Niebezpieczne związki

Spreparowane tłumaczenie dokumentów ma pogrążyć w polskim sądzie białoruskiego biznesmena, który naraził się prezydentowi Łukaszence

Publikacja: 13.08.2010 17:41

Niebezpieczne związki

Foto: Forum, Piotr Mecik Piotr Mecik

Czujne obiektywy kamer śledzą otoczenie posesji. Specjalnie szkolone owczarki alzackie kręcą się po podwórzu. Niewielki dom na podlaskiej wsi sprawia wrażenie oblężonej twierdzy. Czego obawia się jego lokator, uchodźca z Białorusi?

- Jest na mnie zlecenie. Uciekłem za granicę, ale moja historia nie powinna się zakończyć happy endem – mówi Andriej Żukowiec. Od ponad dziesięciu lat mieszka w Polsce. Jednak uważa, że nadal jest w kręgu zainteresowania białoruskiego KGB.

– Istnieje wiele sposobów, by uprzykrzyć mi życie. Mój proces, który toczy się w białostockim sądzie, jest jednym z nich – mówi Żukowiec.

Wymownie milczy, gdy pytam, co ma na myśli. – Proszę przyjrzeć się mojej sprawie. Przejrzeć dokumenty, które znajdują się w aktach. To naprawdę interesująca historia – mówi wreszcie – Szkoda, że nie mam szans na uczciwy proces.

Wszystko, co mówi Andriej Żukowiec, białoruski przedsiębiorca, który w 1999 przyjechał do Białegostoku, a teraz ma odpowiedzieć przed sądem za wyłudzenie na Białorusi kredytu w wysokości 700 tys. USD, bulwersuje. Trudno uwierzyć jego sugestiom, są zbyt skrajne i niepokojące. Gdyby przyjąć je za dobrą monetę, należałoby wyciągnąć szokujące wnioski.

– Nikt w Białymstoku nie chciał się zająć sprawą Żukowca. Chodził po redakcjach, odganiano się od niego jak od natręta. W końcu spojrzałem w jego papiery. Nie wierzyłem własnym oczom. Zacząłem szczegółowo porównywać doku- menty w języku rosyjskim i ich polskie tłumaczenia. Nie zgadzały się podstawowe rzeczy – opowiada jeden z białostockich dziennikarzy.

Niechętnie rozmawia dziś o procesie Żukowca. Nie chce nawet mówić, dlaczego nie zajmuje się już tak ciekawą sprawą.

Podobnie powściągliwe są inne osoby, które się z nią zetknęły

– Nie mam ochoty ani przyjemności komentować tej sprawy – ucina prokurator Joanna Kozłowska z Prokuratury Rejonowej w Białej Podlaskiej. Kilka miesięcy temu chętniej rozmawiała z dziennikarzami. Mówiła, że nie ma wątpliwości, że tłumacz przysięgły Grażyna P., która sporządzała w sprawie Żukowca tłumaczenia dokumentów procesowych dla polskiego sądu, przedłożyła sądowi dokumenty spreparowane. Nie miała przy tym też wątpliwości, że charakter błędów, jakie popełniła tłumaczka, która jest również asesorem białostockiej prokuratury, świadczył o tym, że nie popełniono ich przypadkowo, ale z premedytacją. Tego pani prokurator była pewna, podpierała się opinią eksperta.

Oczywiście otwierało to drogę do fantastycznych spekulacji – dlaczego tłumacz sądowy poświadczał nieprawdę. Czy ktoś go inspirował, a jeśli tak – to kto i dlaczego.

Jednak nieoczekiwanie pani prokurator sprawę odebrano i wkrótce umorzono.

– To, co dzieje się wokół sprawy Andrieja Żukowca, to najbardziej bulwersująca historia, z jaką zetknąłem się w swojej karierze zawodowej – mówi mi jeden z rozmówców związanych z wymiarem sprawiedliwości.

– Jest w niej zbyt wiele dziwnych przypadków. Ale nikogo to specjalnie nie interesuje.

[srodtytul]Tłumacz okradziony i przemęczony[/srodtytul]

W autobusie miejskim w Białymstoku Władysław P., mąż Grażyny P., miał pecha. Został okradziony. Stało się to kilka tygodni po tym, jak prowadzący wówczas sprawę Żukowca sędzia zwrócił uwagę na niezgodność tłumaczeń z oryginałem.

Tak fatalnie się złożyło, że łupem grasującego w autobusie złodzieja padło repertorium Grażyny P., czyli księga, jaką musi prowadzić każdy tłumacz przysięgły. Zawiera ona dane o dokonywanych tłumaczeniach. Ponieważ zginęła, nie można już ustalić, kiedy dokładnie Grażyna P. tłumaczyła dokumenty w sprawie Żukowca. W związku z tym przyjęto jej wyjaśnienia, że robiła je wcześniej, niż się prokuraturze wydawało, a więc sprawa jej spreparowanych tłumaczeń się przedawniła.

Ostatecznie jednak i tak prokurator, który przejął sprawę tłumaczeń, był dla niej łaskawy Uznał, że Grażyna P. nie miała złych intencji. Przyznał, że tłumaczenia są nierzetelne, ale powodem tego miało być trwające dwa lata przewlekle przemęczenie tłumaczki. Udzielił jej więc tylko nagany i tak sprawa spreparowanych tłumaczeń znalazła swój finał.

Kiedy porównuje się tłumaczenia z rosyjskojęzycznym oryginałem, można dojść do wniosku, że przemęczenie wpływa na pracę tłumacza w zaskakujący sposób. Kiedy w oryginale białoruski śledczy odnotowuje, że przesłuchiwany odmawia złożenia podpisu, w polskiej wersji pojawia się adnotacja, że na protokole jest podpis Andrieja Żukowca. Gdy w dostarczonych dokumentach jako miejsce działalności kontrahenta podano Niemcy, w polskim tłumaczeniu nieoczekiwanie znajdują się brytyjskie Wyspy Dziewicze.

Ale czasem tłumaczka pod wpływem przemęczenia ma przebłyski niesłychanej intuicji. Wpisuje do tłumaczenia numer białoruskiej komórki Żukowca, której nie ma w dokumentach dostarczonych z Białorusi. W tę intuicję nie chce wierzyć Żukowiec i z uporem twierdzi, że ktoś dyktował tłumaczce, co ma wpisać do tekstu.

Jednak najbardziej bulwersuje go, że w tłumaczeniu zmienia się nazwa banku, w którym wziął kredyt. Bo chociaż zaciągnął go w prywatnym i nieistniejącym już banku Białoruś, to z tłumaczenia wynika, że jest winien pieniądze podporządkowanemu Łukaszence Białoruśbankowi.

– Gdyby dokonano uczciwego tłumaczenia, nie byłoby aktu oskarżenia wobec mnie. Absolutną większość tłumaczeń w mojej sprawie dokonało małżeństwo Grażyna i Władysławy P. I na nich opiera się prokurator, pomijając inne tłumaczenia – mówi Żukowiec.

W białostockiej Prokuraturze Okręgowej nie chcą rozmawiać o tym, czy pomyłki tłumaczy mają wpływ na akt oskarżenia.

– O sprawie Żukowca powinien się wypowiadać tylko sąd. Odkąd przekazaliśmy mu materiały, jest gospodarzem całej sprawy – mówi Adam Kozun, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. – A czy mamy sobie coś do zarzucenia? Nie, absolutnie nic.

[srodtytul]Przestępca czy opozycjonista[/srodtytul]

Tylko przypadek zdecydował o tym, że Andriej Żukowiec nie został wydany Białorusi w drodze ekstradycji. Przynajmniej tak uważa sam Żukowiec, który wspomina, jak tracąc resztki nadziei, siedział w 2001 roku na sali sądowej. Była to ostatnia rozprawa ekstradycyjna. Ówczesna korespondentka „Rz” z Podlasia znalazła się na jego rozprawie przypadkiem. Tak jak wszyscy dziennikarze chciała być na procesie „Dziada”, szefa wołomińskiej mafii, ale pomyliła sale. Zdumiona słuchała, jak prokurator i sędzia sypią bon motami, ironizując na temat rzekomych prześladowań opozycji przez reżim Łukaszenki. Wszelkie porównania między Polską a Białorusią prokurator uznał za niekorzystne dla Polski i świadczące o większej niezależności białoruskich sądów. Docenił nawet przewagę prezydenta Łukaszenkę nad ówczesnym prezydentem RP Aleksandrem Kwaśniewskim.

Kiedy opublikowano artykuł w „Rz”, wybuchł skandal. Prokurator pospiesznie przeszedł na emeryturę, a sąd apelacyjny ostatecznie odrzucił wniosek Białorusi domagający się ekstradycji Żukowca,

Był rok 2001, przez całe trzy lata Andriej Żukowiec spokojnie mieszkał w Białymstoku, prowadząc niewielką firmę.

Ale w końcu polski wymiar sprawiedliwości wszczął postępowanie karne w sprawie wyłudzenia kredytów na szkodę białoruskich banków.

Kim jest Andriej Żukowiec? Przestępcą gospodarczym czy biznesmenem, który popierając opozycję, naraził się Łukaszence?

– Moje kłopoty zaczęły się, gdy białoruska milicja zatrzymała mnie w 1996 roku podczas demonstracji. Przesiedziałem dziesięć dni w areszcie, a potem na moją firmę posypały się wszelkie możliwe kontrole – mówi Żukowiec.

Swoją karierę zaczynał jako broker na giełdzie towarowej. Był początek lat 90., po rozpadzie ZSRR zaczął się rozwijać kapitalizm. Dwudziestokilkuletni Żukowiec zarobił pierwsze 200 dolarów Wkrótce był już współwłaścicielem firmy zajmującej się reklamą zewnętrzną. W stolicy Białorusi, Mińsku, pojawiły się reklamy powstających prywatnych banków.

Kiedy trwała procedura ekstradycyjna Żukowca, białoruskie organizacje opozycyjne pisały listy w jego obronie, poświadczając jego zaangażowanie w działalność polityczną.

Trudno przesądzać o winie czy niewinności Żukowca w kwestii zaciągniętych kredytów. Jednak w jego sprawie jest zbyt wiele zastanawiających okoliczności, by nie przyjrzeć się jej szczególnie uważnie.

– Żukowiec zrobił błąd, osiedlając się po przyjeździe do Polski w Białymstoku. Białoruś ścigała listami gończymi kilku innych uchodźców, zarzucając im przestępstwa gospodarcze na jeszcze większą skalę, ale polskie prokuratury w innych rejonach kraju umorzyły postępowania – mówi jeden z moich rozmówców. – Tymczasem Żukowiec jest ścigany długo i zaciekle.

[srodtytul]Kto inwigiluje[/srodtytul]

Po paru godzinach spędzonych w Białymstoku przestaje mnie zaskakiwać, że ludzie, z którymi chcę porozmawiać o kulisach sprawy Żukowca, zachowują się w raczej niekonwencjonalny sposób. Rozmowy telefoniczne kończą szybko, na spotkania umawiają się w sposób konspiracyjny. A kiedy siedzimy już przy kawiarnianym stoliku, wyłączają telefon komórkowy, niekiedy wyjmują baterię.

– Tak się jakoś przyjęło myśleć w środowisku białoruskiej mniejszości, że jesteśmy inwigilowani. Białorusini w Białymstoku wierzą w to, choć nie zawsze wiedzą, czy interesuje się nimi ABW czy białoruskie służby specjalne. Może to obsesja. a może realizm – mówi mi miejscowy dziennikarz.

Tereny zamieszkane przez mniejszość białoruską zawsze miał swoją specyfikę. Po wojnie było tu najbardziej sprawne i słynące z okrucieństwa UB i największe poparcie dla nowego ustroju. W stanie wojennym prokuratorzy żądali dla opozycjonistów szczególnie surowych kar.

– Wynika to ze swoistego lojalizmu wobec struktur władzy. Miejscowi Białorusini zwykle są po stronie tego, kto rządzi – mówi jeden z moich rozmówców.

– Sprawa się skomplikowała, bo teraz niektórzy są też bardzo lojalni wobec reżimu Łukaszenki,

Czasem wybucha skandal, jak wtedy gdy ówczesny poseł z ramienia SLD, stojący na czele Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, podczas wizyty na Białorusi publicznie zachwycał się rządami Łukaszenki, co ujawniła polska prasa.

Stosunki polskich instytucji w Białymstoku ze stroną białoruską bywają ponadstandardowo przyjacielskie. Wbrew procedurom unijnym białostocka prokuratura przekazała na przykład Białorusi dane osobowe jej obywateli, którzy robili w Polsce zakupy i uzyskali zwrot VAT. Skutki są katastrofalne – oskarżani przez białoruskie instytucje o przemyt Białorusini dostają niekiedy od KGB propozycję nie do odrzucenia – albo płacą kary, albo idą na współpracę.

[srodtytul]Co kryją archiwa KGB[/srodtytul]

Kiedy kilka miesięcy temu ABW opublikowała raport, niespodziewanie ujawniła, że kapitan jej białostockiej delegatury został przewerbowany przez białoruską agentkę. Agentka przed publikacją wyjechała z Polski, a w Białymstoku ulubionym tematem rozmów jest to, kto jeszcze miał kontakty z piękną Olgą.

– Jestem przekonany, że niektórzy polscy obywatele zajmujący stanowiska w instytucjach państwowych mają związki z KGB sięgające znacznie dawniejszych, radzieckich czasów. Są szantażowani. Czasem korci mnie, by zapłacić spore pieniądze i wyciągnąć z archiwów KGB w Grodnie trochę dokumentów, które rzuciłyby na to ciekawe światło – mówi Stanisław Bujnicki. W latach 90. był wiceprezesem Związku Polaków na Białorusi. Od paru lat ma obywatelstwo polskie i mieszka w Białymstoku.

Spotykam go na korytarzu białostockiego sądu. Przyszedł obserwować proces Andrieja Żukowca. Sam również miał perypetie z polskim wymiarem sprawiedliwości. Oskarżono go o kradzież dwóch dźwigów na Białorusi. Sprawa ciągnęła się bardzo długo. Jak twierdzi Bujnicki, odrzucano jego wnioski, nawet zaświadczenie z NBP o kursie rubla, bo sąd przyjął dziesięciokrotnie wyższe wyliczenia białoruskie

– Kiedyś wszedłem do gabinetu sędziego i zobaczyłem, że funkcjonariusz KGB z Grodna przegląda moje akta. Opowiadałem o tym później na procesie – mówi Bujnicki. – Ale może tylko ja uważałem tę sytuację za dziwną.

Czujne obiektywy kamer śledzą otoczenie posesji. Specjalnie szkolone owczarki alzackie kręcą się po podwórzu. Niewielki dom na podlaskiej wsi sprawia wrażenie oblężonej twierdzy. Czego obawia się jego lokator, uchodźca z Białorusi?

- Jest na mnie zlecenie. Uciekłem za granicę, ale moja historia nie powinna się zakończyć happy endem – mówi Andriej Żukowiec. Od ponad dziesięciu lat mieszka w Polsce. Jednak uważa, że nadal jest w kręgu zainteresowania białoruskiego KGB.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy