Czy, kiedy przekraczasz bramki kontrolne na lotnisku, to zaczyna wyć alarm?
Joe Simpson:
Nie, wyjęto już wszystkie śruby i części metalowe, które zespalały mi kości.
Jakie pytania zadają ci najczęściej dziennikarze?
Aktualizacja: 29.10.2011 01:00 Publikacja: 29.10.2011 01:01
Joe Simpson
Foto: Rzeczpospolita, Monika Rogozińska Monika Rogozińska
Czy, kiedy przekraczasz bramki kontrolne na lotnisku, to zaczyna wyć alarm?
Joe Simpson:
Nie, wyjęto już wszystkie śruby i części metalowe, które zespalały mi kości.
Jakie pytania zadają ci najczęściej dziennikarze?
Chcą, żebym opowiadał od początku „Dotknięcie pustki" albo pytają czy byłem na Evereście.
To cię wyręczę. W 1985 r. w peruwiańskich Andach po trzech dniach wspinaczki na Siula Grande (6344 m) spadłeś na grani ze skalnego progu i wbiłeś sobie kość piszczelową w udową, miażdżąc kolano. Sytuacja była beznadziejna. Poza tobą i partnerem wspinaczki, Simonem Yatesem, w okolicy była tylko jedna osoba – przygodny turysta w bazie. W zamieci śnieżnej zsuwałeś się w stromej ścianie, asekurowany liną przez kolegę. W nocy, przeleciałeś przez krawędź urwiska i zawisłeś na linie. Simon próbował cię utrzymać, jednak ściągany liną na skraj przepaści uznał, że nie żyjesz i scyzorykiem przeciął linę.
Zrobiłbym to samo, będąc na jego miejscu. Wszyscy koncentrują się na momencie przecięcia liny o godz. 21. Zapominają, że kiedy 10 godzin wcześniej złamałem nogę, to on przez ten cały czas próbował mnie ratować. Walczył o mnie jak bohater.
Ale to ty zostałeś bohaterem, a wielu potępiło Simona, że solidarnie z tobą nie spadł. Odcięty, wpadłeś do głębokiej szczeliny lodowej. Skóra cierpnie na myśl o tym, co w niej przeżyłeś. Wydostałeś się. Czołgałeś się dwie doby lodowcem, moreną, traciłeś przytomność, aż nocą ocknął cię z agonii zapach amoniaku – leżałeś w latrynie bazy. Simon miał rano zwinąć namioty i wyruszyć do domu. Książka, w której opowiedziałeś tę historię, „Dotknięcie pustki" (Touching The Void) stała się kultową pozycją nie tylko w środowisku wspinaczy.
Nie spodziewałem się, że zafascynuje ludzi niezwiązanych z górami. Przetłumaczono ją na 23 języki i sprzedano niemal milion egzemplarzy. Ten wypadek zmienił moje życie. Gdyby nie kilka operacji, długie pobyty w szpitalach, nie zacząłbym pisać. Dziś uważam, że wszyscy nosimy w sobie talenty. Czasem dopiero poważny uraz, cierpienie je wyzwala. Pisarzem zostałem dzięki wypadkowi i dzięki niemu zarabiam wykładami motywacyjnymi dla korporacji.
„Dotknięcie pustki" pokazuje jak umiejętnie planować, budować strategię, pracę zespołową, stawiać cele, sprawy przywództwa, odpowiedzialności... " – cytuję za twoją stroną internetową, reklamującą prelekcje dla biznesmenów. To przecież bzdura.
Niezupełnie. Chcieliśmy z Simonem wspiąć się na zachodnią ścianę Siula Grande. Wiedzieliśmy, że pięć wypraw próbowało wcześniej to zrobić, bez powodzenia. Że próbowały poręczować drogę linami, zakładać obozy. Postanowiliśmy wspinać się w szybkim, lekkim stylu alpejskim. Nasza strategia i taktyka zadziałała. Osiągnęliśmy cel. Byliśmy pierwszymi ludźmi, którzy dotarli na szczyt. Ale popełniliśmy błąd. Kiedy o 4 rano osiągnęliśmy przełęcz po przejściu ściany, nie mieliśmy gazu, picia ani jedzenia. Wszystko jednak działało do momentu złamania nogi podczas zejścia granią w bardzo trudnych warunkach. To, co czytasz, jest napisane językiem korporacyjnego świata, zrozumiałym w Londynie, Nowym Jorku i Hongkongu. Dla mnie też brzmi idiotycznie. Na spotkaniach po prostu opowiadam swoją historię. Nie wierze, że zmotywuję nią biznesmena do pracy. To, czy naprawdę chcesz coś robić zależy wyłącznie od stopnia twojej pasji.
Urodziłeś się w Kuala Lumpur w 1960 r. Co rodzice tam robili?
Ojciec służył w brytyjskim wojsku. Zmienialiśmy miejsca zamieszkania co dwa i pół roku. Moje życie toczyło się od Malezji przez Gibraltar, północną Irlandię, Niemcy Zachodnie po północną Azję. Rodzice uznali, że ciągłe zmiany szkoły i kraju nie wyjdą dzieciom na dobre. Kiedy miałem osiem lat, zostałem wysłany do szkoły w Anglii, tak jak i moje starsze rodzeństwo: dwie siostry i dwóch braci. Uczyliśmy się w prywatnych szkołach. Otrzymaliśmy bardzo dobre wykształcenie. Rodziców nie stać by było na nie, gdyby nie pomoc armii. Jestem magistrem literatury.
To musiał być szok dla dziecka – zostać wysłanym na drugi koniec świata?
Oczywiście. Matka ciężko to przeżywała, tak, jakby ukradziono jej dzieci. Bracia później kształcili swoje potomstwo w ten sam sposób. Gdybym sam miał dzieci, nie pozwoliłbym na to. Kiedy masz osiem lat jesteś bezbronny, a chłopcy w szkole potrafią być złośliwi. To było upiorne, ale miało też swoje zalety. Zmuszało do samodzielności i dbania o swoje sprawy. Uczyło jak przetrwać i jak poradzić sobie w sytuacji wykluczenia. Uczyniło mnie tym, kim jestem. Myślę, że gdyby nie doświadczenie z dzieciństwa, to w Peru bym nie ocalał.
Co dla ciebie oznacza tytuł: „Dotknięcie pustki"?
To dotknięcie krańca, za którym nie ma nic. Kiedy tkwiłem w szczelinie bliski śmierci zdałem sobie sprawę, że nie ma wsparcia z góry, nie ma Boga. Jestem sam. Kiedy wróciłem do domu, powiedziałem o tym matce, Irlandce. Była zdziwiona, bo w czasie mojej nieobecności prosiła księży o modlitwę za mnie. Jestem pół Szkotem, częściowo Irlandczykiem, trochę Anglikiem. Wychowałem się w katolickiej rodzinie, chodziłem do katolickich szkół. Miałem 15 lat, kiedy straciłem wiarę. Denerwowało mnie poczucie winy z nią związane. Ludzie, którzy uczyli mnie wiary, ponieśli porażkę. Nie potrafili odpowiedzieć na moje wątpliwości. Kiedy w wieku 38 lat chowałem matkę, miałem na pogrzebie nadzieję, że to, w co wierzyła, istnieje. Różni ludzie próbują mnie przekonywać, że swoje ocalenie zawdzięczam Panu Bogu. Nie znoszę ich natręctwa.
Alpinizm miał etos. Uczył samodzielności, odpowiedzialności, przyjaźni, wytrwałości, pokory wobec przyrody. Dlaczego to się zmieniło? Upadają wartości, bo pieniądze weszły w góry?
Książkę „Dark Shadows Falling" (Upadek Mrocznych Cieni???) oparłem na faktach. Mówi o komercyjnym prowadzeniu klientów na Mount Everest. W 1996 r. trzej hinduscy wspinacze umierali na grani po tybetańskiej stronie. Trzej Japończycy minęli ich w drodze do góry. Siedzący Hindusi byli już mało przytomni i zapewne nie było możliwości im pomóc, ale Japończycy nie próbowali nawet nawiązać z nimi kontaktu. Zatrzymali się 50 metrów wyżej, pili, zmieniali butle z tlenem. Potem poszli na szczyt. Kiedy schodzili, Hindusi wciąż żyli. Ci przeszli obok. Jeden z Japończyków po powrocie do bazy powiedział: „Powyżej 8000 m nie stać cię na moralność". Do cholery! Czy moralność zależy od wysokości? Jaka więc obowiązywała na poziomie Auschwitz? Jeśli jesteś wspinaczem i uważasz, że istnieje wysokość, od której trzymanie się zasad moralnych będzie ponad twoje siły, to zatrzymaj się niżej. Ta góra jest święta dla Nepalczyków i Tybetańczyków. Nie powinieneś jej traktować jak prostytutki. Pisałem o Holendrach, którzy cztery lata wcześniej po nepalskiej stronie Everestu mijali obojętnie umierającego hinduskiego wspinacza. Szli wśród martwych ciał, robili zdjęcia z rodzaju „bohaterski" wspinacz wśród trupów. Zapłacili kilkadziesiąt tysięcy dolarów, żeby zostać wprowadzonymi na Everest. Płacąc tyle za marzenia, wykłócasz się, że nie musisz nikogo ratować, ponieważ twoja odpowiedzialność nie była wliczona w cenę. Coś drastycznie odchodzi w alpinizmie.
Jesteś atakowany za to, co piszesz i mówisz. Tracisz przyjaciół.
Rozeźliłem przewodników komercyjnych. Ludzie, idąc na Everest, muszą się tylko na miejscu nauczyć, jak maszerować w rakach i przesuwać przyrząd asekuracyjny po poręczówce. Brytyjski alpinista Doug Scott nazwał takich klientów „psami na smyczy". Uważa, że jeśli nie podejmujesz sam decyzji, to nie jesteś alpinistą. Powiedziałem do przyjaciela: – Nie jesteś przewodnikiem, tylko ułatwiaczem. Rozpinasz liny, rozstawiasz namioty, podajesz tlen. Klienci tylko maszerują. I narażają twoje życie.
Głosisz niepoprawne politycznie tezy na temat tragedii na Evereście w 1996 r., kiedy załamanie pogody zaskoczyło dwie amerykańskie komercyjne wyprawy. Zmarło dwóch organizatorów-przewodników oraz kilku klientów. Jeden z tych, którzy przeżyli, dziennikarz Jon Krakauer, napisał bestsellerową książkę „Wszystko za Everest" (oryg. „Into Thin Air"). Hollywood zrealizował film.
Byłem wściekły na Krakauera. Ratował wizerunek Amerykanom, a jest bardzo dobrym pisarzem. Umyślnie i niesprawiedliwie za śmierć klientów obciążył rosyjskiego wspaniałego alpinistę Anatolia Bukriejewa zatrudnionego wtedy jako przewodnika. Pokazał go jako komunistycznego, czerwonego, zaniedbanego, złego. To było najpaskudniejsze w tej historii, bo Bukriejew uratował wtedy wielu ludzi. Książka i film przekonująco utrwaliły fałsz. Kiedy Krakauer publikował swoje brednie, redaktorzy magazynów wspinaczkowych, którzy powinni się orientować, gdzie leży prawda, milczeli. Może chcieli utrzymać reklamy? Podczas uroczystości upamiętniającej ofiary tamtego sezonu powiedziałem głośno do Amerykanów: – Wiecie dlaczego ta tragedia się wydarzyła? Bo to wy nakręciliście ten interes! To wy zaczęliście prowadzić na Everest ludzi, zarabiając duże pieniądze. To, że kiedyś zabraknie tlenu, załamie się pogoda, dojdzie do katastrofy, było oczywiste. I że wpływ na decyzje będą miały zapłacone pieniądze.
Hollywood zrobił film, a książka została bestsellerem dlatego, że bohaterami byli umierający biali Amerykanie, a nie Indonezyjczycy, Hindusi czy Nepalczycy!
No proszę. Spadkobierca Imperium Brytyjskiego strofuje potomków jankesów. Ludziom coraz trudniej odróżnić rzeczywistość od medialnej kreacji.
Wspinaczka jest trudnym tematem do zrozumienia, więc dziennikarze sobie z nim nie radzą. Jeśli widzisz, co wyprawiają w dziedzinie, którą znasz, to zaczynasz się zastanawiać, jak sobie radzą z innymi trudnymi tematami, na przykład ze sprawą broni nuklearnej?
Wspinanie dziś podzieliło się na dwa nurty: komercyjny oraz prawdziwy alpinizm o niewiarygodnie wysokim poziomie. To jest inny, piękny świat.
Tylko że mało interesuje media. Nestor brytyjskich alpinistów Chris Bonington, którego wyprawy wytyczały kierunki w himalaizmie, w wieku niemal 70 lat wciąż wspinał się nowymi drogami na dziewicze sześciotysięczniki, które jednak nikogo nie obchodziły, więc nawet on nie mógł zdobyć na te ekspedycje sponsorów. Z gorzkim śmiechem mówił mi, że szlachectwo od królowej otrzymał za wejście na Everest. Była to jego jedyna wspinaczka przedeptaną drogą klasyczną i jedyna na tlenie z butli. Przy całym szacunku dla królowej prosił, żeby nie zwracać się do niego sir.
Przeprowadziłem jedyny wywiad w swoim życiu – z innym sirem, też prawdziwym alpinistą, sir Edmundem Hillarym na jego 80 urodziny. Rozmawialiśmy na scenie przed publicznością. Udało mi się spowodować wtedy wyznanie, że był pierwszym człowiekiem, który stanął na szczycie Everestu. Przez pół wieku dyplomatycznie twierdził, że weszli razem z Szerpą Tenzingiem. Powiedziałem: Ed, każdy alpinista wie, jak przebiega wspinaczka granią, której się nie zna. Prowadziłeś. W pewnym momencie rozejrzałeś się i niespodziewanie zdałeś sobie sprawę, że wyżej już się nie da. Byłeś na szczycie. Tenzing szedł z tyłu. Poczekałeś na niego. Czy tak było? Hillary powiedział: – Tak. Zapytałem, co robił na szczycie. A on na to: – Patrzyłem na Makalu. Tak właśnie postępuje każdy prawdziwy wspinacz. Rozgląda się na szczycie i zachwyca następnym, pięknym celem wspinaczki.
Co ciebie popchnęło do wspinania?
Książka Heinricha Harrera „Biały pająk" o zdobywaniu północnej ściany Eigeru w okresie międzywojennym. W mojej rodzinie nikt nie chodził po górach. Ojciec mi ją podarował, kiedy miałem 14 lat. To, co wydarzyło się na tym 1600 m wysokości urwisku Europy, powiedziało mi wszystko o prawdziwym wspinaniu. O przyjaźni, ryzyku, odwadze. Wchodzili w nie ludzie, którzy nie słuchali mówiących, że coś jest niemożliwe. Historia 23-letniego Toniego Kurza, który po śmierci trzech towarzyszy wspinaczki walczy o życie na oczach ratowników, a oni nie są w stanie do niego dojść, to dla mnie jedna z najbardziej niesamowitych, najmocniejszych historii górskich. Kiedy ją przeczytałem pomyślałem: Boże, jak strasznie tacy ludzie umierają i jak straszne jest, że tacy ludzie umierają. Ale jeśli są gotowi ryzykować dla tego czegoś, musi w tym czymś być coś niezwykłego. I sam spróbowałem. Wspinanie pochłonęło mnie bez reszty. Stało się całym moim życiem.
Którą książkę było ci najtrudniej napisać?
Z mojej trylogii u was wydana była tylko pierwsza i ostatnia część: „Dotknięcie pustki" i „Zew ciszy". Najważniejszą i najtrudniejszą do napisania było środkowe „This Game of Ghosts" (Gra z Duchami). Tytuł zaczerpnąłem z wiersza XIX w. angielskiego poety. Książka opowiada o tym, kim byliśmy: Simon i ja, o naszej generacji wspinaczy lat 80, która chciała robić nowe rzeczy, po swojemu. O przekraczaniu granic fizycznych i psychicznych tylko dla świadomości, że możesz to uczynić, że potrafisz. Próbuję uchwycić paradoks. Wspinanie jest mieszaniną lęku i przyjemności, pasją, miłością, stylem życia. Nie da się tego wytłumaczyć racjonalnie. Może dlatego jest tak pociągające. Jest grą, w którą nie przestajesz grać nawet, gdy co roku ginie przyjaciel. Jeśli przestajesz, to i tak nie możesz się oderwać od niej, bo twoi przyjaciele nadal w nią grają. To świadczy o potędze wspinania. Jest celebracją życia, ale myślę, że gdyby nie wypadek na Siula Grande, to pewnie bym już nie żył, jak wielu moich kolegów. Bo miałem ambicje, a wspinaliśmy się coraz trudniej i trudniej. I nie zaprzestawaliśmy.
Wrażenie zrobił na mnie „Zew ciszy" o twojej wspinaczce na północnej ścianie Eigeru. Nikt tak nie pisał o chwili, kiedy strach zaczyna przeważać radość z pasji, kiedy lęk przed górami staje się większy niż miłość do nich.
„Zew ciszy" napisałem, kiedy podjąłem decyzję, żeby przestać się wspinać. To nie była książka o wygasaniu miłości do gór. One są zawsze piękne, pociągające i niebezpieczne. Raczej o próbie wyjścia z gry na moich warunkach. Postanowiliśmy z kolegą Reyem Delaneyem wspinaczką na Eiger zamknąć nasz alpinizm. W ciągu trzech lat sześć razy bezskutecznie próbowaliśmy zmierzyć się z tą ścianą.
Rozmawiam z tobą 11 września. Dokładnie dziesięć lat temu wracaliśmy rankiem z Rayem z Eigeru. Spędziliśmy koszmarny biwak w ścianie. Zeszliśmy do Grindelwaldu, do domu, w którym się zatrzymaliśmy. Ray brał prysznic, a ja włączyłem telewizor. Zobaczyłem samolot wbijający się w World Trade Centre. Myślałem, że to film. Komentarz był po niemiecku. Ray wyszedł z łazienki. – Nie sądzę, żeby to był film – powiedział. – Patrz, drugi samolot się wbija w wieżowiec...
Twój Eiger wbił się w historię. Przestałeś się wspinać. Co dalej?
Jeśli wspinasz się na bardzo dobrym poziomie, wrócisz i popatrzysz na życie innych ludzi, to myślisz: oh, ale nuda.
Definitywnie skończyłem się wspinać w 2009 r. i nie bardzo wiedziałem, co ze sobą i resztą życia zrobić. Dały znać dolegliwości. Sześć lat po Peru, w wypadku w Nepalu strzaskałem staw skokowy lewej nogi. Mam pogruchotane kolano, kręgosłup lędźwiowy i szyjny. Łowię ryby i grywam w pokera.
To słaby program na życie. Skończyłeś 51 lat. Sprawiasz wrażenie jakbyś dopiero teraz dotknął pustki. Nie chcesz wierzyć w Boga, mieć rodziny, dzieci. Dobrze działa na własne dolegliwości robienie czegoś dla innych.
Absolutnie się nie zgadzam! Nie muszę robić niczego dla nikogo.
To masz problem.
Nie jest tak, że jeśli nie robisz czegoś dla innych, to jesteś mniej wartościową osobą. Nie uważam, że cokolwiek komukolwiek zawdzięczam... No dobrze, przyznaję: jestem egoistą. Nie chciałem kompromisów. Nie chciałem nikogo ranić, narażać na cierpienia. Trzeba być samolubnym s... synem, żeby mieć dzieci i się wspinać. Na pewno wypadki przyjaciół i to, co obserwowałem w pozostawionych rodzinach, wpłynęło na moje wybory. A zresztą, statystycznie prawie połowa małżeństw się rozwodzi. Wyprawy są tańsze i mają większe szanse na sukces. W tej chwili podjąłem nowe wyzwanie. Próbuję sprawdzić się jako pisarz, ale bez gór. Książka, która ukaże się we wrześniu, nie ma z nimi nic wspólnego. Jest powieścią o miłości i stracie, która może uderzyć w nas w każdym momencie. Pisanie zresztą bardziej przeraża mnie niż wspinanie, bo związane jest z oceną ludzi.
Jak dałeś się namówić na przyjazd do Polski?
Jedynym powodem, który sprawił, że przyjechałem na festiwal filmów w Zakopanem, jest mój sentyment do polskiego alpinizmu. Poznaliśmy polskich wspinaczy w latach 80. Byliśmy zdumieni, jak ogromny poziom cierpienia i trudu potrafią znieść w górach. Kiedy zaproszono mnie do Zakopanego i zapytano o wysokość honorarium, powiedziałem, że nie chcę pieniędzy. Prosiłem tylko o to, żebym nie musiał do podróży dopłacać i, żebym mógł kilka godzin łowić ryby. Złapałem jednego pstrąga, a pięć mniejszych wypuściłem. Ładna rzeka, było miło.
Co jeszcze widziałeś w Tatrach?
Byłem nad Morskim Okiem w tłumie Polaków, ale to nie moja bajka. Jeżdżę w góry, żeby być z dala od ludzi.
Co chciałbyś przekazać młodym ludziom?
Rób to, co jest twoją pasją. Nie myśl o pieniądzach, nie przejmuj się drwinami ani ostrzeżeniami. Nie odkładaj do emerytury zajmowania się tym, co cię interesuje. Bo możesz nie zdążyć. Pamiętaj o podstawowej zasadzie w górach. Jeśli ktoś obok ciebie będzie potrzebował pomocy, to musisz starać się jej udzielić. Nie możesz iść na kompromis z etyką. Bycie pierwszą czy tysięczną osobą na szczycie nie może być ważniejsze niż bycie człowiekiem. Jeśli myślisz inaczej, to przestań się wspinać.
Joe Simpson
Był gościem 7. Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem: www.spotkania.zakopane.pl Jest autorem siedmiu książek i współtwórcą filmów. Paradokumentalny „Touching The Void" nominowany do Oscara zdobył nagrodę BAFTA Brytyjskiej Akademii Filmowej. Został najbardziej kasowym dokumentem filmowym w historii brytyjskiego kina. W Polsce rozpowszechniany był pod pozbawionym sensu tytułem „Czekając na Joe".
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
Czy, kiedy przekraczasz bramki kontrolne na lotnisku, to zaczyna wyć alarm?
Joe Simpson:
Nie, wyjęto już wszystkie śruby i części metalowe, które zespalały mi kości.
Gdy wokół hulają polityczne emocje związane z pierwszą rocznicą powołania rządu, z głośników w supermarketach sączą się już bożonarodzeniowe przeboje, a my w popłochu robimy ostatnie zakupy, warto pozwolić sobie na moment adwentowego zatrzymania. A nie ma lepszej drogi, by to zrobić, niż dobra lektura.
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Na łamach Rzeczpospolitej 6 listopada nawoływałem, aby kompetencje nadzoru sztucznej inteligencji (SI) oddać Prezesowi Urzędu Ochrony Danych Osobowych (PUODO). 20 listopada ukazał się tekst polemiczny, autorstwa mecenasa Przemysława Sotowskiego, w którym Pan Mecenas powołuje kilkanaście tez na granicy dezinformacji, bez uzasadnienia, oprócz „oczywistej oczywistości”. Tak jakby autor był bardziej politykiem niż prawnikiem. Niech mottem mojej repliki będzie to, co 12 sierpnia 1986 roku powiedział Ronald Reagan “Dziewięć najbardziej przerażających słów w języku angielskim to „Jestem z rządu i jestem tu, aby pomóc”
W dniu 4 grudnia 2024 r. na łamach dziennika "Rzeczpospolita" ukazała się publikacja „Sankcja kredytu darmowego – czy narracja parakancelarii jest zasadna?” autorstwa mecenasa Wojciecha Wandzela, przedstawiająca tezy i argumenty mające przemawiać za możliwością skredytowania kosztów kredytu i pobierania od tego odsetek, które w ocenie autora publikacji są pewnym wyjściem naprzeciw konsumentom, którzy chcą pozyskać kredyt.
Rafał Trzaskowski zachwycił swoich sympatyków rozmową po francusku z Emmanuelem Macronem. Jednak w kontekście kampanii, która miała odczarować jego elitarny wizerunek, pojawia się pytanie, czy to nie oddala go od przeciętnego wyborcy.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas