Święci z krwi i kości

Przyzwyczailiśmy się, że święci są nadzwyczaj pobożni, układni i pokorni, a więc po prostu nudni. Takimi pokazywał ich Kościół, usiłując dostosować się do oczekiwań świata. Niesłusznie i niezgodnie z prawdą historyczną

Publikacja: 07.04.2012 01:01

Edyta Stein –?urodzona w Jom Kippur w rodzinie żydowskiego handlarza drewnem, doktorantka Edmunda Hu

Edyta Stein –?urodzona w Jom Kippur w rodzinie żydowskiego handlarza drewnem, doktorantka Edmunda Husserla, uczennica Maxa Schelera, karmelitanka zagazowana w Auschwitz

Foto: east news/akg

Więk­szość piel­grzy­mów i tu­ry­stów w Pa­dwie uda­je się do fran­cisz­kań­skiej ba­zy­li­ki, gdzie spo­czy­wa­ją szcząt­ki św. An­to­nie­go Pa­dew­skie­go. Za szkłem ozdob­ne­go re­li­kwia­rza po­dzi­wiać mo­gą stru­ny gło­so­we świę­te­go, któ­ry za ży­cia sły­nął ja­ko pło­mien­ny ka­zno­dzie­ja.

Gro­bo­wiec fran­cisz­ka­ni­na ota­cza­ją za­wsze tłu­my wier­nych, któ­rzy czę­sto przy­kła­da­ją swe dło­nie do ka­mien­nych płyt, za­my­ka­ją oczy i mo­dlą się w my­ślach. An­to­ni uwa­ża­ny jest za pa­tro­na spraw bez­na­dziej­nych, dla­te­go do je­go gro­bu zjeż­dża­ją piel­grzy­mi z ca­łe­go świa­ta, by pro­sić go o po­moc w trud­nych sy­tu­acjach.

Prawda cenniejsza od życia

Czyn kar­me­li­ty ścią­gnął na nie­go ze­mstę Niem­ców. Za­kon­nik zo­stał aresz­to­wa­ny, osa­dzo­ny w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w Da­chau i tam za­mor­do­wa­ny.

26 lip­ca 1942 r. – te­go sa­me­go dnia, gdy nie­miec­ka pie­lę­gniar­ka da­wa­ła Brand­smie śmier­tel­ny za­strzyk z fe­no­lu – bi­sku­pi ho­len­der­scy ogło­si­li list po­tę­pia­ją­cy pro­jekt de­por­ta­cji Ży­dów ho­len­der­skich „na wschód". Hie­rar­cho­wie nie wie­dzie­li wów­czas, że za tym eu­fe­mi­stycz­nym okre­śle­niem kry­ją się nie­miec­kie obo­zy za­gła­dy.

W od­we­cie hi­tle­row­cy po­sta­no­wi­li de­por­to­wać z Ho­lan­dii wszyst­kich Ży­dów na­wró­co­nych na ka­to­li­cyzm. W efek­cie po­nad 3 ty­sią­ce kon­wer­ty­tów tra­fi­ło do Au­schwitz, gdzie zgi­nę­li w ko­mo­rach ga­zo­wych. By­ła wśród nich św. Te­re­sa Be­ne­dyk­ta od Krzy­ża, zna­na bar­dziej ja­ko Edy­ta Ste­in.

Py­cha i twar­dość

Obec­nie w Wa­ty­ka­nie to­czy się pro­ces be­aty­fi­ka­cyj­ny Piu­sa XII, któ­re­go pon­ty­fi­kat przy­padł m.in. na la­ta II woj­ny świa­to­wej. Po­mysł wy­nie­sie­nia pa­pie­ża na oł­ta­rze kry­ty­ku­je wie­le śro­do­wisk ży­dow­skich, któ­re za­rzu­ca­ją mu, że za­cho­wy­wał mil­cze­nie wo­bec Ho­lo­kau­stu.

Pius XII miał jed­nak po­waż­ny dy­le­mat: po­wie­dze­nie gło­śno praw­dy ozna­cza­ło po­świę­ce­nie ży­cia, ale nie swo­je­go, tyl­ko ty­się­cy in­nych osób. Przy­kład ze­msty na­zi­stów za list bi­sku­pów ho­len­der­skich po­ka­zy­wał, ja­kie ofia­ry mógł­by za so­bą po­cią­gnąć ofi­cjal­ny pro­test pa­pie­ża.

Pod­czas woj­ny nie po­tę­pił on też pu­blicz­nie nie­miec­kich zbrod­ni na Po­la­kach. O za­cho­wa­nie mil­cze­nia pro­si­li go sa­mi bi­sku­pi pol­scy, któ­rzy ar­gu­men­to­wa­li, że ta­ki pro­test wy­wo­ła tyl­ko wście­kłość hi­tle­row­ców i zwięk­szy ich ter­ror wo­bec lud­no­ści cy­wil­nej.

Nie ozna­cza to jed­nak, że Pius XII za­cho­wy­wał bier­ność wo­bec za­gła­dy Ży­dów. Z je­go po­le­ce­nia uru­cho­mio­no w kra­jach pod­bi­tych przez Niem­ców kon­spi­ra­cyj­ną ak­cję po­ma­ga­nia lud­no­ści ży­dow­skiej. We­dług świa­dec­twa Eu­ge­nio Zol­lie­go, któ­ry był w cza­sie woj­ny na­czel­nym ra­bi­nem Rzy­mu, nikt nie zro­bił w tam­tych cza­sach wię­cej dla ra­to­wa­nia Ży­dów jak wła­śnie pa­pież.

W dzie­le tym uczest­ni­czy­ło wie­lu księ­ży, któ­rzy wy­da­wa­li Ży­dom me­try­ki chrztu lub zdo­by­wa­li dla nich do­wo­dy oso­bi­ste z aryj­ski­mi per­so­na­lia­mi. W Wil­nie wy­róż­niał się szcze­gól­nie ks. Mi­chał So­poć­ko, be­aty­fi­ko­wa­ny w 2008 r. przez Be­ne­dyk­ta XVI. Po­ma­gał Ży­dom wy­do­stać się z get­ta i zna­leźć schro­nie­nie po­za mia­stem.

W ar­chi­wum ar­chi­die­ce­zji bia­ło­stoc­kiej za­cho­wa­ło się świa­dec­two pew­ne­go ży­dow­skie­go mał­żeń­stwa. „Z po­cząt­kiem wrze­śnia utwo­rzo­no w Wil­nie get­to i wte­dy dzię­ki po­mo­cy ks. So­poć­ki, któ­ry za­ła­twił nam fik­cyj­ne do­ku­men­ty i skie­ro­wał do Wo­ro­nian pod opie­kę ks. dzie­ka­na, uda­ło się nam prze­trwać do wio­sny 1942 r., a póź­niej już da­wa­li­śmy so­bie ra­dę sa­mi", pi­sa­li mał­żon­ko­wie.

I do­da­wa­li: „Ksiądz So­poć­ko cie­szył się w Wil­nie wiel­kim sza­cun­kiem, wie­lu lu­dziom po­mógł z na­ra­że­niem wła­sne­go bez­pie­czeń­stwa. Oca­le­nie na­sze i prze­trwa­nie tych lat za­wdzię­cza­my po­mo­cy wie­lu osób, ale na po­cząt­ku te­go łań­cusz­ka stał ksiądz pro­fe­sor".

Sam ks. So­poć­ko le­d­wie umknął ob­ła­wie ge­sta­pow­ców, któ­rzy w mar­cu 1942 r. wy­da­li na­kaz aresz­to­wa­nia go. Przez dwa la­ta ukry­wał się na wsi, uda­jąc drwa­la, pod fał­szy­wym na­zwi­skiem Wa­cła­wa Ro­dzie­wi­cza.

W pa­mię­ci wie­lu bł. Mi­chał So­poć­ko za­pi­sał się ja­ko oso­ba nie­zwy­kle po­boż­na i świą­to­bli­wa. A jed­nak on sam miał o so­bie bar­dzo kry­tycz­ne zda­nie. Już na sta­rość, w pro­wa­dzo­nym przez sie­bie dzien­ni­ku, pi­sał: „Wi­dzę w so­bie wa­dy ukry­tej py­chy, brak życz­li­wo­ści dla bliź­nich, cza­sem twar­dość, brak gor­li­wo­ści o zba­wie­nie ty­lu dusz, któ­re idą na za­tra­ce­nie".

W je­go za­pi­skach wciąż po­ja­wia się świa­do­mość wła­snej nę­dzy i grzesz­no­ści. Zna­mien­ne jest po­rów­na­nie, któ­re­go do­ko­nu­je mię­dzy so­bą a św. Mak­sy­mi­lia­nem Kol­bem: „Po­dzi­wiam bo­ha­ter­stwo je­go, ale bez szcze­gól­niej­szej ła­ski Bo­żej na­śla­do­wać go nie mo­gę. Mia­łem za­dat­ki, by po­stę­po­wać po­dob­nie, ale wszyst­ko roz­bi­ło się o sy­ba­ry­tyzm, brak ofiar­no­ści, szu­ka­nia we wszyst­kim sie­bie, brak po­ko­ry i za­par­cia się. Wy­da­je mi się, jak gdy­by mo­ja jaźń by­ła roz­sz­cze­pio­na: po­ry­wy do wznio­sło­ści i brak od­wa­gi do wy­ko­na­nia".

Szcze­gól­nie wy­mow­ne są zda­nia, któ­re za­pi­sał pod da­tą 1 stycz­nia 1967 r.: „No­wy Rok już 79. w mo­im ży­ciu, a 53. w ka­płań­stwie, w któ­rym od­pra­wi­łem oko­ło 19 200 mszy św. Gdy­bym po każ­dej z nich sta­wał się lep­szy i mil­szy Oj­cu Mi­ło­sier­dzia, nie­wąt­pli­wie po­stą­pił­bym da­le­ko w do­sko­na­ło­ści. Ale nie­ste­ty ma­ło w tym kie­run­ku pra­co­wa­łem. Nie wy­zby­łem się sie­bie, nie za­par­łem się sie­bie w ta­kim stop­niu, w ja­kim Pan te­go żą­dał ode mnie, i dla­te­go dziś czu­ję pust­kę w so­bie i żal za ty­le łask Bo­żych zmar­no­wa­nych. Jak­kol­wiek przez ca­łe ży­cie mia­łem wa­run­ki bar­dzo trud­ne, jed­nak nie wy­ko­rzy­sta­łem wszyst­kich oko­licz­no­ści, by stać się co­raz po­kor­niej­szym, bar­dziej umar­twio­nym i co­raz mniej po­żą­dli­wym. Nie wiem, jak jesz­cze dłu­go po­zo­sta­nę na tym pa­do­le pła­czu, (...) co­kol­wiek na­stą­pi, po­sta­na­wiam resz­tę dni ży­cia prze­pę­dzić w bo­jaź­ni Bo­żej. Zna­jąc sła­bość swo­ją, ufam tyl­ko Mi­ło­sier­dziu Zba­wi­cie­la me­go: Je­zu, ufam To­bie!".

Cie­ka­we, że wy­daw­cy po­śmiert­nych pism św. Te­re­sy z Li­sieux usu­nę­li z nich zda­nie, w któ­rym fran­cu­ska kar­me­li­tan­ka wy­zna­wa­ła, że ni­gdy w ży­ciu nie od­mó­wi­ła ani jed­ne­go ró­żań­ca bez chwi­li roz­tar­gnie­nia. Uzna­no, że ujaw­nie­nie ta­kiej sła­bo­ści mo­gło­by zgor­szyć ma­lucz­kich. Świę­tość za­stą­pio­na zo­sta­ła przez świę­tosz­ko­wa­tość.

Te­go ro­dza­ju na­sta­wie­nie po­wo­do­wa­ło, iż do­mi­no­wał mo­del ha­gio­gra­fii, w któ­rym świę­tych przed­sta­wia­no jak bo­ha­te­rów bez żad­nych skaz i wad. W efek­cie za­czę­to o nich my­śleć nie jak o lu­dziach z krwi i ko­ści, lecz pa­pie­ro­wych po­sta­ciach lub gip­so­wych fi­gur­kach. Sta­li się kimś w ro­dza­ju nie­re­al­nych nad­lu­dzi, któ­rych prze­ży­cia nie­przy­sta­wal­ne by­ły do do­świad­czeń zwy­kłe­go czło­wie­ka.

Tym­cza­sem oso­bom wy­nie­sio­nym na oł­ta­rze nie­ob­ce by­ły roz­ter­ki du­cho­we i zma­ga­nia we­wnętrz­ne. Je­den z nich, bł. Fry­de­ryk Oza­nam, pi­sał: „Po­zna­łem ca­łą gro­zę wąt­pień, któ­re żrą ser­ce czło­wie­ka w cią­gu dnia, a w no­cy od­naj­du­je­my je na ob­la­nym łza­mi wez­gło­wiu".

Roz­mo­wa z so­cja­li­sta­mi

Dla nie­go sa­me­go klu­czo­wym mo­men­tem w ży­ciu sta­ła się roz­mo­wa z pa­ry­ski­mi so­cja­li­sta­mi w 1833 r. Gdy opo­wia­dał im o Bo­gu, przy­wo­ły­wał przy­kład pierw­szych chrze­ści­jan. W od­po­wie­dzi usły­szał: „Masz słusz­ność, o ile masz na my­śli cza­sy daw­ne; chrze­ści­jań­stwo do­ko­ny­wa­ło nie­gdyś cu­dów. Dziś za­mar­ło, bo cóż wy, chlu­bią­cy się wa­szym ka­to­li­cy­zmem, ro­bi­cie? Gdzie są czy­ny, któ­re by­ły­by do­wo­dem wa­szej wia­ry i zmu­sza­ły­by nas do jej przy­ję­cia?".

Po tej roz­mo­wie Oza­nam stwier­dził, że nie wy­star­czą sło­wa, ale po­trzeb­ne są czy­ny, i wkrót­ce po­tem za­ło­żył Kon­fe­ren­cję św. Win­cen­te­go a Pau­lo – ka­to­lic­ką or­ga­ni­za­cję, któ­rej ce­lem sta­ły się uczyn­ki mi­ło­sier­dzia wo­bec naj­uboż­szych i naj­bar­dziej po­trze­bu­ją­cych. Dziś w tej do­bro­czyn­nej in­sty­tu­cji za­an­ga­żo­wa­nych jest po­nad 800 tys. lu­dzi na wszyst­kich kon­ty­nen­tach.

Oza­nam nie­przy­pad­ko­wo wy­brał ja­ko pa­tro­na swe­go dzie­ła ży­ją­ce­go w XVII w. Win­cen­te­go a Pau­lo. Do­strzegł bo­wiem w je­go ży­cio­ry­sie pew­ne po­do­bień­stwo do swo­ich lo­sów. Win­cen­ty ja­ko mło­dy pro­boszcz w pod­pa­ry­skim Cli­chy przez czte­ry la­ta prze­ży­wał okres zwąt­pień i po­kus, któ­rych staw­ką by­ła wia­ra. Póź­niej tra­fił do Rzy­mu, gdzie – jak sam wy­znał – zna­lazł się „w mie­dzia­nym ty­glu am­bi­cji i prze­bie­gło­ści", pró­bu­jąc zro­bić ko­ściel­ną ka­rie­rę. Zo­stał na­wet ka­pe­la­nem kró­la Lu­dwi­ka XIII.

A jed­nak pew­ne­go dnia uciekł po­ta­jem­nie z zam­ku Fo­le­vil­le, by zo­stać pro­bosz­czem bied­nej i opusz­czo­nej pa­ra­fii Cha­til­lon les Do­mbes. Od tej po­ry po­świę­cił się cał­ko­wi­cie służ­bie naj­uboż­szym, zo­sta­jąc m.in. ka­pe­la­nem ga­ler­ni­ków i za­kła­da­jąc wie­le dzieł mi­ło­sier­dzia. W jed­nym z pism za­no­to­wał: „Nie po­win­ni­śmy oce­niać ubo­gich we­dług ich odzie­nia lub wy­glą­du ani we­dług przy­mio­tów du­cha, któ­re wy­da­ją się po­sia­dać, ja­ko że naj­czę­ściej są ludź­mi nie­wy­kształ­co­ny­mi i pro­sty­mi. Gdy jed­nak po­pa­trzy­cie na nich w świe­tle wia­ry, wte­dy uj­rzy­cie, że za­stę­pu­ją oni Sy­na Bo­że­go, któ­ry ze­chciał być ubo­gim".

Kie­dy py­ta­no go, ja­kie­go czy­nu w ży­ciu naj­bar­dziej ża­łu­je, opo­wia­dał hi­sto­rię ze swej mło­do­ści. Gdy uczył się w ko­le­gium na księ­dza, przy­je­chał do nie­go z wi­zy­tą oj­ciec. Chło­piec wsty­dził się jed­nak swe­go ubo­gie­go po­cho­dze­nia i nie chciał, że­by ko­le­dzy zo­ba­czy­li, że roz­ma­wia z bie­da­kiem. Nie wy­szedł więc na­wet do wła­sne­go oj­ca i wspo­mnie­nie te­go zda­rze­nia bę­dzie go prze­śla­do­wać przez ca­łe ży­cie. Ary­sto­kra­tom, któ­rych spo­ty­kał póź­niej w Luw­rze, po­wta­rzał: „Je­stem nie kim in­nym, jak tyl­ko bied­nym chło­pem, któ­ry pa­sał świ­nie, a mo­ja mat­ka pra­co­wa­ła ja­ko słu­żą­ca".

Jak przy­kład św. Win­cen­te­go a Pau­lo po­cią­gnął bł. Fry­de­ry­ka Oza­na­ma, tak pi­sma św. Te­re­sy z Avi­la po­cią­gnę­ły św. Edy­tę Ste­in. Pew­ne­go la­ta 1921 r. zo­sta­ła sa­ma w do­mu swej przy­ja­ciół­ki Ja­dwi­gi Con­rad­-Mar­tius. Mia­ła wów­czas 30 lat i by­ła zde­kla­ro­wa­ną agno­stycz­ką.

Wie­czo­rem się­gnę­ła przy­pad­ko­wo po au­to­bio­gra­fię XVI­-wiecz­nej kar­me­li­tan­ki hisz­pań­skiej i za­czę­ła czy­tać. Lek­tu­ra tak ją po­chło­nę­ła, że nie mo­gła się od niej ode­rwać. Skoń­czy­ła do­pie­ro na­stęp­ne­go dnia. „Gdy za­mknę­łam książ­kę, po­wie­dzia­łam so­bie: to jest praw­da". 1 stycz­nia 1922 r. przy­ję­ła chrzest, przyj­mu­jąc imię Te­re­sy, na pa­miąt­kę mi­stycz­ki, któ­rej za­wdzię­cza­ła swe na­wró­ce­nie. Trzy­na­ście lat póź­niej wstą­pi­ła do te­go sa­me­go za­ko­nu kar­me­li­ta­nek, co jej du­cho­wa mi­strzy­ni.

W stycz­niu 1987 r. Edy­ta Ste­in zo­sta­ła be­aty­fi­ko­wa­na przez Ja­na Paw­ła II. Od ro­ku 1588, czy­li od mo­men­tu po­wsta­nia Kon­gre­ga­cji Spraw Ka­no­ni­za­cyj­nych, ży­dow­ska kon­wer­tyt­ka by­ła pierw­szą oso­bą wy­nie­sio­ną na oł­ta­rze za­rów­no ja­ko wy­znaw­czy­ni, jak i mę­czen­ni­ca.

Wie­le kon­tro­wer­sji wy­wo­ła­ła zwłasz­cza ta dru­ga de­cy­zja. Do cza­sów pon­ty­fi­ka­tu Ja­na Paw­ła II za mę­czen­ni­ka mógł być uzna­ny tyl­ko ten ka­to­lik, któ­ry od­dał swe ży­cie za wia­rę w Bo­ga (naj­czę­ściej da­ło się też udo­wod­nić, że mógł­by unik­nąć śmier­ci, gdy­by wy­rzekł się Je­zu­sa lub Ko­ścio­ła).

Tym­cza­sem, jak pod­no­si­li kry­ty­cy pa­pie­skiej de­cy­zji, Edy­ta Ste­in ska­za­na zo­sta­ła nie ja­ko chrze­ści­jan­ka, ale ja­ko Ży­dów­ka, i nie za swo­ją wia­rę, lecz za po­cho­dze­nie. Nikt jej zresz­tą o wy­zna­nie nie py­tał. Do Au­schwitz tra­fi­ła w trans­por­cie ra­zem z ty­sią­ca­mi in­nych Ży­dów.

Przy be­aty­fi­ka­cji Edy­ty Ste­in wy­ko­rzy­sta­no jed­nak pre­ce­dens, któ­ry po­ja­wił się przy oka­zji pro­ce­su Ti­tu­sa Brandm­sy. Zo­stał on prze­cież za­bi­ty ja­ko obroń­ca wol­no­ści pra­sy, co jest nie­wąt­pli­wie war­to­ścią, ale nie na­le­ży do isto­ty wia­ry chrze­ści­jań­skiej. Uzna­no jed­nak, że mę­czeń­stwem mo­że być śmierć z rę­ki ty­ra­na, któ­re­go do dzia­ła­nia ta­kie­go spro­wo­ko­wał Ko­ściół, gdy po­tę­pił je­go nie­spra­wie­dli­we po­stę­po­wa­nie.

Jak po­wie­dział po­stu­la­tor pro­ce­su Edy­ty Ste­in: „Pro­wo­ka­cja ty­ra­na zo­sta­ła wy­wo­ła­na dzia­ła­niem bi­sku­pów ho­len­der­skich, któ­rym św. Te­re­sa Be­ne­dyk­ta by­ła zde­cy­do­wa­nie wier­na, gdy się weź­mie pod uwa­gę, że za­wsze ostro kry­ty­ko­wa­ła za­cho­wa­nie, któ­re mo­gło być uwa­ża­ne za na­zbyt po­błaż­li­we wo­bec na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu".

Wezwanie do szacunku

Po­dob­ne wąt­pli­wo­ści to­wa­rzy­szy­ły wy­nie­sie­niu na oł­ta­rze ja­ko mę­czen­ni­ka o. Mak­sy­mi­lia­na Kol­be­go. Fran­cisz­ka­nin z Nie­po­ka­la­no­wa do­bro­wol­nie po­szedł na śmierć, od­da­jąc swe ży­cie za współ­więź­nia z Au­schwitz – Fran­cisz­ka Ga­jow­nicz­ka. Nie od­dał ży­cia za Bo­ga, nie mu­siał się Go wy­rze­kać. Od­dał ży­cie za czło­wie­ka. Za­rów­no Kon­gre­ga­cja Spraw Ka­no­ni­za­cyj­nych, jak i spe­cjal­na 20-oso­bo­wa ko­mi­sja po­wo­ła­na przez Ja­na Paw­ła II, wy­po­wie­dzia­ły się prze­ciw­ko uzna­niu o. Kol­be­go za mę­czen­ni­ka. Ich zda­niem mógł zo­stać on co praw­da wy­nie­sio­ny na oł­ta­rze, ale ja­ko wy­znaw­ca. A jed­nak pa­pież nie po­słu­chał tych gło­sów i 9 li­sto­pa­da 1982 r. w ba­zy­li­ce św. Pio­tra ogło­sił: „I dla­te­go peł­nią mo­jej wła­dzy apo­stol­skiej po­sta­no­wi­łem, że Mak­sy­mi­lian Ma­ria Kol­be, któ­ry w wy­ni­ku be­aty­fi­ka­cji był czczo­ny ja­ko wy­znaw­ca, wi­nien od­tąd do­zna­wać czci rów­nież ja­ko mę­czen­nik".

Ame­ry­kań­ski pu­bli­cy­sta Ken­neth L. Wo­odward uwa­ża, że Kon­gre­ga­cja Spraw Ka­no­ni­za­cyj­nych bę­dzie mu­sia­ła zwe­ry­fi­ko­wać swe do­tych­cza­so­we pro­ce­du­ry, a zmu­si ją do te­go sa­mo ży­cie. Ina­czej bo­wiem „mę­czeń­stwo mi­ło­sier­dzia" (jak na­zwał po­sta­wę Mak­sy­mi­lia­na Kol­be­go Jan Pa­weł II) nie bę­dzie mia­ło szans na uzy­ska­nie ofi­cjal­ne­go sta­tu­su ka­no­nicz­ne­go.

Oka­zją do roz­sze­rzo­ne­go zde­fi­nio­wa­nia mę­czeń­stwa mo­że stać się spra­wa ro­dzi­ny Ulmów, za­mor­do­wa­nej przez hi­tle­row­ców za ukry­wa­nie Ży­dów. Do Wa­ty­ka­nu tra­fi­ły już ak­ta ich pro­ce­su be­aty­fi­ka­cyj­ne­go, za­koń­czo­ne­go na szcze­blu die­ce­zjal­nym. Na po­mni­ku ku ich czci, któ­ry od­sło­nię­to w 2004 ro­ku w ich ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści na Rze­szowsz­czyź­nie, znaj­du­je się na­stę­pu­ją­cy na­pis: „Ra­tu­jąc ży­cie in­nych, zło­ży­li w ofie­rze wła­sne. Jó­zef Ulma, je­go żo­na Wik­to­ria oraz ich dzie­ci: Sta­sia, Ba­sia, Wła­dziu, Fra­nuś, An­toś, Ma­ry­sia, Nie­na­ro­dzo­ne. Ukry­wa­jąc ośmiu star­szych bra­ci w wie­rze, Ży­dów z ro­dzin Szal­lów i Gold­ma­nów, zgi­nę­li wraz z ni­mi w Mar­ko­wej 24 III 1944 ro­ku z rąk nie­miec­kiej żan­dar­me­rii. Niech ich ofia­ra bę­dzie we­zwa­niem do sza­cun­ku i oka­zy­wa­nia mi­ło­ści każ­de­mu czło­wie­ko­wi! By­li sy­na­mi i cór­ka­mi tej zie­mi, po­zo­sta­ją w na­szym ser­cu".

W in­skryp­cji zwra­ca uwa­gę sło­wo „Nie­na­ro­dzo­ne". W chwi­li śmier­ci Wik­to­ria Ulma znaj­do­wa­ła się w dzie­wią­tym mie­sią­cu cią­ży. Je­śli ro­dzi­na Ulmów zo­sta­nie wy­nie­sio­na na oł­ta­rze, to czy po raz pierw­szy w dzie­jach Ko­ścio­ła mę­czen­ni­kiem ogło­szo­ne zo­sta­nie nie­na­ro­dzo­ne dziec­ko?

Au­tor jest re­dak­to­rem na­czel­nym kwar­tal­ni­ka „Fron­da"

Więk­szość piel­grzy­mów i tu­ry­stów w Pa­dwie uda­je się do fran­cisz­kań­skiej ba­zy­li­ki, gdzie spo­czy­wa­ją szcząt­ki św. An­to­nie­go Pa­dew­skie­go. Za szkłem ozdob­ne­go re­li­kwia­rza po­dzi­wiać mo­gą stru­ny gło­so­we świę­te­go, któ­ry za ży­cia sły­nął ja­ko pło­mien­ny ka­zno­dzie­ja.

Gro­bo­wiec fran­cisz­ka­ni­na ota­cza­ją za­wsze tłu­my wier­nych, któ­rzy czę­sto przy­kła­da­ją swe dło­nie do ka­mien­nych płyt, za­my­ka­ją oczy i mo­dlą się w my­ślach. An­to­ni uwa­ża­ny jest za pa­tro­na spraw bez­na­dziej­nych, dla­te­go do je­go gro­bu zjeż­dża­ją piel­grzy­mi z ca­łe­go świa­ta, by pro­sić go o po­moc w trud­nych sy­tu­acjach.

Prawda cenniejsza od życia

Czyn kar­me­li­ty ścią­gnął na nie­go ze­mstę Niem­ców. Za­kon­nik zo­stał aresz­to­wa­ny, osa­dzo­ny w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w Da­chau i tam za­mor­do­wa­ny.

26 lip­ca 1942 r. – te­go sa­me­go dnia, gdy nie­miec­ka pie­lę­gniar­ka da­wa­ła Brand­smie śmier­tel­ny za­strzyk z fe­no­lu – bi­sku­pi ho­len­der­scy ogło­si­li list po­tę­pia­ją­cy pro­jekt de­por­ta­cji Ży­dów ho­len­der­skich „na wschód". Hie­rar­cho­wie nie wie­dzie­li wów­czas, że za tym eu­fe­mi­stycz­nym okre­śle­niem kry­ją się nie­miec­kie obo­zy za­gła­dy.

W od­we­cie hi­tle­row­cy po­sta­no­wi­li de­por­to­wać z Ho­lan­dii wszyst­kich Ży­dów na­wró­co­nych na ka­to­li­cyzm. W efek­cie po­nad 3 ty­sią­ce kon­wer­ty­tów tra­fi­ło do Au­schwitz, gdzie zgi­nę­li w ko­mo­rach ga­zo­wych. By­ła wśród nich św. Te­re­sa Be­ne­dyk­ta od Krzy­ża, zna­na bar­dziej ja­ko Edy­ta Ste­in.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Czy równie mocno jak Grzegorza Brauna chcemy też ukarać Barta Staszewskiego
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Debata „Super Expressu” pokazała, że katolik nie ma za bardzo na kogo głosować
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Rafał Trzaskowski i dramat inteligenta, który musiał zostać politykiem
Plus Minus
Anna Nasiłowska: Byłam ofiarą wykorzystywania mojej pracy przez wydawców
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
Papież Franciszek wcale nie był lewakiem
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne