Jan Czochralski oczyszczony z zarzutu kolaboracji

Urodził się jako ósme dziecko stolarza z Kcyni. Zmarł w zapomnieniu jako producent proszku na katar. Jan Czochralski, wybitny polski uczony, ojciec elektroniki, został właśnie oczyszczony z zarzutu kolaboracji z Niemcami

Publikacja: 16.07.2011 01:02

Jan Czochralski oczyszczony z zarzutu kolaboracji

Foto: Archiwum Pawła Tomaszewskiego

Dowód niewinności składa się z dwóch kartek. Pożółkłych, jak przystało na zapiski z czerwca 1944 r. Na pierwszej wykaligrafowano: „Przesyłam inf. od prof. Czochralskiego". Druga to spisany na maszynie raport dla Oddziału II Komendy Głównej AK. Autor, konkretny, skrupulatny i pragmatyczny, podaje, że na terenie zakładu są tartaki i hale kryte drewnianym dachem, co ułatwia pożar. Doradza jednak „raczej opanowanie w stosownej chwili tych magazynów z najrozmaitszym wysokowartościowym sprzętem".

Jan Czochralski to jeden z najsłynniejszych polskich naukowców. Metoda krystalizacji metali, znana na świecie jako metoda Czochralskiego, doprowadziła do rewolucji elektronicznej. Twórcy komputerów, telefonów komórkowych i cyfrowych aparatów fotograficznych wiele mu zawdzięczają. Jego dorobek naukowy nie budził nigdy wątpliwości. Patriotyzm owszem.

Ostatnia odsłona wojny o Czochralskiego miała miejsce po artykule w „Gazecie Wyborczej" w 1998 r. Prof. Zygmunt Trzaska-Durski, współtwórca „Solidarności" na Politechnice Warszawskiej, specjalista z zakresu krystalografii, stwierdził: „Uczony jest, ale wielkiego Polaka nie ma".

Paweł Tomaszewski, doktor z Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN z Wrocławia, replikował: „Wzywam dr. Trzaskę-Durskiego do zaprzestania szastania nieprawdziwymi oskarżeniami".

Z Kcyni w świat

Kto mógł przypuszczać, że takie emocje będzie wzbudzać ósme dziecko Franciszka i Marty Czochralskich, znanych i cenionych w Kcyni wytwórców krzeseł, stołów, łóżek i trumien? Jan, urodzony w 1885 r., musiał być zdolnym młodzieńcem, skoro rodzice postanowili zainwestować w jego edukację. Brak matury tłumaczy rodzinna anegdota. Po otrzymaniu świadectwa, „upewniwszy się u swego profesora, że nie podlega już rygorom szkolnym", miał podrzeć dokument ze słowami: „Proszę przyjąć do wiadomości, że nigdy nie wydano bardziej krzywdzących ocen!". Ile jest w tym fantazji opowiadających? Nie wiadomo. Pewne natomiast, że Czochralski świadectwa dojrzałości nie miał, co przez wiele lat komplikowało mu życie.

Już w szkole fascynowały go eksperymenty naukowe, postanowił więc podjąć pracę zgodną z zainteresowaniami  w aptece. Kolejni pracodawcy szybko odkrywają zdolności młodzieńca. Przenosi się do Berlina, gdzie w zaciszu aptecznego zaplecza dr. Herbranda może przeprowadzać doświadczenia. W laboratorium koncernu Allgemeine Elektrizitaets Gesellschaft zostaje kierownikiem do badania stali i żelaza.

Każdą wolną chwilę wykorzystuje na dokształcanie. Na politechnice w Charlottenburgu uczęszcza na zajęcia z chemii specjalnej, na uniwersytecie berlińskim chodzi na wykłady na wydziale sztuki. Obie decyzje okażą się opłacalne: uzyskuje tytuł inżyniera chemika, a dzięki wydziałowi sztuki poznaje Margueritę Haase, śliczną pianistkę z zamożnej berlińskiej rodziny. W 1910 r. żeni się, a rok później zostaje asystentem słynnego prof. von Moellendorffa. Wspólnie publikują pracę na temat krystalografii.

