„Rękopisy nie płoną" – to chyba jedno z najbardziej zbanalizowanych zdań w historii literatury. I jedno z tych, których nikt nie traktuje do końca serio, bo przecież wiemy, że płoną. A jednak to prawda. Przynajmniej w odniesieniu do dzieł Michaiła Bułhakowa. Jeden z dowodów znajdziemy w wydanej właśnie książce „Dziennik Mistrza i Małgorzaty", na którą składają się diariusz i listy pisarza oraz zapiski jego żony Jeleny. „Osobiście, własnymi rękami, rzuciłem do pieca brudnopis powieści o diable, brudnopis komedii i początek powieści »Teatr«" – pisał twórca w słynnym liście do Rządu ZSRR (czyli do Stalina) w marcu 1930 roku. Powieść o diable to, oczywiście, pierwsza wersja „Mistrza i Małgorzaty"; „Teatr" – późniejsza „Powieść teatralna", nigdy nieukończona. Ale Bułhakow spalił wtedy również swój dziennik o wiele mówiącym tytule „Pod butem", który teraz po raz pierwszy ukazuje się w języku polskim.
Historia tych zapisków jest skomplikowana jak ówczesna sowiecka rzeczywistość. Pisarz prowadził je po przyjeździe do Moskwy w latach 1921–1923 oraz na przełomie roku 1925 i 1926. Wtedy to do odnoszącego pierwsze znaczące sukcesy autora zapukała bezpieka. Stało się tak zapewne dlatego, że Bułhakow uchodził za element politycznie niepewny. Jego powieść „Biała gwardia" przedstawiała w co najmniej neutralnym, a czasem wręcz w pochlebnym świetle przeciwników komunistów z okresu wojny domowej, a oparta na tej książce sztuka właśnie miała wejść na afisz MChaT. Teatru kierowanego przez wielkiego Konstantego Stanisławskiego, który był wtedy najważniejszą bodaj wizytówką kultury rosyjskiej. Podczas całonocnej rewizji czekiści skonfiskowali dziennik i dwa egzemplarze głośnej noweli „Psie serce", wydawniczego hitu czasów pieriestrojki, wydanego po raz pierwszy w roku 1987. Później zabrali Bułhakowa na przesłuchanie. Jakież musiało być ich zdumienie, kiedy pisarz otwarcie przyznał się do negatywnego stosunku do bolszewików, walki po stronie białych i umieszczania w swoich dziełach elementów opozycyjnych wobec komunizmu (czego dowiadujemy się z umieszczonych w „Dzienniku Mistrza i Małgorzaty" protokołów). Mało tego: w kolejnych listach do kolejnych instancji twórca domaga się zwrotu skonfiskowanych tekstów, a jest tak uparty, że w końcu udaje mu się je odzyskać, podobno dzięki decyzji Mołotowa. I wtedy, w chwili załamania, pali dziennik, który przez kolejnych prawie 60 lat uchodzić będzie za bezpowrotnie zaginiony. Okazuje się jednak, że ocalał w archiwach KGB. Bezpieka nie tylko zrobiła fotokopie, ale nawet przepisała tekst i tę właśnie wersję, dzieło twórczej pracy agentów, pełne przekłamań i błędów, opublikowano w latach 90. Później dzięki żmudnej pracy badaczy odtworzono prawdziwy kształt diariuszy, który możemy poznać w wydanej właśnie książce.
Książce skomponowanej co prawda przez redaktora Wiktora Łosiewa, a mimo to w jakimś stopniu wymyślonej przez samego Bułhakowa. Po konfiskacie dzienników pisarz postanawia nigdy już nie prowadzić zapisków. Jak sam twierdził, przerażeniem napawała go myśl, że bezpieka znowu odbierze mu diariusz. Zachęca natomiast do prowadzenia zapisków swoją trzecią żonę, z którą wiąże się na przełomie lat 1932–1933. Trudno sobie wyobrazić bardziej czułego czytelnika i oddaną osobę niż Jelena Bułhakowa, która poświęciła dla swojego męża wygodne życie generałowej (dla Michaiła rozwiodła się z szefem sztabu okręgu moskiewskiego) i wszystkie swoje ambicje. Nawet dziennik prowadzi tak jakby jej samej nie dotyczył. To jemu poświęcone są niemal wszystkie notatki. Kończą się one wręcz w dniu śmierci pisarza, a ich celem jest, jak pisze Jelena, pokazać, „w jakich strasznych warunkach pracował Michaił Bułhakow, mój mąż".
To udaje się osiągnąć, ale jest w tej książce coś więcej, co sprawia, że czyta się ją jak wielowątkową powieść: historia wielkiej miłości jakże podobna do tej, którą znamy z „Mistrza i Małgorzaty". Bo przecież to Jelena jest Małgorzatą, a Bułhakow jej mistrzem. Warto podkreślić, że tę opowieść pomaga zrozumieć czytelnikowi redaktor. Książki tworzone przez edytorów zawsze budzą pewne wątpliwości, ale trzeba przyznać, że w tym wypadku Łosiew zachowuje się wobec spuścizny swojego bohatera z czułością i zrozumieniem równie wielkim jak Jelena Bułhakowa. Tam, gdzie w diariuszach są luki, cytuje listy, przede wszystkim do brata Nikołaja, ale także do innych członków rodziny, przyjaciół i współpracowników. W razie potrzeby sięga nawet po protokoły przesłuchań bezpieki. Kiedy i to zawodzi, robi przypisy, w których przywołuje świadectwa innych uczestników wydarzeń.
A skoro już o listach mowa, to osobną kategorię stanowią te kierowane do władz Związku Sowieckiego, najczęściej do Stalina. Nie są to pokorne prośby, jak można by sądzić z dzisiejszej perspektywy, znając skalę represji obejmujących wiele milionów obywateli i wszechobecny strach. Do pisania listów takich, jakie wysyłał Bułhakow, trzeba było w tym okresie wielkiej odwagi i godności. Pisarz jawi się w nich jako człowiek wolny, mimo powszechnego zniewolenia. Jako ten, który domaga się normalnego traktowania w czasach nienormalności, w czasach władzy rządzącej terrorem. Jest w nich zaskakująco szczery w warunkach powszechnego zakłamania. Prawie nigdy nie odwołuje się do rytualnych zaklęć, że kocha swoją ludową ojczyznę (co jest zresztą prawdą, bo mimo że w latach 20. prawdopodobnie mógł wyjechać do Paryża, tak jak jego dwaj bracia, nigdy tego nie chciał zrobić). Chce być partnerem dla despoty, co, oczywiście, udać się nie może. Ale, wbrew wszystkiemu, co można by sądzić, jego listy są czytane. Ba, czasem nawet władza na nie reaguje. Jak choćby wtedy, gdy Stalin dzwoni (to nie jest legenda), by mu powiedzieć o tym, że MChaT go zatrudni. Albo wtedy, gdy po wspólnym liście Bułhakowa i Achmatowej dyktator wypuszcza na wolność męża i syna wielkiej poetki. Choć, oczywiście, częściej nie reaguje. Tak jak w przypadku listu w obronie Osipa Mandelsztama, którego zesłano na Syberię, de facto skazując na śmierć. Podobnie jest z kwestią wyjazdu pisarza za granicę. Bułhakow prosi wielokrotnie o możliwość dopilnowania wystawień swoich sztuk na Zachodzie, gotów jest jechać sam, zostawiając żonę jako zakładniczkę. Później chce mieć możliwość wyjazdu na wypoczynek, zmęczony nieustannym stresem i trwającą 15 lat nieustanną nagonką.