskiego przez społeczeństwo został zakończony. Dokładnie w chwili, gdy angielski zaczął podbijać Europę. Francuski, który długo dominował w kręgach europejskiej arystokracji i skutecznie zastąpił w zamorskich koloniach miejscowe języki, zaczął tracić nad Sekwaną na sile.

Po II wojnie światowej sytuacja jeszcze się pogorszyła. Wraz z lądowaniem aliantów w Normandii język Moliera uległ amerykanizacji, która skłoniła pisarza René Etiemble’a do sformułowania pytania: „Parlez-vous franglais?”. Język znienawidzonych Brytyjczyków – określanych pogardliwie „les rozbif” – poważnie zagrażał spuściźnie kulturowej Francji. Szczególnie w nauce, technice, kulturze i handlu angielska terminologia powoli wypierała francuską. By temu przeciwdziałać, francuski rząd uchwalił w 1975 roku ustawę (loi Bas-Lauriol) przeciwdziałającą używaniu angielskich słów w dokumentach państwowych, reklamie i urzędach.

[wyimek]Niemcy nie tylko używają na co dzień angielskich słów, ale także tworzą angielsko-niemieckie neologizmy[/wyimek]

W ministerstwach powstały komisje terminologiczne, które zebrały tysiące propozycji na zastąpienie angielskich słów przez francuskie wyrazy. W ten sposób „logiciel” zastąpił słowo „software”, „baladeur” – wyraz „walkman”, „ordinateur” słowo „komputer”, a „weekend” zamienił się w „koniec tygodnia” (fin de semaine). Niektóre słowa stanowiły niezbyt dokładne tłumaczenia swych angielskich pierwowzorów. Słowo „informatique” wymyślone w 1962 roku przez francuskiego pioniera informatyki Phillipe’a Dreyfusa może oznaczać zarówno technologię informatyczną (information technology), jak i naukę komputerową (computer science).

[srodtytul]Mieszanie w neuronach[/srodtytul]

Mimo tych starań angielski w latach 80. wciąż dominował na konferencjach naukowych, w świecie kultury i techniki. W 1996 roku francuski rząd wydał więc kolejny dekret (loi Toubon), który wprowadza obowiązek mówienia i pisania po francusku oraz określa wyższość języka Moliera nad angielskim.

Ustawa przewiduje, że każdy obywatel ma prawo otrzymać umowę o pracę po francusku, mieć dostęp do dokumentów prawnych oraz informacji handlowej w swym ojczystym języku. W zamian ma obowiązek bronić swej ojczystej mowy przed wszelkimi wpływami z zewnątrz.

– Chodziło o to, by język francuski zachował się jako narzędzie komunikacji elit: naukowych, kulturowych, politycznych. W tej dziedzinie zagrożenie wychodzące od języka angielskiego było największe – tłumaczy w rozmowie z „Rz” Pierre Arhan ze Stowarzyszenia Obrony Języka Francuskiego (DLF) w Paryżu. Według niego ustawa była reakcją na zajęcie wyższych poziomów dyskursu przez język angielski. – Określono, że istnieje prawo do francuskiego, nie mniej i nie więcej – dodaje.

Prace nad zastąpieniem angielskich wyrazów przez francuskie odpowiedniki zostały zintensyfikowane we współpracy z Akademią Francuską oraz Narodowym Instytutem Języka Francuskiego. Ciągle aktualizowane listy są regularnie publikowane i wprowadzane do codziennego użytkowania w urzędach oraz instytucjach naukowych. Do długiej listy wyrazów z dziedziny informatyki dołączyły w ostatnich dziesięciu latach między innymi: „mieszanie w neuronach” (remue-meninges) zamiast burzy mózgów zwanej „brainstorming”, dialog na linii zastąpił „chat”, a „el-poczta” (courriel) „e-mail”.

Jeszcze bardziej niż w kontynentalnej Francji język Moliera jest pielęgnowany w Quebecu. Instytut Języka Francuskiego tej kanadyjskiej prowincji skutecznie tępi wszelkie anglicyzmy. W 2008 r. Apple musiał wycofać reklamę, w której pojawiło się angielskie słowo „unibody” opisujące wygląd laptopa MacBook Pro. – Dla nas chodzi o coś więcej niż obronę języka. Chodzi o obronę naszej spuścizny kulturowej. Francuski jest językiem urzędowym w terytoriach zamorskich, w naszych byłych koloniach. Jeśli jako uniwersalny język przyjmiemy angielski, silna więź z krajami należącymi do Międzynarodowej Organizacji Frankofonii osłabi się – podkreśla Pierre Arhan. I w tym sęk. Do tej organizacji należy dziś 56 państw i rządów. Elity w tych krajach mówią po francusku, podczas gdy zwykli ludzie porozumiewają się w lokalnych dialektach. – Jaki powód mieliby, aby mówić dalej po francusku, gdyby elity w Paryżu zaczęły porozumiewać się po angielsku? – pyta Arhan.

