– Żukowiec zrobił błąd, osiedlając się po przyjeździe do Polski w Białymstoku. Białoruś ścigała listami gończymi kilku innych uchodźców, zarzucając im przestępstwa gospodarcze na jeszcze większą skalę, ale polskie prokuratury w innych rejonach kraju umorzyły postępowania – mówi jeden z moich rozmówców. – Tymczasem Żukowiec jest ścigany długo i zaciekle.
[srodtytul]Kto inwigiluje[/srodtytul]
Po paru godzinach spędzonych w Białymstoku przestaje mnie zaskakiwać, że ludzie, z którymi chcę porozmawiać o kulisach sprawy Żukowca, zachowują się w raczej niekonwencjonalny sposób. Rozmowy telefoniczne kończą szybko, na spotkania umawiają się w sposób konspiracyjny. A kiedy siedzimy już przy kawiarnianym stoliku, wyłączają telefon komórkowy, niekiedy wyjmują baterię.
– Tak się jakoś przyjęło myśleć w środowisku białoruskiej mniejszości, że jesteśmy inwigilowani. Białorusini w Białymstoku wierzą w to, choć nie zawsze wiedzą, czy interesuje się nimi ABW czy białoruskie służby specjalne. Może to obsesja. a może realizm – mówi mi miejscowy dziennikarz.
Tereny zamieszkane przez mniejszość białoruską zawsze miał swoją specyfikę. Po wojnie było tu najbardziej sprawne i słynące z okrucieństwa UB i największe poparcie dla nowego ustroju. W stanie wojennym prokuratorzy żądali dla opozycjonistów szczególnie surowych kar.
– Wynika to ze swoistego lojalizmu wobec struktur władzy. Miejscowi Białorusini zwykle są po stronie tego, kto rządzi – mówi jeden z moich rozmówców.
– Sprawa się skomplikowała, bo teraz niektórzy są też bardzo lojalni wobec reżimu Łukaszenki,
Czasem wybucha skandal, jak wtedy gdy ówczesny poseł z ramienia SLD, stojący na czele Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, podczas wizyty na Białorusi publicznie zachwycał się rządami Łukaszenki, co ujawniła polska prasa.
Stosunki polskich instytucji w Białymstoku ze stroną białoruską bywają ponadstandardowo przyjacielskie. Wbrew procedurom unijnym białostocka prokuratura przekazała na przykład Białorusi dane osobowe jej obywateli, którzy robili w Polsce zakupy i uzyskali zwrot VAT. Skutki są katastrofalne – oskarżani przez białoruskie instytucje o przemyt Białorusini dostają niekiedy od KGB propozycję nie do odrzucenia – albo płacą kary, albo idą na współpracę.
[srodtytul]Co kryją archiwa KGB[/srodtytul]
Kiedy kilka miesięcy temu ABW opublikowała raport, niespodziewanie ujawniła, że kapitan jej białostockiej delegatury został przewerbowany przez białoruską agentkę. Agentka przed publikacją wyjechała z Polski, a w Białymstoku ulubionym tematem rozmów jest to, kto jeszcze miał kontakty z piękną Olgą.
– Jestem przekonany, że niektórzy polscy obywatele zajmujący stanowiska w instytucjach państwowych mają związki z KGB sięgające znacznie dawniejszych, radzieckich czasów. Są szantażowani. Czasem korci mnie, by zapłacić spore pieniądze i wyciągnąć z archiwów KGB w Grodnie trochę dokumentów, które rzuciłyby na to ciekawe światło – mówi Stanisław Bujnicki. W latach 90. był wiceprezesem Związku Polaków na Białorusi. Od paru lat ma obywatelstwo polskie i mieszka w Białymstoku.
Spotykam go na korytarzu białostockiego sądu. Przyszedł obserwować proces Andrieja Żukowca. Sam również miał perypetie z polskim wymiarem sprawiedliwości. Oskarżono go o kradzież dwóch dźwigów na Białorusi. Sprawa ciągnęła się bardzo długo. Jak twierdzi Bujnicki, odrzucano jego wnioski, nawet zaświadczenie z NBP o kursie rubla, bo sąd przyjął dziesięciokrotnie wyższe wyliczenia białoruskie
– Kiedyś wszedłem do gabinetu sędziego i zobaczyłem, że funkcjonariusz KGB z Grodna przegląda moje akta. Opowiadałem o tym później na procesie – mówi Bujnicki. – Ale może tylko ja uważałem tę sytuację za dziwną.