Pozycja Czochralskiego zarówno naukowa, jak i towarzyska rośnie. W 1916 r. opracowuje metodę pomiaru szybkości krystalizacji metali, która przyniesie mu największy rozgłos. Legenda głosi, że odstawiając tygiel ze stopioną cyną, powrócił do pisania notatek. Zamyślony, w pewnej chwili zamiast w atramencie zanurzył pióro w cynie i uzyskał cienką nić zestalonego metalu. Czochralski mówił tylko, że odkrycie było dziełem  przypadku.

Na szerokie zastosowanie metody Czochralskiego do otrzymywania monokryształów krzemu, co umożliwiło rewolucję w elektronice, trzeba będzie czekać jeszcze kilkadziesiąt lat. Mimo to kariera młodego naukowca nabiera rozpędu. W 1917 r. dostaje pracę w laboratorium Metallbank und Metallurgiche Gesellschaft, do którego bezskutecznie aplikował jeszcze kilka lat wcześniej. Wiele publikuje, a w 1924 r. odnosi wreszcie materialny sukces. Opatentowuje stop B  bezcynowy stop łożyskowy, który powoduje rewolucję w kolejnictwie, dając oszczędności i większą niezawodność. Z tego wynalazku, płacąc sowicie odkrywcy, korzystać będą koleje we Francji, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Także w Polsce.

W 1924 r. zostaje wiceprzewodniczącym, a w rok później przewodniczącym Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego, organizacji naukowej związanej z przemysłem militarnym Niemiec. Henry Ford proponuje mu pracę w laboratorium swojej firmy w Detroit. Przed genialnym metaloznawcą samoukiem świat stoi otworem.

Triumfalny powrót

I właśnie wtedy pojawia się propozycja powrotu do Polski. W 1928 r. do Czochralskiego zwraca się sam prezydent Ignacy Mościcki, wybitny naukowiec. Chodzi o objęcie katedry na Politechnice Warszawskiej. Czochralski się waha. Kiedy jednak prezydent propozycję ponawia, profesor ją przyjmuje. Specjalnie dla niego na uczelni powstaje Katedra Metalurgii i Metaloznawstwa. Buduje Instytut Instytut Metalurgii i Metaloznawstwa, który współpracuje ściśle z Ministerstwem Spraw Wojskowych i jest wyposazony w najnowocześniejszy sprzęt. Czochralski ma prawo zatrudnić tylu asystentów, ilu potrzebuje. Zostaje jednym z pierwszych doktorów honoris causa politechniki i można odnieść wrażenie, że wszyscy noszą go na rękach. Koledzy, choćby Witold Broniewski, który studia skończył na Sorbonie, a teraz na uczelni ma w suterenie mały pokoik, są jednak mniej zadowoleni.

Na dodatek Czochralski jest człowiekiem bogatym. Do Polski, jak sam mówił, przywiózł 1,5 miliona zł, które zainwestował w przemysł. Ceni się tak bardzo, że bierze grube sumy za każdą konsultację. Kupuje piękną willę na Nabielaka, blisko Belwederu. W rodzinnej Kcyni powstaje willa Margowo, nazwana tak na cześć żony, pełniąca funkcję letniej rezydencji. Czochralscy jeżdżą tam śnieżnobiałą limuzyną. Wozi ich szofer w białych rękawiczkach. O profesorze nawet życzliwi mówią, że „w liczeniu pieniądza celował i był na niego bardzo chytry".

A jednak funduje stypendia dla studentów. W willi na Nabielaka Czochralscy prowadzą salon literacki. Profesor wspomaga finansowo odtworzenie dworku Chopinów w Żelazowej Woli, współfinansuje wykopaliska w Biskupinie. Potrafi się zainteresować badaniami w Kcyni, gdy w miasteczku pojawia się nadzieja na odkrycie złóż ropy naftowej. Robi wykopy przy stawikach, w których rzekomo zbiera się nafta. I demaskuje bak oraz beczkę z olejem do wirówek i karbolineum na podwórku u miejscowego handlarza smoły i smarów do wozów.

Uścisk dłoni Mościckiego

Konflikt, z pozoru o charakterze naukowym, wybucha w 1934 r. Zaczyna się od publikacji w „Gońcu Polskim". Prof. Witold Broniewski, kolega z politechniki, zarzuca Czochralskiemu, że jego stop B ma gorsze właściwości niż inne stopy, a w związku z tym nie nadaje się do zastosowania w komunikacji. Twierdzi, iż szczególnie niebezpieczne byłoby to podczas wojny. Konkluzja jest prosta: Czochralski działa na szkodę polskiego przemysłu zbrojeniowego, do tego czerpiąc profity ze swego nieudanego wynalazku. Broniewski nie ukrywa, co myśli o Czochralskim: „Z ducha jest raczej Niemcem niż Polakiem". Nie powinien więc być szefem Instytutu Metalurgii i Metaloznawstwa, tak ważnego dla polskiej obronności.

W odpowiedzi Czochralski zarzuca Broniewskiemu „podstępne poczynania mające na celu utrącenie go na terenie politechniki, rozbicie Instytutu Metalurgii i Metaloznawstwa". Nazywa go wrogiem państwa polskiego. Adwersarze przechodzą do czynów. Spotykają się najpierw na udeptanej ziemi – rezultat tego pojedynku nie jest znany – a potem w sądzie.

Proces przerodził się w pierwszą rozprawę nad polskością Czochralskiego. Zeznawali w nim nawet minister oświaty Świętochowski i prezydent Ignacy Mościcki. Sam Czochralski mówił: „Przyjechałem tutaj, by pracować dla państwa polskiego, żeby resztę życia swojego, siły i zdolności poświęcić Polsce. Nie oczekiwałem żadnych korzyści".

Szczególnie drażliwa okazała się sprawa niemieckiego obywatelstwa Czochralskiego. Po powrocie do Polski profesor podpisał deklarację, że z chwilą objęcia katedry na politechnice zrzeka się go. Sprawa nie była jednak prosta. Czochralski był słynnym naukowcem, który na dodatek pracował wcześniej dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, można się więc było spodziewać, że władze niemieckie będą odwlekały decyzję jak najdłużej. Zwykle procedura zrzeczenia się obywatelstwa trwała tam 10 – 15 lat. Samemu profesorowi nie zależało zresztą, żeby ją przyspieszać. Miał wszak w Niemczech zarejestrowane liczne patenty, kapitały i nieruchomości. Utrata obywatelstwa oznaczała problemy dewizowe i znaczne uszczuplenie dochodów.

W czasie procesu sam Czochralski mówił: „Co do sprawy obywatelstwa  oskarżę się sam. Nie optowałem na rzecz Polski, byłem obywatelem niemieckim. Po decyzji przyjazdu do Polski zerwałem wszelki kontakt z Niemcami, choć miałem znajomych w rządzie, przemyśle i na urzędach, którzy wierzyli we mnie. Poczułem się obywatelem polskim z chwilą ślubowania panu prezydentowi i podania mu ręki".

Adwokat prof. Broniewskiego drążył: „Czy podczas wojny był pan związany z przemysłem wojennym i udzielał swych rad?". Czochralski potwierdził. „Czy pisywał pan z Niemiec do polskich tygodników artykuły w języku niemieckim i musiano je przetłumaczyć"? Czochralski: „Uważam za poniżej godności odpowiadać na to". „A czy syn pański ma na imię Johannes"? „Nie. Ma na imię Wit".

Sąd skazał Broniewskiego na dwa miesiące aresztu w zawieszeniu i 500 zł grzywny. W uzasadnieniu stwierdził, że zarzuty postawione Czochralskiemu były bezzasadne. Czochralski wygrywa, jednak część środowiska akademickiego politechniki nigdy nie wybaczy mu tego zwycięstwa.