Czy to oznacza, że bitwa została wygrana? Bynajmniej. Świadczy o tym choćby apel wystosowany w październiku ubiegłego roku przez grupę stowarzyszeń broniących języka francuskiego. Skarżą się w nim, że „na paryskich murach widnieje dziś więcej słów angielskich niż niemieckich za czasów okupacji”. „Nadszedł czas stawić opór” – nawołują.

Ich zdaniem mimo starań rządu angielski coraz częściej dominuje w nauce, reklamie, biznesie. „Wiele firm komunikuje się z pracownikami wyłącznie po angielsku. Naukowcy publikują swoje prace w wersji angielskiej, nie starając się nawet o tłumaczenie na francuski” – czytamy. Gorzej: wiele uczelni proponuje wykłady po angielsku, nawet dyplomy dwujęzyczne.

I rzeczywiście trudno dziś we Francji znaleźć pracę bez znajomości angielskiego. Globalizacja zmusiła francuskie koncerny do podporządkowania się międzynarodowym regułom gry, do których należy komunikacja po angielsku.

Z tego powodu francuski senat przyjął w 2005 roku ustawę, według której kierownictwo firm musi rozmawiać z pracownikami po francusku, by „uniknąć nieporozumień” – choćby podczas negocjacji płacowych.

Także w Brukseli Francja wciąż toczy walkę o językowe równouprawnienie. I jest daleko od wygranej. Wiele unijnych dokumentów jest tłumaczonych wyłącznie na angielski. Wszystkie deklaracje prasowe dotyczące trzęsienia ziemi na Haiti zostały na początku opublikowane jedynie po angielsku, mimo iż kraj ten jest francuskojęzyczny. W styczniu Paryż wysłał specjalnego wysłannika ds. frankofonii byłego premiera Jeana-Pierre’a Raffarina do Brukseli, by przypomnieć tamtejszym eurokratom, że francuski jest jednym z oficjalnych języków Unii. Wrócił rozczarowany. – Powiedziano mi, że załatwianie spraw po angielsku jest łatwiejsze i tańsze – stwierdził. I dodał: – Odmówiono mi nawet urządzenia konferencji prasowej po francusku.

[srodtytul]Konno po bawarskiej prowincji[/srodtytul]

Podczas gdy Francuzi jeszcze walczą, Niemcy już dawno się poddali. Jak napisał niedawno, nie bez satysfakcji, londyński „Times”: „uległość językowa Niemców jest żenująca, pozbawiona godności, wręcz żałosna”. Niemcy nie tylko używają na co dzień angielskich słów, ale także tworzą angielsko-niemieckie neologizmy, które brzmią co najmniej dziwnie. „Muszę zdownloadować z hard dysku file, bo inaczej komputer ulegnie crashowi” – oto jeden z przykładów nowomowy zwanej denglisch, która ukształtowała się w Niemczech przez ostatnie dziesiątki lat. Według szacunków lingwistów niemiecki wzbogacił się o ok. osiem tysięcy angielskich słów, które służą obecnie do codziennego użytku. „Handy” (telefon komórkowy), „check-up”, „net”, „charts” – to tylko niektóre z wyrazów, które zostały bezdyskusyjnie wprowadzone do słownictwa.

– My, Niemcy, mamy kompleks niższości. Chcemy być bardziej otwarci na świat i kosmopolityczni niż Anglicy czy Amerykanie. Nasz język traktujemy jak wstydliwą konieczność i wolimy mówić po angielsku – przyznaje w rozmowie z „Rz” dr Holger Klatte ze Stowarzyszenia Języka Niemieckiego (VDS) zrzeszającego 32 tysiące językowych purystów. Według niego prowadzi to do utraty nie tylko wizerunku języka Goethego, ale również samych Niemców. – Robimy z siebie idiotów. Pamiętam, jak jeden z moich portugalskich znajomych zgubił się na lotnisku w Düsseldorfie. Wędrował w tę i z powrotem między service pointami i check- inami, aż w końcu zdesperowany wykrzyczał: „Czy ja jestem w Chicago czy co?” – opowiada Klatte rozbawiony. Niemiecki rząd, chociaż wydaje co roku 300 milionów euro na Instytuty

Goethego, które mają rozpowszechniać niemiecką kulturę za granicą, niewiele robi dla obrony języka w kraju. – Brakuje odpowiedniej legislacji. Nasi politycy sami popisują się swoją często wątpliwą znajomością angielskiego. Mówienie po niemiecku po prostu nie jest seksowne – wzdycha dr Klatte.

