Powodem spotkania po latach jest ekranizacja powieści „Dimiter", która właśnie ukazała się po polsku.
Okładka sugeruje horror, rzecz jednak jest bardziej skomplikowana – to opowieść zawieszona między politycznym thrillerem, opowieścią grozy i love story. I co najważniejsze – napisana dużo lepiej od horrorowej średniej. Szczególnie pierwsza część książki robi piorunujące wrażenie.
Historia zaczyna się w roku 1973 w komunistycznej Albanii, gdzie bezpieka przesłuchuje człowieka o tożsamości niemożliwej do ustalenia, który wytrzymuje nawet najpotworniejsze tortury. Kim jest tajemniczy nieznajomy – wysłannikiem piekieł czy agentem obcego wywiadu? Wszechmocna Sigurimi jest bezradna, a jej pułkownik – niejaki Vlora, mistrz w krwawym fachu – ponosi pierwszą porażkę.
Akcja przenosi się do Jerozolimy, gdzie dozując napięcie i mnożąc zagadki Blatty przeplata kilka wątków – od szpiegowskiego, przez kryminalny po... powiedzmy, metafizyczny. Trudno objaśnić zamysł autora bez spalenia pointy, zdradzę więc jedynie, że myli tropy znakomicie, ale jednocześnie potrafi przedstawić potem wewnętrznie spójne i logicznie skomponowane wyjaśnienie zagadki.
Blatty'ego stać jednak na więcej niż tylko dobrą intrygę – i to także w książce pokazuje. Nie jest to płaska proza hipermarketowa, lecz porządna literatura, której szkodzi tylko odrobina bombastyczności w zawieszaniu akcji pod koniec niektórych rozdziałów. Widać wtedy wyraźnie, że Blatty to nie tylko pisarz, ale i scenarzysta, który tnie akcję w iście filmowy „efekciarski" sposób oraz potrafi mnóstwo treści sprzedać w dialogach. Wybór „Dimitera" na hollywoodzkie pojednanie duetu Blatty – Friedkin wydaje się więc naturalny.