Znaki zapytania zaczęły się pojawiać już za życia. Kiedy popularność rosła, a nakłady wierszy przekraczały 100 tysięcy egzemplarzy, czytelnicy zapragnęli się dowiedzieć, kim jest autor słów, które przemawiają do nich bardziej niż kazania. „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". „Bliscy boją się być blisko, żeby nie być dalej". „Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno".
Ksiądz Jan Twardowski bronił jednak swej prywatności. W wywiadach mówił ogólnikami. Wiele pracy wkładał w zacieranie śladów. Darł korespondencję, wyrzucał do kosza. Jego przyjaciel powie później, że Twardowski nie chciał, by zostało po nim coś więcej niż poezja. Redaktorom i potencjalnym autorom proponującym pomoc w napisaniu autobiografii stanowczo odmawiał. Dopiero po jego śmierci – po otwarciu testamentu, w którym jedyną spadkobierczynią uczynił swoją wieloletnią edytorkę Aleksandrę Iwanowską, po awanturze z pogrzebem – stało się jasne, że „Jan od Biedronki", jak go często nazywano, nie był poczciwym, naiwnym piewcą uroków przyrody, urody życia i wszechmocy Boga. Prostolinijnym księdzem poetą.
Fascynacje
Szukając, jaki naprawdę był ks. Twardowski, nie zdaje sobie Pani sprawy ze stopnia trudności zagadnienia. Jest to praca porównywalna do dochodzeń Sherlocka Holmesa" – to fragment listu znajomego księdza. Magdalena Grzebałkowska zaczyna od niego własną opowieść o poecie w wydanej właśnie w Znaku książce „Ksiądz Paradoks". Autorce, z wykształcenia historykowi, a od 13 lat reporterce „Gazety Wyborczej", udało się odkryć kilka skrzętnie skrywanych tajemnic.
„Ulegałem fascynacjom kobietami i nie wstydzę się tego" – wyznawał Jan Twardowski u schyłku życia. Idąc tym tropem, autorka prześledziła kilka takich emocjonalnych związków, odbiegających od zwykłej przyjaźni, na którą może sobie pozwolić duszpasterz. Kobiety, do których się zbliżał, były wrażliwe, delikatne, samotne. Czekały na wielkie uczucie. Takie, o którym można przeczytać w poezji. Kim była tajemnicza W., którą schował przed czytelnikami, redukując do pierwszej litery imienia, nie udało się rozszyfrować. Poznali się przez kolegę Twardowskiego z seminarium (jego tożsamość też została ukryta).
Z powodu burzliwego rozstania z W. w 1957 r. Twardowski zaczął pisać dziennik. Wyznawał tajemniczo, że popełnił wobec niej największy błąd w swoim życiu i tylko ona jedna ma prawo o nim źle myśleć. Przyznawał, że się zapomniał i „chciał od niej czegoś dla siebie". Czego oczekiwał? Prosił W., by sprawa pozostała między nimi, jednak kobieta opowiedziała o wszystkim ich wspólnemu znajomemu – G., który „rozniósł plotki" i miał wyolbrzymiać zdarzenie. Relacje z W. i G. stają się skomplikowane. Twardowski to im wybacza, to się za nich modli, to znów tęskni za W. Dopiero po pięciu latach się uspokaja. Odnotowuje, że znów zaczął się modlić po kapłańsku.
O innej kobiecie na początku pisze M., potem jednak rozszyfrowuje jej imię – Marychna. Pracowała w jednym z wydawnictw. Uczyła francuskiego. Jak to ujmował: pomagała mu „piękniej kochać Boga". Pisał dla niej wiersze. Śnił, że mają wspólny dom. W dzienniku spisał skrupulatnie historię ich znajomości. Dziwił się, gdy M. prosiła o ograniczenie telefonów w obawie przed plotkami. Przerzucili się na kartki pocztowe. Twardowski dziękował Bogu za M. i prosił, żeby „wszystko między nimi było czyste i święte". Po roku pisze – cokolwiek to ma znaczyć – o „bezrozumnym rozstaniu". M. znika z dzienników i prawdopodobnie z jego życia.
Janina P. była lekarką w szpitalu w Międzylesiu. Autorka biografii odnalazła 37 listów. Korespondencja między nią a ks. Twardowskim trwała w latach 1962 – 1963. Ks. Jan odwiedzał dom, w którym mieszkała z matką, na warszawskiej Pradze, w Wigilię zaglądał do okien i widział w nich „jej postać i niebieskie oczy". Pokazywał swoje wiersze, całował na pożegnanie jej recepty na szkaradne maści. Zachowywał się jak przedwojenny amant, a gdy zwierzała się ze swej samotności, prosił o zrozumienie, że każde z nich ma swoje powołanie i on nigdy jej samotności nie wypełni. Nie będzie jej narzeczonym, nie będą całować się w Łazienkach. Życzył jej męża. Nie dawał nadziei na żaden poważny związek. Pisał, że po śmierci będą fruwać razem. Gdy wyczuł, że oczekiwania rosną, pod datą z wysłanym listem dopisał: „Uważaj".
Zapełnianie pustki uczuciowej
Czasem pisze jak zakochany – nigdy nie umiał żyć w pustce uczuciowej. Zapewniał jednak, że to niegroźne dla obu stron. Kobiety, które w ten sposób kokietował, myślały inaczej. „Wspaniały, Najdroższy, Mój Najmilszy, Najbardziej Uroczy – Niepowtarzalny mój Janku! W marzeniach i tęsknotach jesteś mi tak bardzo bliski" – pisała jedna z nich. Fragment innej korespondencji odnalezionej przez autorkę w dzienniku: „O tym, że jestem inna, wiadomo było od początku. Przecież nigdy nie zanosiło się na to, że obcować będziemy na zasadzie ksiądz – penitentka. Powiedziałam Księdzu szczerze i otwarcie, że widzę w Księdzu poetę, człowieka o atrakcyjnym intelekcie, mężczyznę, który mi się podoba".
Jaki charakter miały te znajomości – które biografka tłumaczy potrzebą bliskości, posiadania rodziny – trudno po latach przesądzać. Większość świadków tamtych zdarzeń nie żyje, ksiądz zaś nie był skłonny do zwierzeń. Ludzie, którzy przebywali blisko niego przez wiele lat, opowiadają: „Z Janka nie było łatwo coś wydobyć". Koronnym dowodem na platoniczność związków mają być słowa poety wypowiedziane tuż przed śmiercią: „Ja nigdy nie miałem kontaktu z kobietą".