[wyimek]Jeden z użytkowników niemieckiej sieci Deutsche Telekom złożył skargę w sądzie, bo otrzymał rachunek za rozmowy z panem „German call”, z którym nigdy nie rozmawiał[/wyimek]

Główną rolę w niszczeniu języka odgrywają wielkie koncerny. W reklamach radiowych i telewizyjnych konsument jest wręcz bombardowany angielskimi idiomami. Rachunki również są wystawiane klientowi w języku angielskim. Kosmopolityzm zobowiązuje. Jeden z użytkowników niemieckiej sieci Telekom złożył skargę w sądzie, bo otrzymał rachunek za rozmowy z panem „German call”, z którym nigdy nie rozmawiał. Przeciętny Niemiec gubi się w tym językowym bałaganie. Według badań przeprowadzonych w tym roku po raz trzeci przez kolońską agencję reklamową Endmark dwie trzecie respondentów od 14 do 49 lat rozumie angielskie teksty reklamowe tylko częściowo lub nie rozumie ich w ogóle.

Slogan portalu YouTube „Broadcast Yourself” („nadawaj samego siebie”) większość ankietowanych przetłumaczyła jako „Sam zrób swój pojemnik na chleb”. Reklamę producenta lodów Langnese pod tytułem „The World’s pleasure authority” 90 procent ankietowanych przetłumaczyło jako „Świat prosi o autorytet”. Najgorzej wypadł slogan firmy Mitsubishi „Drive alive” („prowadź z życiem”), który większość respondentów odebrało jako zapewnienie, że przeżyją jazdę tym wozem.

Jednak dopiero bitwa o kilka metrów kwadratowych asfaltu na bawarskiej prowincji doprowadziła do częściowej zmiany świadomości. Niemiecka kolej, która od lat straszy klientów toaletami pod nazwą McClean, postanowiła zbudować w bawarskim Straubing parking przy dworcu o nazwie Kiss & Ride. To nie spodobało się 68-letniemu emerytowi, który napisał list do bawarskiego posła CSU Ernsta Hincksena z zapytaniem, czy ma się całować na tym parkingu czy jeździć konno. Zdumiony poseł zobowiązał się wpłynąć na kolej, by ograniczyła anglicyzmy. Szef kolei Reinhard Gruber obiecał przywrócić niemieckim dworcom ich teutoński charakter. Już niedługo „service-pointy” mają się z powrotem nazywać punktami obsługi klienta, a „flyery”(ulotki) – flugblattami.

Ta decyzja wzbudziła ducha walki w niemieckich politykach. Minister transportu Peter Ramsauer postanowił wyeliminować angielski ze swojego resortu. „Chcę, żeby u nas mówiono znów po niemiecku” – ogłosił. Teraz zamiast „task forces” u Ramsauera będą pracowały grupy projektowe, a zamiast na „inhouse meeting” zaprasza się na domowe seminarium.

Także na płaszczyźnie Unii formuje się powoli ruch oporu. Nowa unijna minister spraw zagranicznych Catherine Ashton buduje w tej chwili nowy korpus dyplomatyczny, w którym, jak zapowiedziała, będzie się mówić wyłącznie po angielsku i francusku. Niemiecki minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle już zapowiedział, że się na to nie zgodzi. Także Austria i Szwajcaria protestują. „Językiem dyplomacji musi być niemiecki” – podkreślił poseł austriackich socjaldemokratów (SPÖ) Jörg Leichtfried. W końcu to Niemcy są najludniejszym krajem Unii, z ponad 80 milionami mieszkańców.

Czy to spowoduje, że niemiecki pokona angielski? – Raczej nie – przyznaje purysta z VDS.

Według niego pozostało jeszcze wiele bitew do rozegrania. – Istnieje projekt, by niektóre rozprawy sądowe dotyczące międzynarodowych sporów handlowych odbywały się po angielsku, a rektor Uniwersytetu w Siegen chce nadać wszystkim kierunkom studiów angielskie nazwy, by pozostać konkurencyjnym. Zupełnie szczerze: nie wierzę, by dało się ograniczyć ten fenomen – dodaje.

Według niego metoda stosowana przez Francuzów nie gwarantuje sukcesu: – Nie można zabronić ludziom mówienia po angielsku i nie wstrzyma się globalizacji. Jedno można jednak zrobić: nie małpować Anglików i Amerykanów, bo oni pękają ze śmiechu, widząc, jak im się podlizujemy. Trochę szacunku, Niemcy, dla samych siebie i własnego języka!

Angielski podbija świat. Dla ponad 400 milionów ludzi jest dziś językiem ojczystym. Kolejnych 200 milionów używa go jako drugiego języka. Po angielsku mówi się w Unii Europejskiej, w ONZ, Unii Afrykańskiej i Organizacji Państw Amerykańskich. W świecie biznesu i nauki stał się uniwersalnym narzędziem komunikacji. Od muzyki pop po literaturę i film angielski bezlitośnie wkrada się do słownictwa mówców od Europy do Azji. Wiele rządów stara się ograniczyć jego wpływ. Batalia ta przypomina jednak walkę Don Kiszota z wiatrakami. Starania takich krajów, jak Francja i Niemcy, pokazują, że można na tym polu ponieść wyłącznie klęskę.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska