Jest rok 2010, Wigilia. Mieszkanie warszawskie, ani duże, ani małe. Urządzone starannie, świątecznie wysprzątane. Dochodzi osiemnasta. Pani Kowalska w kuchni, dogląda na zmianę smażącego się karpia i grzybowej. Siorbie z łyżki odrobinę zupy, dosala. Pan Kowalski w salonie, na krześle przy stole. Poleruje sztućce lnianą ściereczką z wyhaftowanym w rogu bałwankiem. Chucha i trze. Liczy pod nosem nakrycia – jest dziesięć. Dzwonek do drzwi.
Pierwszy wbiega pies – sympatyczny kundel, pędzi do kuchni. Za nim do mieszkania wchodzą: dziadek z pięknym wąsem oraz przystojny brunet lat 37, przyjaciel domu, właściciel psa. Tak się składa, że mieszka blisko dziadka, nieraz już podwoził go na rodzinne uroczystości. Dziadek pokasłuje, ociera wąsy ze śniegu, poprawia krawat i siada na swoim – od lat tym samym – krześle przy stole. Przyjaciel domu oferuje pomoc w kuchni, pan Kowalski kończy polerowanie. Pies szczeka. Pani Kowalska częstuje go pierogiem z kapustą.
Ciche pukanie i skrzypnięcie drzwi. Wchodzą dwie kobiety i dziewczynka. Pan Kowalski całuje córkę i jej partnerkę. Bierze wnuczkę na ręce i – nie zważając na kapiące z butów błoto – podrzuca ją do góry. Piskom dziewczynki towarzyszą ogólne wyrazy radości. Kobiety zdejmują kurtki, dołączają do dziadka przy stole. Przyjaciel domu i państwo Kowalscy wnoszą do salonu potrawy. Dziewczynka usadawia się pod choinką w towarzystwie kundla. Tym razem bez dzwonka czy pukania w przedpokoju zjawia się smukły chłopak z poczerwieniałymi policzkami oraz ciemnooka dziewczyna, trochę od niego wyższa. Pani Kowalska serdecznie tuli syna i wycałowuje synową. Oddają jej płaszcze i rękawiczki, dziewczyna nie zdejmuje z głowy chusty. Ruszają w stronę salonu.
Wszyscy usadowieni, pies wciąż pod choinką, u szczytu stołu – puste nakrycie. Pani Kowalska wstaje, trzyma niewielki biały talerz, na którym – przykryty serwetką – leży opłatek. Patrzy czule na gości, po czym pochyla głowę, wszyscy biorą z niej przykład. Dłuższa chwila ciszy.
Nad głowami zebranych unoszą się niewypowiedziane życzenia. Pan Kowalski życzy Francuzom, żeby na emeryturę odchodzili jak najpóźniej. On właśnie został wysłany na wcześniejszą, z powodu kryzysu, i nie wie, co zrobić z resztą swojego życia. Jego syn, bankowiec z doświadczeniem zdobytym w londyńskim City, życzy sobie i wszystkim, żeby nigdy więcej nie musieli brać kredytów, które odbierają spokojny sen. Jego żona uśmiecha się i marzy, by inne muzułmanki mogły – jak ona – liczyć na gościnne przyjęcie w rodzinach, które pielęgnując swoje tradycje i wiarę, nie odmawiają tego prawa innym. Podoba jej się polska Wigilia – bez wieprzowiny i alkoholu, z nakryciem czekającym na zbłąkanych. Przypomina muzułmański zwyczaj dzielenia się jedzeniem i dawania jałmużny, przypomina jej dom, z którego uciekła.
Dziadek gładzi wąsy i kaszląc, życzy sobie wolności na starość – prawa do eutanazji, z którego mógłby nie skorzystać. Przyjaciel domu patrzy na dziadka ukradkiem i wypowiada w myślach marzenie: pozostać singlem do końca życia, móc realizować osobiste pragnienia, ale nigdy nie być samotnym. Pani Kowalska ociera łzę, życząc rozpadającym się coraz częściej małżeństwom – wie o nich z telewizji – trwałego uczucia, które ją i męża ocaliło od nieszczęścia rozwodu. Córka Kowalskich i jej partnerka trzymają się za ręce, patrząc na wystrojoną dziewczynkę. Życzą wszystkim lesbijskim i gejowskim parom więcej ludzkiej życzliwości, refundacji zapłodnień in vitro i – jeśli to niezbyt wiele – pewności, że ich córki nikt w przedszkolu nie będzie wyśmiewał. Dziewczynka siedzi z zaciśniętymi powiekami i bardzo poważną miną, prosi Świętego Mikołaja, żeby w tym roku zamiast gry komputerowej dał jej w prezencie psa. Miałaby się z kim bawić, gdy mamy całymi dniami pracują.