Pałac pałacowi nierówny

Pałac Prezydencki? Belweder? Powiśle? Gdzie będzie urzędował i mieszkał nowy prezydent? I jak poradzą sobie z tym fantem dziennikarze szukający w desperacji topograficznych synonimów dla koszmarnej (lingwistycznie) „głowy państwa”?

Aktualizacja: 09.07.2010 16:33 Publikacja: 09.07.2010 15:28

Tytuł „Pałac Prezydencki w sporze z premierem Tuskiem” byłby naturalny i zrozumiały, choć zapewne nie będziemy mieli okazji, by go użyć. „Belweder chce podwyżek dla nauczycieli” – da się z tym jakoś żyć, Wałęsa mieszkał w Belwederze, więc szybko byśmy się do nowej nomenklatury przyzwyczaili. Ale „Powiśle domaga się refundacji in vitro”? Albo: „Powiśle za legalizacją związków homoseksualnych”? Dobrze, że Bronisław Komorowski nie zastanawia się nad przeprowadzką do Włoch (tych warszawskich, oczywiście). Dopiero mielibyśmy ubaw.

Można się zgodzić z niektórymi argumentami przemawiającymi za Belwederem. Jest skromniejszy i tańszy w utrzymaniu. Rezydował w nim marszałek Piłsudski. I Wałęsa, na którego obecny prezydent elekt tak często się powołuje. Dla dziennikarzy: miód na serce. Choćby z tego prostego powodu, że określenie „Belweder” jest krótsze niż „Pałac Prezydencki” i zgrabnie mieściłoby się w nagłówkach oraz na żółtych paskach. Dla zwolenników PO: sygnał zapowiadający nowy model prezydentury. Dla zwolenników PiS: pożywka dla żartów o bliskości Belwederu i Ambasady Federacji Rosyjskiej (odległość: 300 metrów).

Jaką jednak mamy gwarancję, że kolejny prezydent (dajmy na to, prezydent Kluzik-Rostkowska) nie będzie chciał się przenieść z powrotem do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu? By podkreślić symbolicznie, iż zamierza podjąć przerwaną misję Lecha Kaczyńskiego? A następny (np. prezydent Schetyna) znów wybierze Belweder, żeby odciąć się od prezydentury Kluzik-Rostkowskiej? A po Schetynie przyjdzie… Jarosław Kaczyński (tak, tak, wielki comeback sędziwego fightera). I co? Usiądzie w tym samym fotelu, w którym siedział Schetyna? W życiu.

Inni nie mają tych zmartwień. Amerykańscy prezydenci goszczą w Białym Domu od ponad 200 lat. W 1812 r. słynny budynek został spalony przez Brytyjczyków, ale nikomu nie przyszło do głowy, by szukać nowej siedziby. Z Pałacu Elizejskiego rządził Francją już Napoleon Bonaparte. W „pałacowych” nazwach poszczególnych urzędów lubuje się włoska prasa. Zamiast „prezydent republiki” pisze po prostu „Kwirynał”, zamiast „Izba Deputowanych” – „Montecitorio” (siedziba parlamentu od

130 lat), zamiast „premier Berlusconi” – „Palazzo Chigi”. Choć niektóre gazety utrudniają sobie zadanie i zamiast „premier Berlusconi” piszą: „podtatusiały mafioso zabawiający się z nieletnimi prostytutkami”.

Przepiękne rezydencje o malowniczych nazwach to także domena przywódców krajów Ameryki Łacińskiej. W Meksyku już przedszkolaki wiedzą, że Los Pinos (Sosny) to miejsce, w którym mieszka ich prezydent. W Buenos Aires to Casa Rosada (Różowy Dom), a w Santiago de Chile La Moneda (początkowo miała to być mennica). To właśnie tutaj, podczas przewrotu wojskowego w 1973 r., popełnił samobójstwo Sal-vador Allende.

Wszystkie wspomniane gmachy oddychają historią swojego kraju. Czasami wspaniałą, czasami tragiczną. Oddychają też majestatem. Może odrobiną blichtru. Jednak państwo tego potrzebuje. I majestatu, i blichtru. Potrzebuje prezydenta przyjmującego innych prezydentów w dorodnym pałacu, pod wielką flagą. Z orkiestrą i przytupem. Polacy chyba nie wybrali Komorowskiego po to, by mieć prezydenta „przychodzącego do pracy” i biegającego do MSZ z pytaniem, gdzie ma się udać w pierwszą podróż zagraniczną.

Jeśli jednak ma to być taka właśnie „wycofana” prezydentura, to wysuwam następujący postulat: niech do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu wprowadzi się premier Tusk. Zmienimy tylko nazwę na Pałac Kanclerski. Nawet nieźle brzmi.

Niech ktoś weźmie na siebie, do licha, ten majestat i blichtr!

Tytuł „Pałac Prezydencki w sporze z premierem Tuskiem” byłby naturalny i zrozumiały, choć zapewne nie będziemy mieli okazji, by go użyć. „Belweder chce podwyżek dla nauczycieli” – da się z tym jakoś żyć, Wałęsa mieszkał w Belwederze, więc szybko byśmy się do nowej nomenklatury przyzwyczaili. Ale „Powiśle domaga się refundacji in vitro”? Albo: „Powiśle za legalizacją związków homoseksualnych”? Dobrze, że Bronisław Komorowski nie zastanawia się nad przeprowadzką do Włoch (tych warszawskich, oczywiście). Dopiero mielibyśmy ubaw.

Można się zgodzić z niektórymi argumentami przemawiającymi za Belwederem. Jest skromniejszy i tańszy w utrzymaniu. Rezydował w nim marszałek Piłsudski. I Wałęsa, na którego obecny prezydent elekt tak często się powołuje. Dla dziennikarzy: miód na serce. Choćby z tego prostego powodu, że określenie „Belweder” jest krótsze niż „Pałac Prezydencki” i zgrabnie mieściłoby się w nagłówkach oraz na żółtych paskach. Dla zwolenników PO: sygnał zapowiadający nowy model prezydentury. Dla zwolenników PiS: pożywka dla żartów o bliskości Belwederu i Ambasady Federacji Rosyjskiej (odległość: 300 metrów).

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy