Ekonomiści przejęli rolę opozycji

Dlaczego profesorowie ekonomii kojarzeni z Platformą Obywatelską rzucili wyzwanie jej ministrowi finansów?

Aktualizacja: 11.12.2010 14:18 Publikacja: 11.12.2010 00:01

Leszek Balcerowicz obok Jacka Rostowskiego podczas sesji z okazji 20. rocznicy wprowadzenia jego pla

Leszek Balcerowicz obok Jacka Rostowskiego podczas sesji z okazji 20. rocznicy wprowadzenia jego planu reform gospodarczych. Donald Tusk już w 2000 r. mówił, że chciałby realizować inny liberalizm niż balcerowiczowski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Pogląd, że główna partia opozycyjna nie potrafi merytorycznie krytykować rządu, należy do tych stwierdzeń, które Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, niezwykle irytują. Na jednej z konferencji prasowych powiedział dziennikarzowi występującemu z taką tezą, żeby się tym bardziej zainteresował, a przekona się, że jego partia zajmuje się nie tylko tragedią smoleńską. Trochę ma racji, choćby w tych dniach Prawo i Sprawiedliwość złożyło na przykład ciekawy projekt nowej ustawy o upadłości konsumenckiej, a w sprawie pieniędzy otwartych funduszy emerytalnych, które rząd chce wciągnąć z powrotem do budżetu, toczą się wręcz negocjacje na linii ministrowie – PiS.

A jednak, wrażenie zewnętrzne jest całkiem inne. Dlaczego? Na pewno w PiS zabrakło dotychczasowych ekonomicznych tęgich głów – zginęły 10 kwietnia panie Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalli-Świat, odeszła do Rady Polityki Pieniężnej profesor Zyta Gilowska. Nowa wiceprezes PiS Beata Szydło na razie dopiero walczy o medialne uznanie, wgryza się w tematykę. – Pracujemy ciężko, a słowa, że nic nie robimy, są nieprawdziwe. Cóż, przyjmuję je jako wezwanie do jeszcze cięższej pracy – mówi „Rzeczpospolitej”.

[srodtytul]Ileż można patrzeć[/srodtytul]

Ale to nie PiS, to nie SLD i to nie PSL toczą dziś z rządem najważniejszy na politycznej mapie spór. Robią to niezależni ekonomiści, pozostający poza polityką, a jeśli już z kimś kojarzeni wcześniej, to właśnie z Platformą Obywatelską: profesorowie Leszek Balcerowicz, Krzysztof Rybiński, Stanisław Gomułka.

W rozmowach z nimi padają głównie liczby. Profesorowie mają je wszystkie w pamięci: wzrost długu publicznego za Tuska, wcześniej, prognozy wzrostu, ile jest zadłużenia jawnego, a ile ukrytego. W głowach liczą szybciej niż mój kalkulator. Ale trudno powiedzieć, żeby się zachowywali tak jak na seminarium akademickim. Buzują emocje, padają mocne sformułowania, ciosy wymierzane są mocno i bezwzględnie. Zdaje się chwilami, że to nie trzech samotnych profesorów ekonomii dyskutuje z ministrem finansów, który w swojej partii też ma zresztą niewielkie zaplecze, ale że ścierają się wodzowie wielkich politycznych obozów. – Zostaliśmy do tego zmuszeni – dokładnie tę samą frazę słyszę od profesorów Stanisława Gomułki i Krzysztofa Rybińskiego. – Choć nie koordynowaliśmy naszych wystąpień, każdy sam poczuł się zmuszony do zabrania głosu – mówi Gomułka. Rybiński dodaje: – Ileż można patrzeć na to, że nikt nie mówi o tak ważnych sprawach? Kiedyś była jakaś dyskusja, rząd coś tam planował, opozycja się do tego odnosiła. Dziś władza steruje ludźmi za pomocą rozwiniętego PR, media prywatne żyją w układzie biznesowym z rządem, a w publicznej telewizji skaczą od ściany do ściany. Opozycja natomiast zajmuje się tylko Smoleńskiem. A dług narasta i jak czegoś nie zrobimy dzisiaj, to za kilka lat ugrzęźniemy, z wielu przyczyn, na dobre – podkreśla.

I choć w zarzutach wobec PiS jest trochę przesady, bo część inicjatyw jest przez media niezauważana, to wrażenie pustki politycznej jest ważnym kontekstem sporu, jaki wyżej wymienieni profesorowie i Leszek Balcerowicz toczą z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. A pośrednio i z premierem Donaldem Tuskiem. – Moim zdaniem ta krytyka boli premiera Tuska mocniej niż wszelkie ataki opozycji. SLD się nie przejmuje, bo za małe, by mu zagrozić. PiS ogrywa i spycha do narożnika. Ale jak zagrzmi Balcerowicz, kiedyś przecież jego mentor, osoba poważana przez ekonomistów na całym świecie, jak celnie uderzy Rybiński, to to musi boleć. Nie może być inaczej – mówi „Rzeczpospolitej” były premier Leszek Miller.

I faktycznie tak jest. Weźmy choćby taką scenę na spotkaniu u szefa rządu, w dniu, w którym profesor Leszek Balcerowicz uruchomił swój słynny zegar długu publicznego w samym centrum Warszawy. Czerwony, migający, pod świetlnym billboardem. I ciągle pędzący do przodu, jak przestroga. W chwili zamykania tego numeru „Rz” dług wynosił 781 miliardów 269 milionów złotych z groszami. W przeliczeniu na obywatela – 20 519 złotych. Gdy zegar pod koniec września startował, na wyświetlaczu były 724 miliardy, 60 mniej. Wychodzi kilkanaście miliardów przyrostu na miesiąc. – Stan finansów państwa jest największym zagrożeniem dla rozwoju gospodarki – mówił wtedy profesor Balcerowicz, dając do zrozumienia, że rząd nie docenia wagi problemu.

[srodtytul]Awantura w ministerstwie[/srodtytul]

Donalda Tuska od lat budującego wizję zielonej wyspy na tle kryzysu musiało to zdenerwować. Przy pierwszej wzmiance na ten temat, a spotkanie było w zamkniętym kręgu, warknął w sposób, jaki znają tylko najbliżsi współpracownicy: „To nóż wbity nam w plecy, ja więc o tym z panem rozmawiał nie będę”.

I nie rozmawia. Za to minister finansów Jacek Rostowski rzucił kiedyś zgryźliwie do swoich współpracowników: – Balcerowicz powinien dostać order za zasługi dla PiS, a Rybiński jeszcze większy.

Do legendy przeszło spotkanie, jakie odbył Rybiński z Rostowskim, gdy pojawił się pomysł sięgnięcia przez rząd po rezerwy Narodowego Banku Polskiego. Były główny ekonomista prywatnych banków publicznie zarzucił wtedy Rostowskiemu: to lepperyzm. Minister poczuł się zobowiązany wyjaśnić swoje intencje. Zaprosił Rybińskiego na kawę do ministerstwa. Ale pojednania nie było. – Nie było to miłe spotkanie – oględnie opisuje Rybiński. Jedna z osób znających jego przebieg opowiada o nim tak: – Doszło do gigantycznej awantury, krzyków, emocje wybuchły. Rybiński krzyczał o skrajnej nieodpowiedzialności rządzących, o zadłużaniu przyszłych pokoleń, o nadchodzącej katastrofie, którą pudrują propagandą. Rostowski odpowiadał, że jego rozmówca tak naprawdę chce oddać władzę PiS, bo żąda samobójczych politycznie ruchów, ostrych cięć socjalnych, nie widzi wysiłków, wszystko krytykuje. A tak w ogóle, to nie rozumie polityki, która nie jest grą czysto ekonomiczną, ale sumą wielu skomplikowanych czynników.

Od tamtej pory spotkania obu panów są tylko przypadkowe. Kolejnej kawy nie było. Kiedy ja piję kawę z Rybińskim w jednym z warszawskich lokali, mam mocne wrażenie, że jeszcze nieraz się spotkamy. Polityczny nerw, zdolność jasnego, ale i dobitnego komunikowania, szukanie starcia – takie talenty prędzej czy później trafiają do polityki. I choć Rybiński się od tego odżegnuje, to jeden z ważnych polityków Klubu Polska Jest Najważniejsza, z którym właśnie rozpoczął ekspercką współpracę, stwierdza bez wahania:

– Na razie się obwąchujemy, choć wyniki są obiecujące. Jest ostrożny, mówi, że chce pozostać ekspertem. Ale ma ambicje. Nie chodzi mu o czystą politykę, ale bycie ministrem finansów, wicepremierem – tak, to by wziął bez wahania – ocenia nasz rozmówca. Choć czy wtedy rozwiązałby polityczne dylematy Rostowskiego – nie wiadomo.

[srodtytul]Histeria i błędy[/srodtytul]

Ostrzejszy głos notuję w rozmowie z jednym z najbliższych współpracowników ministra Rostowskiego. – Balcerowicz ma dla PiS zasługi, ale unika ataków na Platformę, raczej ją dopinguje. Rybiński natomiast swoimi krytykami się upaja. Wpadł w ekstazę, bo udało mu się zastąpić opozycję, bo dla mediów stał się głównym punktem odniesienia – mówi mój rozmówca.

Sam Rostowski wydaje się wypowiedziami polemistów coraz mocniej zirytowany. Kilkanaście dni temu w radiowej Trójce mówił tak: – Nie można naszego długu bagatelizować, ale nie można histeryzować. Wprowadziłem pakiet oszczędnościowy w roku 2009, kiedy partia opozycyjna wzywała, by ten dług zwiększyć. Więc nie będę akceptował stwierdzeń kogokolwiek, że z niewystarczającą determinacją działamy przeciw zwiększaniu długu publicznego.

Rostowski dodał wprawdzie, że nie kieruje tego przeciw Balcerowiczowi, ale pytanie, na które odpowiadał, dotyczyło właśnie słów twórcy polskich reform. Nie ma natomiast wątpliwości, co sądzi o Rybińskim. Odnosząc się do porównania Donalda Tuska do Edwarda Gierka, które w kontekście zadłużania państwa Rybiński uznał za uzasadnione, stwierdził, że „pan Rybiński” popełnił dwa „naprawdę szkolne błędy”. – Licząc PKB za Gierka, wziął oficjalny kurs 4 złote do dolara, a praca formalnie wynosiła wtedy 5000 złotych. Więc idąc tym tropem, płaca Polaka wynosić miała 1250 dolarów, a nie kilkadziesiąt, jak było w rzeczywistości. To wynika z tego, że on ma 44 lata i nie pamięta, jak było – mówił zirytowany.

Rybiński: – Minister Rostowski nie podejmuje ze mną merytorycznej polemiki, ale coraz częściej sięga po kłamstwo i insynuacje.

Jak jest naprawdę? – To porównanie o tyle przesadne, że tamto zadłużenie musiało prowadzić do otwartego kryzysu, pod koniec lat 70. była to wysokość 3 – 4-krotnego eksportu na rynki dolarowe. Tego nie mogliśmy obsługiwać. Tamten dług publiczny był niemal w 100 procentach długiem zagranicznym, ten nie. I ten nasz jest bezpieczniejszy, co nie znaczy, że bezpieczny – mówi trzeci po Balcerowiczu i Rybińskim muszkieter w tym sporze, profesor Stanisław Gomułka.

[srodtytul]Zielona wyspa w czarnej dziurze[/srodtytul]

On pierwszy wyraził dezaprobatę dla linii gospodarczej rządu. Odszedł ze stanowiska wiceministra finansów po zaledwie czterech miesiącach i błyskawicznie stał się głównym krytykiem polityki rządu Tuska. – Nie chcę mówić o szczegółach, które opisałem w liście do premiera, którego Donald Tusk zdecydował się nie upublicznić. Mogę tylko powiedzieć, że znalazło się tam zdanie podsumowania, iż mam poczucie, że ze strony pana premiera nie ma wystarczającego zainteresowania i poparcia dla idei reformy finansów publicznych – mówi „Rzeczpospolitej”.