Okupacja

Tuż przed wybuchem wojny profesor nie wychodzi praktycznie z Ministerstwa Spraw Wojskowych. Ale po wejściu Niemców podejmuje decyzję, która przez dziesięciolecia będzie dla jego przeciwników kluczowym dowodem zdrady: na przełomie 1939 i 1940 r. uzyskuje zezwolenie od władz okupacyjnych na przekształcenie instytutu w Zakład Badań Materiałów. Czyni tak za wiedzą rektora politechniki, jednak bez jego formalnej zgody, a także bez zgody senatu uczelni. Po latach prof. Stefan Weychert tak pisze o tej sprawie: „Bodaj jeszcze ważniejsze było polityczne znaczenie kroku Czochralskiego, kroku, który dokonany w tym właśnie momencie stanowił drastyczne naruszenie wspólnego frontu polskiego".

A jednak zaledwie kilka miesięcy później rektor politechniki uzyskuje zgodę na założenie na terenie uczelni kilku innych zakładów. Podobne placówki tworzy także Uniwersytet Warszawski, bo dają schronienie pracownikom naukowym.

Zakład Czochralskiego pracuje dla instytucji cywilnych, ale także dla wojska. Współpracuje z mieszczącymi się po sąsiedzku warsztatami remontowymi Wehrmachtu. Jednocześnie wielu zatrudnionych to żołnierze AK. Wykorzystują fabrykę do produkcji elementów do granatów, przetapiają zbadane fragmenty rakiety V-1. O tym, że profesor doskonale wie, co się dzieje, świadczą późniejsze zeznania jego pracowników.

Czochralski uchodzi za osobę, która może załatwić zwolnienie z obozu koncentracyjnego. Pośrednikiem jest jego córka Leonia, która od czasów przedwojennych przyjaźni się z córką szefa Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Sam Czochralski, zeznając w 1945 r. przed polskim prokuratorem, mówił, że z władzami gestapo kontaktował się tylko w sprawach wyciągnięcia robotników i znajomych z obozów koncentracyjnych. Oceniał, że pomógł w ten sposób 30 – 50 osobom, w tym wnukowi swego przyjaciela Ludwika Solskiego, doktorowi Marianowi Świderkowi, ojcu prof. Anny Świderkówny. Tej pomocy nie kwestionowali nawet jego zapiekli wrogowie.

Ale Czochralscy nadal mieszkają na Nabielaka, formalnie w dzielnicy niemieckiej. Ludzie widzą, jak do ich domu wchodzą Niemcy, i nikt się nie zastanawia, że Margo ma przecież niemiecką rodzinę. Na Nabielaka nadal odbywają się literackie czwartki, w których biorą udział Wacław Berent, Ludwik Solski, Leopold Staff, Alfons Karny, Adolf Nowaczyński, Juliusz Kaden-Bandrowski, Kornel Makuszyński. Gospodarze robią, co mogą, by pomóc biedującym artystom. Na ich zamówienie powstają kolejne rzeźbiarskie portrety wykonane przez „Alfa" Karnego. Z katalogu wystawy retrospektywnej z 1972 r. wynika, że artysta zrobił podczas wojny cztery głowy Czochralskiego.

Niewiele osób wiedziało, że uznawany za Niemca profesor w pierwszych dniach wojny stracił najstarszego brata Kornela. Niemcy zabrali go sprzed ogródka szkoły, w której uczył, i po torturach zabili gdzieś pod Poznaniem. O okolicznościach śmierci brata Czochralski dowiedział się już w styczniu 1940 r. Był wstrząśnięty. Dwa lata później stworzył ponad 120-stronicowe requiem. We wstępie napisał: „Niezagasłej pamięci brat mój Kornel został w pierwszych dniach najazdu hitlerowskiej zgrai zakatowany".

Komenda Główna

W jaki sposób Czochralskiemu udawało się przekazywać meldunki do Komendy Głównej AK? Odnaleziony dokument potwierdza współpracę z Oddziałem II (kontrwywiadem). Dr Tomaszewski przypuszcza, że bezpośrednim odbiorcą meldunków mógł być prof. Stanisław Ostoja-Chrostowski, rzeźbiarz, malarz i grafik, zdobywca nagrody w Berlinie w 1936 r. To on kierował referatem „Korweta", do którego trafił znaleziony teraz meldunek. Ostoja-Chrostowski, podobnie jak Czochralski, był znany w kręgach artystycznych. Mogli się spotykać w kawiarni w Zachęcie czy w saloniku prowadzonym przez Czochralskich.

Po klęsce powstania warszawskiego profesor wyjechał do Milanówka. I tu znów na padł na niego cień. Prof. Stefan Weychert oskarżył go po latach, że wykorzystując niemieckie zezwolenie, w zamian za znaczny procent oferował uciekinierom przywiezienie schowanych w Warszawie kosztowności. „Było to oczywiście dostatecznie obrzydliwe wykorzystywanie rozpaczliwej, zimowej w dodatku, sytuacji tych ludzi, którzy nie mając innego wyjścia, byli zmuszeni iść na warunki Czochralskiego". Doktor Tomaszewski broni profesora:  Taka była wówczas praktyka. Przecież każdy wjazd do zamkniętej Warszawy wymagał odpowiedniej przepustki, nie było wolno zbaczać z trasy pod karą śmierci. Wymaganie, by Czochralski działał bezpłatnie, było niepoważne.

Infamia

Koniec wojny oznacza dla Czochralskiego nowe kłopoty. Już 7 kwietnia 1945 r. ówczesny prokurator apelacyjny w Warszawie wydaje postanowienie o zatrzymaniu „niejakiego Jana vel Johanna Czochralskiego, ob. Rzeszy, dawniej honorowego profesora Politechniki Warszawskiej". Zarzutem jest współpraca z Niemcami. Kto doniósł na profesora? I dlaczego znów pojawia się imię Johann? Czochralski trafia do aresztu w Piotrkowie Trybunalskim. W jego procesie zeznają liczni świadkowie, wśród nich Ludwik Solski. Czochralski zostaje uniewinniony, wydaje się, że wszystko wyjaśniono. I wtedy, 19 grudnia 1945 r., zbiera się dziesięciu profesorów,  Senat Politechniki Warszawskiej. Odrzucają wniosek prof. Czochralskiego o powrót na uczelnię.  W ten sposób wykluczono go ze środowiska, skazano na infamię i zapomnienie,  mówi Tomaszewski.

Czochralski jest rozgoryczony. Nie broni się, nie może przecież ujawnić współpracy z AK, za którą w nowych czasach czeka w najlepszym razie wieloletnie więzienie UB. Wyjeżdża z rodziną do Kcyni. Osiada w willi Margowo. Wykorzystując swoją wiedzę, otwiera w domu laboratorium, zakłada rodzinny zakład chemiczny Bion. Wychodzi z założenia, że w każdym ustroju ludzie będą cierpieć na przeziębienie. Tzw. proszek od kataru z gołąbkiem to sztandarowy produkt.

W Kcyni powstaje także płyn do trwałej ondulacji, którego jeszcze kilka lat temu używał jeden z zakładów fryzjerskich na Wybrzeżu.

Dzięki tym prozaicznym wynalazkom status materialny rodziny nadal jest wysoki. Widać to na zdjęciu z 1950 r. zrobionym w parkowej alei w Ciechocinku. Profesor w filcowym kapeluszu, dobrze skrojonym garniturze. Trzyma drewnianą laskę, raczej dla ozdoby. Obok niego Margo w jasnym żakiecie, z małą torebką pod pachą, uśmiechnięta.

Czochralski zmarł trzy lata później. Okoliczności śmierci do dziś nie są jasne. Według jednej z wersji do willi w Kcyni wkroczyło UB, żądając dolarów, które profesor otrzymał za sprzedaż ruin willi na Nabielaka. Po tej wizycie miał wylądować w szpitalu, kilka dni później umarł.

Pogrzeb na cmentarzu w Kcyni był skromny. Wydawać by się mogło, że śmierć ucina wszystkie kontrowersje.

I wtedy zaczęło się Czochralskiego życie po życiu.

Wierzyłem w tego człowieka

Lata 50. to bowiem czas, kiedy uczeni zaczynają korzystać z jego najważniejszego wynalazku. A wraz z upowszechnianiem się metody Czochralskiego upowszechnia się też, zwłaszcza w środowisku naukowym, wiedza o jej twórcy. Pierwsza próba rehabilitacji profesora na Politechnice Warszawskiej w 1984 r. zakończyła się awanturą. Przy drugim podejściu w 1993 r. Senat PW w uchwale stwierdził, że co prawda ceni dokonania prof. Czochralskiego, ale nie widzi potrzeby i możliwości reasumpcji uchwały z 19 grudnia 1945 r.

W lutym 2011 r. rektor uczelni prof. Włodzimierz Kurnik postanowił jednak sięgnąć do dokumentów i definitywnie rozstrzygnąć spór o profesora. Wyprawa ostatniej szansy pod wodzą prof. Mirosława Nadera, wiceprzewodniczącego senackiej komisji ds. historii i kultury i przewodniczącego komisji etyki, wyruszyła na kwerendę archiwów.

Przed miesiącem w Archiwum Akt Nowych odnalazł się meldunek Czochralskiego dla Komendy Głównej AK. Senat Politechniki Warszawskiej jednogłośnie podjął uchwałę w sprawie przywrócenia godności, dobrego imienia i wizerunku prof. Czochralskiego. Prof. Nader mówi:  Wierzyłem w tego człowieka. Teraz mamy dowód. Kamień spadł mi z serca.

Korzystałam z licznych publikacji i materiałów zgromadzonych przez dr. Pawła Tomaszewskiego, m.in. książek: „Jan Czochralski", „Jan Czochralski i jego metoda", artykułu „Tajemnica profesora Czochralskiego" zamieszczonego w „Odkrywcy", a także z materiałów i opracowań prof. Mirosława Nadera.

Dowód niewinności składa się z dwóch kartek. Pożółkłych, jak przystało na zapiski z czerwca 1944 r. Na pierwszej wykaligrafowano: „Przesyłam inf. od prof. Czochralskiego". Druga to spisany na maszynie raport dla Oddziału II Komendy Głównej AK. Autor, konkretny, skrupulatny i pragmatyczny, podaje, że na terenie zakładu są tartaki i hale kryte drewnianym dachem, co ułatwia pożar. Doradza jednak „raczej opanowanie w stosownej chwili tych magazynów z najrozmaitszym wysokowartościowym sprzętem".

Jan Czochralski to jeden z najsłynniejszych polskich naukowców. Metoda krystalizacji metali, znana na świecie jako metoda Czochralskiego, doprowadziła do rewolucji elektronicznej. Twórcy komputerów, telefonów komórkowych i cyfrowych aparatów fotograficznych wiele mu zawdzięczają. Jego dorobek naukowy nie budził nigdy wątpliwości. Patriotyzm owszem.

Ostatnia odsłona wojny o Czochralskiego miała miejsce po artykule w „Gazecie Wyborczej" w 1998 r. Prof. Zygmunt Trzaska-Durski, współtwórca „Solidarności" na Politechnice Warszawskiej, specjalista z zakresu krystalografii, stwierdził: „Uczony jest, ale wielkiego Polaka nie ma".

Paweł Tomaszewski, doktor z Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN z Wrocławia, replikował: „Wzywam dr. Trzaskę-Durskiego do zaprzestania szastania nieprawdziwymi oskarżeniami".

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką