Z lasu wypada duch z brodą i włosami do bioder. Za nim inne przedziwne stwory i gromada krasnali. Wokół tłum dzieci. To Duch, który szukał w Beskidzie Niskim rytmu. W Węgajtach na Mazurach znalazł taniec. Tu przybył po rytm, bo tylko znając taniec i rytm, może pokonać Memła uosabiającego całe zło świata. Teatr Lalek Gałązen przygotowywał się do występów w Nowicy przez kilka dni. Jak się potem okazało, większość występujących to nie aktorzy przybyli z daleka, ale miejscowi. Tacy, którzy kiedyś uciekli z wielkich miast do odludnej beskidzkiej wsi. I dzieci gospodarzy, którzy mieszkają tu od lat. Spektakl ogląda, czy raczej bierze w nim udział, około setka widzów. Wszystko zaczyna się przemarszem przez wieś, a kończy ludowo-jazzowym jam session pod jedną z chat. Dzieci oczarowane. Dorośli jeszcze bardziej.
To fragment jednego z ciekawszych wydarzeń artystyczno-kulturowych w Polsce, które odbywa się od czterech lat w malutkiej, ukrytej za górami i lasami niezwykłej wsi Nowica.
Jest to dziś wieś łemkowsko-warszawsko-łódzko-krakowsko-śląska, bo część jej mieszkańców to ludzie, którzy kiedyś uciekli od cywilizacji wielkich miast, kupili ziemię i łemkowskie chyże, czyli chaty, żyją tu od ponad 20 lat. „Warszawskich" domów jest kilka. Do tego doliczyć trzeba jeszcze kilkadziesiąt osób, które zakochały się w Nowicy po uszy i bywają tu regularnie kilka razy w roku.
Miejscowi i zapaleńcy
Co tu jest ciekawego? – zapytałem jednego z gospodarzy, kiedy przyjechałem pierwszy raz. – Nic – brzmiała prowokująca odpowiedź. W Nowicy nie ma atrakcji turystycznych. Nie ma kina, dyskoteki, nie ma restauracji. Nie ma nawet budki z piwem. Sklepu też nie ma. A do najbliższych wcale nie blisko. W większości miejsc nie ma zasięgu ani Era, ani Plus, ani Orange.
Co jest? Pagórki, drzewa i łąki. Łemkowskie chaty i przydrożne kapliczki. Dwie cerkwie. Kto raz tu przyjechał, wie, że to jedno z najbardziej niebanalnych miejsc, jakie można spotkać w życiu. Nawet jeśli objechało się pół świata.
Jakiś cud sprawił, że nikt nie stawia murowanych klocków, że jest niepisane prawo, które mówi, iż nie stawia się ogrodzeń, a napływowi budują drewniane domy, które wtapiają się w krajobraz. Szczęśliwie polskie drogi sprawiają, że z Warszawy jedzie się tu sześć – siedem godzin, trudno trafić, i ta bariera eliminuje stonkę turystyczną.