W jego domu pod Warszawą, gdzie rozmawiamy, bez przerwy dzwonią jednak telefony. Widać, że jest nadal w centrum wydarzeń, zbiera informacje i analizuje. Unika deklaracji politycznych. Podkreśla, że za wcześnie na pełną ocenę rządu Donalda Tuska, bo ta ekipa „przyjęła założenie, by robić tylko to co jest niezbędne, a oszczędzać na przyszłość koszt polityczny”. Pytanie, jak ten kapitał wykorzystają w drugiej kadencji, w tej chwili zapewnionej. I czy poważnie potraktują niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą wzrost zadłużenia. – Pan premier powiedział właściwie wprost, jaką doktrynę wyznaje. Że dba o interesy Polaków tu i teraz, a ekonomiści, jego polemiści, mówią także o przyszłym czy nawet przyszłych pokoleniach. To zaś go, mówi, nie interesuje, bo ważne jest, by dzisiaj gospodyni miała, co do garnka włożyć. Ta doktryna automatycznie implikuje, że nie dba się o deficyt budżetowy, kontrolę wydatków. W każdym razie dopóty, dopóki można to sfinansować przez emisję długów – ocenia profesor Gomułka.

Podsumowuje, że rosnący dług publiczny dowodzi, że ta doktryna rzeczywiście jest realizowana, że to nie jest tylko zabieg retoryczny. – Tusk od czasu do czasu ma to do siebie, że mówi bardzo szczerze, mówi głośno rzeczy, które inni by ukrywali. W sprawie długu tak właśnie zrobił.

[wyimek]Także w ekonomii z dowolnych faktów da się wyciągnąć każdą właściwie narrację. Kraj wzrostu i sukcesu? A może państwo przejadające najlepszy czas?[/wyimek]

Warto jednak podkreślić, że dług narasta nie od dzisiaj. A ten rząd próbuje z nim cokolwiek zrobić. Czasem sięga nawet po wrażliwe tematy socjalne, takie jak zmniejszenie zasiłku pogrzebowego.

– Tak naprawdę polityka makroekonomiczna tego gabinetu jest kontynuacją działań dwóch poprzedniech koalicji – myślę o zmniejszeniu składki rentowej, likwidacji najwyższego progu podatkowego oraz wzroście ulg rodzinnych, takich jak podwójne becikowe. W sumie chodzi o działania na sumę ok. 40 miliardów złotych w przyszłym roku, działania, które nie były i nie są finansowane przez inne działania zmniejszające wydatki lub zwiększające dochody. A więc odpowiedzialność ponoszą obie koalicje – mówi prof. Gomułka.

I zapewne jest to jedna z przyczyn, dla których Prawo i Sprawiedliwość w tej sprawie nie krzyczy najgłośniej. Bo co zrobiłoby samo? Radykalnie zmniejszyłoby, jak proponuje profesor Rybiński, pomoc socjalną, zwłaszcza tą, która nie trafia do najuboższych, ale do klasy średniej?

Paradoks całej sytuacji polega jednak na tym, że trudno w tej debacie znaleźć jakikolwiek punkt wspólny. Strona rządowa co jakiś czas świętuje hucznie kolejne dane o naprawdę wysokim wzroście gospodarczym. Balcerowicz (cytat za „Gazetą Wyborczą”) odpowiada: „Jak długo można to powtarzać? To się staje natrętne. A szczególnie jeżeli dotknęło nas jednak spowolnienie gospodarcze i mamy co nieco do zrobienia. Jeżeli pewnych rzeczy nie zrobimy na czas, to „zielona wyspa” może wpaść w czarną dziurę”.

[srodtytul]Na wprost czy slalomem[/srodtytul]

Rostowski pytany o dług publiczny wymienia zasobne kraje europejskie i przekonuje, że mamy połowę ich zadłużenia, Balcerowicz odbija piłeczkę argumentem, że tego się nie da porównywać, bo to kraje dużo bogatsze, o większej wiarygodności, na dodatek sprzedające obligacje dużo taniej niż nasz rząd. Ba, nawet więcej. Kiedy Rybiński rzuca porównanie Tuska do Gierka, współpracownicy ministra finansów uśmiechają się z przekąsem. Jeden z nich odpowiada: – Naszym zdaniem jeśli już porównywać, to do Margaret Thatcher. Ona też swoje reformy robiła osiem lat. I ona też nie dała się nabrać na to, co podpowiadali teoretycy. Bo prawda jest taka, że ten tak podpowiadany kanon reform to jest jakiś wielki mit. A Rostowski ten mit obala. Nie powtarza nic nieznaczących słów o reformie finansów, ale robi rzeczy, których inni nie widzą: zreformował przywileje emerytalne, wykrył potężną lukę w systemie, jaką są otwarte fundusze emerytalne, które 60 procent naszych składek inwestują i tak w państwowe papiery, co znacząco powiększa dług publiczny.

Dodaje: Balcerowicz biegnie na wprost, jak w maratonie. Ale w polityce tak się nie da. I Rostowski to wie, jest slalomistą.

I tak w kółko. Jak w tym wszystkim odnaleźć prawdę? Jak ma to zrobić obywatel szukający uczciwej wiedzy o sytuacji swojego państwa? A mówimy przecież nie o problemie teoretycznym, ale czymś, co dotyka nas najbardziej – naszych pieniądzach. Jeśli rację ma Rybiński, przestrzegający przed krachem za kilka lat, zapłacimy za to z naszych kieszeni. Jeśli Rostowski – możemy spać spokojnie, a i w wyborach należy się rządowi tak błyszczącemu na tle kryzysowej Europy nagroda.

Jednak prostej odpowiedzi nie będzie. Ekonomia to bowiem materia równie skomplikowana jak polityka. I także w niej, jak widać, z dowolnych faktów da się wyciągnąć i sprzedać każdą właściwie narrację. Kraj wzrostu i sukcesu? A może państwo przejadające najlepszy czas? Szkoda, że i tu skazani jesteśmy na sztuczki.

A przed nami naprawdę poważna decyzja o przyszłości OFE. Do świąt rząd ma podjąć decyzję w tej sprawie. Chce włączyć nasze pieniądze odkładane na emerytury (albo chociaż część składki) z powrotem do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. I jak zapowiadają ludzie ministra Rostowskiego, nie ma mowy o odpuszczeniu sprawy. Bo jak się uda, nasz deficyt finansów publicznych znacząco spadnie. Fakt, że na papierze. Ale dobre i to. Na więcej chyba nie ma szans. Przecież już w 2000 roku, tuż przed wyjściem z UW, Donald Tusk mówił w jednym z wywiadów, że chciałby realizować inny liberalizm niż balcerowiczowski, jego zdaniem nieuwzględniający emocji społecznych.

Chociaż to też nieprawda. Bo w Balcerowiczu są emocje. W swojej książce (napisanej wspólnie z Jerzym Baczyńskim) pt. „Balcerowicz 800 dni” o wielkich reformach lat 1989 – 1991 spory rozdział poświęcił potwornemu zadłużeniu państwa, jakie zastał po PRL. Tytuł rozdziału brzmiał: „A Kartagina musi zostać zburzona”. Jak wiadomo, Rzymianom zajęło to sporo czasu. Ale w końcu dopięli swego.

Pogląd, że główna partia opozycyjna nie potrafi merytorycznie krytykować rządu, należy do tych stwierdzeń, które Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, niezwykle irytują. Na jednej z konferencji prasowych powiedział dziennikarzowi występującemu z taką tezą, żeby się tym bardziej zainteresował, a przekona się, że jego partia zajmuje się nie tylko tragedią smoleńską. Trochę ma racji, choćby w tych dniach Prawo i Sprawiedliwość złożyło na przykład ciekawy projekt nowej ustawy o upadłości konsumenckiej, a w sprawie pieniędzy otwartych funduszy emerytalnych, które rząd chce wciągnąć z powrotem do budżetu, toczą się wręcz negocjacje na linii ministrowie – PiS.

A jednak, wrażenie zewnętrzne jest całkiem inne. Dlaczego? Na pewno w PiS zabrakło dotychczasowych ekonomicznych tęgich głów – zginęły 10 kwietnia panie Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalli-Świat, odeszła do Rady Polityki Pieniężnej profesor Zyta Gilowska. Nowa wiceprezes PiS Beata Szydło na razie dopiero walczy o medialne uznanie, wgryza się w tematykę. – Pracujemy ciężko, a słowa, że nic nie robimy, są nieprawdziwe. Cóż, przyjmuję je jako wezwanie do jeszcze cięższej pracy – mówi „Rzeczpospolitej”.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy