Tajemnice z życia księdza – poety

Fascynacje kobietami, kontakty z SB. Pierwsza biografia zmarłego sześć lat temu ks. Twardowskiego odkrywa wiele tajemnic z życia księdza – poety

Publikacja: 10.09.2011 01:01

Tajemnice z życia księdza – poety

Foto: Fotorzepa, Bartłomiej Zborowski Bar Bartłomiej Zborowski

Znaki zapytania zaczęły się pojawiać już za życia. Kiedy popularność rosła, a nakłady wierszy przekraczały 100 tysięcy egzemplarzy, czytelnicy zapragnęli się dowiedzieć, kim jest autor słów, które przemawiają do nich bardziej niż kazania. „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". „Bliscy boją się być blisko, żeby nie być dalej". „Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno".

Ksiądz Jan Twardowski bronił jednak swej prywatności. W wywiadach mówił ogólnikami. Wiele pracy wkładał w zacieranie śladów. Darł korespondencję, wyrzucał do kosza. Jego przyjaciel powie później, że Twardowski nie chciał, by zostało po nim coś więcej niż poezja. Redaktorom i potencjalnym autorom proponującym pomoc w napisaniu autobiografii stanowczo odmawiał. Dopiero po jego śmierci – po otwarciu testamentu, w którym jedyną spadkobierczynią uczynił swoją wieloletnią edytorkę Aleksandrę Iwanowską, po awanturze z pogrzebem – stało się jasne, że „Jan od Biedronki", jak go często nazywano, nie był poczciwym, naiwnym piewcą uroków przyrody, urody życia i wszechmocy Boga. Prostolinijnym księdzem poetą.

Fascynacje


Szukając, jaki naprawdę był ks. Twardowski, nie zdaje sobie Pani sprawy ze stopnia trudności zagadnienia. Jest to praca porównywalna do dochodzeń Sherlocka Holmesa" – to fragment listu znajomego księdza. Magdalena Grzebałkowska zaczyna od niego własną opowieść o poecie w wydanej właśnie w Znaku książce „Ksiądz Paradoks". Autorce, z wykształcenia historykowi, a od 13 lat reporterce „Gazety Wyborczej", udało się odkryć kilka skrzętnie skrywanych tajemnic.

„Ulegałem fascynacjom kobietami i nie wstydzę się tego" – wyznawał Jan Twardowski u schyłku życia. Idąc tym tropem, autorka prześledziła kilka takich emocjonalnych związków, odbiegających od zwykłej przyjaźni, na którą może sobie pozwolić duszpasterz. Kobiety, do których się zbliżał, były wrażliwe, delikatne, samotne. Czekały na wielkie uczucie. Takie, o którym można przeczytać w poezji. Kim była tajemnicza W., którą schował przed czytelnikami, redukując do pierwszej litery imienia, nie udało się rozszyfrować. Poznali się przez kolegę Twardowskiego z seminarium (jego tożsamość też została ukryta).

Z powodu burzliwego rozstania z W. w 1957 r. Twardowski zaczął pisać dziennik. Wyznawał tajemniczo, że popełnił wobec niej największy błąd w swoim życiu i tylko ona jedna ma prawo o nim źle myśleć. Przyznawał, że się zapomniał i „chciał od niej czegoś dla siebie". Czego oczekiwał? Prosił W., by sprawa pozostała między nimi, jednak kobieta opowiedziała o wszystkim ich wspólnemu znajomemu – G., który „rozniósł plotki" i miał wyolbrzymiać zdarzenie. Relacje z W. i G. stają się skomplikowane. Twardowski to im wybacza, to się za nich modli, to znów tęskni za W. Dopiero po pięciu latach się uspokaja. Odnotowuje, że znów zaczął się modlić po kapłańsku.

O innej kobiecie na początku pisze M., potem jednak rozszyfrowuje jej imię – Marychna. Pracowała w jednym z wydawnictw. Uczyła francuskiego. Jak to ujmował: pomagała mu „piękniej kochać Boga". Pisał dla niej wiersze. Śnił, że mają wspólny dom. W dzienniku spisał skrupulatnie historię ich znajomości. Dziwił się, gdy M. prosiła o ograniczenie telefonów w obawie przed plotkami. Przerzucili się na kartki pocztowe. Twardowski dziękował Bogu za M. i prosił, żeby „wszystko między nimi było czyste i święte". Po roku pisze – cokolwiek to ma znaczyć – o „bezrozumnym rozstaniu". M. znika z dzienników i prawdopodobnie z jego życia.

Janina P. była lekarką w szpitalu w Międzylesiu. Autorka biografii odnalazła 37 listów. Korespondencja między nią a ks. Twardowskim trwała w latach 1962 – 1963. Ks. Jan odwiedzał dom, w którym mieszkała z matką, na warszawskiej Pradze, w Wigilię zaglądał do okien i widział w nich „jej postać i niebieskie oczy". Pokazywał swoje wiersze, całował na pożegnanie jej recepty na szkaradne maści. Zachowywał się jak przedwojenny amant, a gdy zwierzała się ze swej samotności, prosił o zrozumienie, że każde z nich ma swoje powołanie i on nigdy jej samotności nie wypełni. Nie będzie jej narzeczonym, nie będą całować się w Łazienkach. Życzył jej męża. Nie dawał nadziei na żaden poważny związek. Pisał, że po śmierci będą fruwać razem. Gdy wyczuł, że oczekiwania rosną, pod datą z wysłanym listem dopisał: „Uważaj".

Zapełnianie pustki uczuciowej

Czasem pisze jak zakochany – nigdy nie umiał żyć w pustce uczuciowej. Zapewniał jednak, że to niegroźne dla obu stron. Kobiety, które w ten sposób kokietował, myślały inaczej. „Wspaniały, Najdroższy, Mój Najmilszy, Najbardziej Uroczy – Niepowtarzalny mój Janku! W marzeniach i tęsknotach jesteś mi tak bardzo bliski" – pisała jedna z nich. Fragment innej korespondencji odnalezionej przez autorkę w dzienniku: „O tym, że jestem inna, wiadomo było od początku. Przecież nigdy nie zanosiło się na to, że obcować będziemy na zasadzie ksiądz – penitentka. Powiedziałam Księdzu szczerze i otwarcie, że widzę w Księdzu poetę, człowieka o atrakcyjnym intelekcie, mężczyznę, który mi się podoba".

Jaki charakter miały te znajomości – które biografka tłumaczy potrzebą bliskości, posiadania rodziny – trudno po latach przesądzać. Większość świadków tamtych zdarzeń nie żyje, ksiądz zaś nie był skłonny do zwierzeń. Ludzie, którzy przebywali blisko niego przez wiele lat, opowiadają: „Z Janka nie było łatwo coś wydobyć". Koronnym dowodem na platoniczność związków mają być słowa poety wypowiedziane tuż przed śmiercią: „Ja nigdy nie miałem kontaktu z kobietą".

Z czasem przyjaciółki zastąpiły „wnuczki". Studentki, uczennice, nauczycielki. Obdarowywał je wierszami, podarunkami. Sam oczekiwał uczucia i troski. Proponował im funkcje asystentek, obiecywał spadek. Jedna z nich zapisała taką obietnicę: „Wszystko ci dam i w testamencie zapiszę". Zapisu nigdy nie uczynił.

Czy istniał związek między emocjonalnymi uniesieniami księdza a jego otwartością na dialog z funkcjonariuszem SB? Na to pytanie Grzebałkowska nie udziela odpowiedzi. Z przywołanych w książce akt IPN wynika, że SB zaczęła nachodzić rektora kościoła Wizytek w październiku 1980 r. Powodem pierwszej wizyty były przygotowania do przyjęcia podróżującego po Polsce obrazu Matki Boskiej. Funkcjonariusz Grzegorz E. prosił, by ksiądz zabezpieczył mikrofony przed dostępem osób niepowołanych i uniemożliwił ewentualny kolportaż ulotek. Ksiądz obiecał uwagi potraktować poważnie. Grzegorz E. pisze: „Powtórzyłem jeszcze nazwisko, pytając go, czy jeśli będę widział taką potrzebę, to czy będę mógł go odwiedzić. Otrzymałem odpowiedź twierdzącą, z tym że ksiądz JT zaznaczył, że najłatwiej jest go zastać w kancelarii zawsze przed południem".

Bardzo dbał, by nie wydrukowano jego wierszy w nieodpowiednim miejscu. Nie przyjmował odznaczeń. Interweniował w sprawie programów o sobie w telewizji. Napisał wiersz, w którym przypomniał Bogu: „Byłem ci wierny w czasach Stalina". Ci jednak, którzy w stanie wojennym układali krzyż z kwiatów pod kościołem Wizytek, będą zawiedzeni. Funkcjonariusz SB przywołuje w raporcie słowa Jana Twardowskiego: „Podkreślił, że jest całkowicie przeciwny tego rodzaju krzyżom kwietnym i nie miałby nic przeciwko, abyśmy ten krzyż usunęli. Dodał, że podobny krzyż władze zlikwidowały na pl. Szembeka i sprawa przestała istnieć".

Pseudonim Poeta

W trakcie rozmowy ksiądz nie był usztywniony i rozmawiał dość chętnie – odnotował Grzegorz E. To go zachęciło. Odwiedził Jana Twardowskiego w 1983 r., przed pielgrzymką Jana Pawła II. Trudno mi nie zestawić tej wizyty z inną, która odbyła się rok później. Opisał ją we wspomnieniach „Na służbie u św. Anny" ówczesny rektor kościoła akademickiego ks. Zygmunt Malacki. W pierwszych dniach urzędowania w kościele św. Anny odwiedził go ks. Jerzy Popiełuszko. „Zapytałem go, czy jest świadom zagrożenia i czy boi się śmierci. Z powagą i ogromnym spokojem odpowiedział, że po tym wszystkim, co dotychczas przeżył, zdaje sobie sprawę z tego, że już niedługo może przyjść ostatni dzień w jego życiu".

Bardziej niż człowiekiem Kościoła był człowiekiem Sztuki. Za swoje powołanie uważał służbę grzesznikom. Tłumaczył, że wśród dewotek ksiądz nie ma nic do roboty

Jak przebiegały kontakty Jana Twardowskiego z SB w 1984 r., niestety, nie wiemy. Czy nie zachowały się żadne raporty z rozmów z rektorem wizytek? Czy też autorka uznała ja za nieistotne? Odnotowuje jednak, że prowadzący rozmowy z księdzem funkcjonariusz Grzegorz E. od 1983 r. był odpowiedzialny za operacyjne rozpracowanie sprawy „Popiel" – taki kryptonim nadano sprawie inwigilacji ks. Popiełuszki. W październiku 1984 ks. Jerzy Popiełuszko zostaje zamordowany i data ta stanowi dla wielu duchownych wyraźną cezurę w kontaktach z władzą. Przypomnijmy, że właśnie wtedy z wieloletniej współpracy z SB rezygnuje ks. Michał Czajkowski.

Tymczasem w dokumentach SB znalazła się adnotacja, że Jana Twardowskiego pozyskano do współpracy 16 listopada 1987 r. w jego mieszkaniu. „Wymieniony był pozyskiwany do współpracy stopniowo, podczas odbywania rozmów na interesujące tematy. W toku rozmów udzielał informacji na tematy interesujące naszą służbę" – odnotował Grzegorz E. Ksiądz nie podpisał żadnego zobowiązania do współpracy. Nie musiał – SB księżom takich wymagań nie stawiała. Funkcjonariusz napisał, że w kontaktach z nim Twardowski będzie używał pseudonimu Poeta, a spotkania mają się odbywać mniej więcej raz w miesiącu, chyba że nastąpią inne, uzasadnione potrzebami operacyjnymi okoliczności. Jako wynagrodzenie dla „Poety" przewidziano okolicznościowe prezenty. Grzegorz E. odnotuje potem, że Twardowski nigdy ich nie dostawał.

„Poeta" miał informować o tym, jak jego środowisko ocenia aktualną sytuację społeczno-polityczną. Wyraża więc pogląd, że zamieszki uliczne wywołane przez młodzież są zupełnie niepotrzebne i nie służą pokojowi społecznemu. W rozmowach zapewnia, że będzie się starał, by okolicznościowe kazania z okazji święta 11 listopada zawierały myśl o konieczności zachowania pokoju społecznego.

Autorka pokazała teczkę księdza historykom, którzy są przekonani, że nie miał bladego pojęcia o rejestracji. Być może. Być może traktował te rozmowy jako nic nieznaczące pogawędki. Jednak pewne fragmenty rozmów zanotowane przez SB są nie do obrony. Grzegorz E. pyta Jana Twardowskiego o stosunek do ks. Wiesława Niewęgłowskiego. I Twardowski przyznaje z żalem, że – mimo iż para się poezją – ks. Niewęgłowski nie zaprasza go na spotkania środowisk twórczych. Urażona próżność poety bierze górę nad rozsądkiem. Jak inaczej tłumaczyć fakt, że 72-letni, doświadczony życiowo człowiek wybiera sobie na powiernika funkcjonariusza SB? Dlaczego później opowiada, że ksiądz Niewęgłowski nie jest zadowolony z przenosin do kościoła seminaryjnego? „Jest tutaj ograniczony. Nie ma takiej swobody jak na Przyrynku. Planowane uroczystości musi uzgadniać, liczyć się z innymi. Na Przyrynku to on dyktował warunki i robił właściwie co chciał" – odnotował funkcjonariusz SB słowa Twardowskiego. Grzegorz E. kończy współpracę z nim dopiero w sierpniu 1989 r. – ze względu na znaczne pogorszenie stanu zdrowia księdza.

Każda znajomość wygasa

Po śmierci księdza wypowiadali się jego liczni przyjaciele. Z biografii Grzebałkowskiej wyłania się jednak obraz człowieka skrytego, który życzliwych, zafascynowanych jego osobowością ludzi wykorzystywał do różnych celów. Ktoś służył mu pomocą w układaniu kazań, ktoś inny w rozmowach o literaturze. W gronie przyjaciół autorka umieszcza Annę Kamieńską, biologa Gustawa Wuttkego, Annę Świderkównę, Jerzego Zawieyskiego, ks. Bronisława Bozowskiego i – co może być zaskoczeniem – twórcę PAX Bolesława Piaseckiego, pisarza Wojciecha Żukrowskiego. A także braci Olszewskich, którzy pod koniec życia się Twardowskim opiekowali.

Jednak część więzi rwała się nagle. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Jakby – używając terminologii Małego Księcia – Jan Twardowski najpierw oswajał, a potem tracił zainteresowanie tym, co oswojone. Tak się stało z Jerzym Zawieyskim. Coś się popsuło także między Twardowskim a poetką Anną Kamieńską. On sam tłumaczył, że poznała innych księży, ale także że „każda znajomość powoli wygasa".

Choć Twardowski nalegał, by nazywać go księdzem piszącym wiersze, lektura książki Grzebałkowskiej skłania do wniosku, że bardziej niż człowiekiem Kościoła był człowiekiem sztuki. A swoje powołanie widział jako służbę grzesznikom. Tłumaczył, że wśród dewotek i bigotów ksiądz katolicki nie ma nic do roboty.

Autorka przywołuje przykłady nawróceń za sprawą ks. Twardowskiego – od Anny Kamieńskiej po dziennikarkę Annę S. Jednak ta ostatnia historia każe się zastanowić nad szczególnym sposobem wiary księdza w moc sakramentów. Annie S. ks. Twardowski chrzcił dziecko. Na ojca chrzestnego wybrała człowieka po rozwodzie, do tego niewierzącego. I nie była w stanie zrozumieć, że nie jest on właściwym kandydatem do sprawowania opieki duchowej. Ks. Twardowski wpadł więc na salomonowe rozwiązanie – wymyślił, by dziecko miało dwóch ojców chrzestnych. Formalnym – do dokumentów kościelnych, miał być „moralny", nieformalnym ten, którego kobieta wybrała. „Chrzest był niesamowicie uroczysty, u wizytek, pięknie" – opowiada Anna S. Przytoczona historia ma być zapewne dowodem na otwartość księdza. Jednak może z niej także płynąć wniosek, że ksiądz lekceważył zasady głoszone przez Kościół.

Autorka nigdy nie poznała księdza Twardowskiego. I to jest książki prawdziwą zaletą, bo do opowieści o księdzu Grzebałkowska nie dołącza własnych odczuć – sympatii bądź urazów. Z jej opowieści wyłania się obraz poety ważnego dla wielu ludzi. I w gruncie rzeczy słabego człowieka. Osoby, która na koniec poddała się woli jednej z przysposobionych „wnuczek" – edytorki. O perypetiach z tym związanych pisałam w „Rz" („Schody księdza Twardowskiego", 14.04.2007 r.).

Ksiądz Twardowski ostentacyjnie demonstrował niemoc. Taka postawa powodowała, że jedni znajomi chcieli go chronić przed innymi znajomymi. W rezultacie dzielił tych, którzy go otaczali. Wiele mówi rozmowa, jaką autorka biografii „Ksiądz Paradoks" odbyła ze spadkobierczynią Twardowskiego. „Żegnamy się. Spadkobierca ściska mi dłoń i stwierdza, że nie dam rady napisać tej książki. Przynajmniej ona tak uważa. Mówi, że nic przecież nie mam". W ten sposób po księdzu, który już za życia stał się patronem wielu szkół, nie pozostała nawet izba pamięci. Dzięki książce Magdaleny Grzebałkowskiej można zrozumieć dlaczego.

Magdalena Grzebałkowska, Ksiądz Paradoks, wydawnictwo Znak, wrzesień 2011 r.

Znaki zapytania zaczęły się pojawiać już za życia. Kiedy popularność rosła, a nakłady wierszy przekraczały 100 tysięcy egzemplarzy, czytelnicy zapragnęli się dowiedzieć, kim jest autor słów, które przemawiają do nich bardziej niż kazania. „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". „Bliscy boją się być blisko, żeby nie być dalej". „Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno".

Ksiądz Jan Twardowski bronił jednak swej prywatności. W wywiadach mówił ogólnikami. Wiele pracy wkładał w zacieranie śladów. Darł korespondencję, wyrzucał do kosza. Jego przyjaciel powie później, że Twardowski nie chciał, by zostało po nim coś więcej niż poezja. Redaktorom i potencjalnym autorom proponującym pomoc w napisaniu autobiografii stanowczo odmawiał. Dopiero po jego śmierci – po otwarciu testamentu, w którym jedyną spadkobierczynią uczynił swoją wieloletnią edytorkę Aleksandrę Iwanowską, po awanturze z pogrzebem – stało się jasne, że „Jan od Biedronki", jak go często nazywano, nie był poczciwym, naiwnym piewcą uroków przyrody, urody życia i wszechmocy Boga. Prostolinijnym księdzem poetą.

Fascynacje


Szukając, jaki naprawdę był ks. Twardowski, nie zdaje sobie Pani sprawy ze stopnia trudności zagadnienia. Jest to praca porównywalna do dochodzeń Sherlocka Holmesa" – to fragment listu znajomego księdza. Magdalena Grzebałkowska zaczyna od niego własną opowieść o poecie w wydanej właśnie w Znaku książce „Ksiądz Paradoks". Autorce, z wykształcenia historykowi, a od 13 lat reporterce „Gazety Wyborczej", udało się odkryć kilka skrzętnie skrywanych tajemnic.

„Ulegałem fascynacjom kobietami i nie wstydzę się tego" – wyznawał Jan Twardowski u schyłku życia. Idąc tym tropem, autorka prześledziła kilka takich emocjonalnych związków, odbiegających od zwykłej przyjaźni, na którą może sobie pozwolić duszpasterz. Kobiety, do których się zbliżał, były wrażliwe, delikatne, samotne. Czekały na wielkie uczucie. Takie, o którym można przeczytać w poezji. Kim była tajemnicza W., którą schował przed czytelnikami, redukując do pierwszej litery imienia, nie udało się rozszyfrować. Poznali się przez kolegę Twardowskiego z seminarium (jego tożsamość też została ukryta).

Z powodu burzliwego rozstania z W. w 1957 r. Twardowski zaczął pisać dziennik. Wyznawał tajemniczo, że popełnił wobec niej największy błąd w swoim życiu i tylko ona jedna ma prawo o nim źle myśleć. Przyznawał, że się zapomniał i „chciał od niej czegoś dla siebie". Czego oczekiwał? Prosił W., by sprawa pozostała między nimi, jednak kobieta opowiedziała o wszystkim ich wspólnemu znajomemu – G., który „rozniósł plotki" i miał wyolbrzymiać zdarzenie. Relacje z W. i G. stają się skomplikowane. Twardowski to im wybacza, to się za nich modli, to znów tęskni za W. Dopiero po pięciu latach się uspokaja. Odnotowuje, że znów zaczął się modlić po kapłańsku.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy