Tytuł „Pałac Prezydencki w sporze z premierem Tuskiem” byłby naturalny i zrozumiały, choć zapewne nie będziemy mieli okazji, by go użyć. „Belweder chce podwyżek dla nauczycieli” – da się z tym jakoś żyć, Wałęsa mieszkał w Belwederze, więc szybko byśmy się do nowej nomenklatury przyzwyczaili. Ale „Powiśle domaga się refundacji in vitro”? Albo: „Powiśle za legalizacją związków homoseksualnych”? Dobrze, że Bronisław Komorowski nie zastanawia się nad przeprowadzką do Włoch (tych warszawskich, oczywiście). Dopiero mielibyśmy ubaw.
Można się zgodzić z niektórymi argumentami przemawiającymi za Belwederem. Jest skromniejszy i tańszy w utrzymaniu. Rezydował w nim marszałek Piłsudski. I Wałęsa, na którego obecny prezydent elekt tak często się powołuje. Dla dziennikarzy: miód na serce. Choćby z tego prostego powodu, że określenie „Belweder” jest krótsze niż „Pałac Prezydencki” i zgrabnie mieściłoby się w nagłówkach oraz na żółtych paskach. Dla zwolenników PO: sygnał zapowiadający nowy model prezydentury. Dla zwolenników PiS: pożywka dla żartów o bliskości Belwederu i Ambasady Federacji Rosyjskiej (odległość: 300 metrów).
Jaką jednak mamy gwarancję, że kolejny prezydent (dajmy na to, prezydent Kluzik-Rostkowska) nie będzie chciał się przenieść z powrotem do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu? By podkreślić symbolicznie, iż zamierza podjąć przerwaną misję Lecha Kaczyńskiego? A następny (np. prezydent Schetyna) znów wybierze Belweder, żeby odciąć się od prezydentury Kluzik-Rostkowskiej? A po Schetynie przyjdzie… Jarosław Kaczyński (tak, tak, wielki comeback sędziwego fightera). I co? Usiądzie w tym samym fotelu, w którym siedział Schetyna? W życiu.
Inni nie mają tych zmartwień. Amerykańscy prezydenci goszczą w Białym Domu od ponad 200 lat. W 1812 r. słynny budynek został spalony przez Brytyjczyków, ale nikomu nie przyszło do głowy, by szukać nowej siedziby. Z Pałacu Elizejskiego rządził Francją już Napoleon Bonaparte. W „pałacowych” nazwach poszczególnych urzędów lubuje się włoska prasa. Zamiast „prezydent republiki” pisze po prostu „Kwirynał”, zamiast „Izba Deputowanych” – „Montecitorio” (siedziba parlamentu od
130 lat), zamiast „premier Berlusconi” – „Palazzo Chigi”. Choć niektóre gazety utrudniają sobie zadanie i zamiast „premier Berlusconi” piszą: „podtatusiały mafioso zabawiający się z nieletnimi prostytutkami”.
Przepiękne rezydencje o malowniczych nazwach to także domena przywódców krajów Ameryki Łacińskiej. W Meksyku już przedszkolaki wiedzą, że Los Pinos (Sosny) to miejsce, w którym mieszka ich prezydent. W Buenos Aires to Casa Rosada (Różowy Dom), a w Santiago de Chile La Moneda (początkowo miała to być mennica). To właśnie tutaj, podczas przewrotu wojskowego w 1973 r., popełnił samobójstwo Sal-vador Allende.