Diabeł, mistrz i Małgorzata

O życiu Michaiła Bułhakowa można by napisać fascynującą powieść. Pytanie, czy ktoś potrafi zrobić to, choćby w przybliżeniu, tak genialnie jak on sam w „Mistrzu i Małgorzacie”?

Publikacja: 01.02.2013 11:24

Diabeł, mistrz i Małgorzata

Foto: ROL

„Rękopisy nie płoną" – to chyba jedno z najbardziej zbanalizowanych zdań w historii literatury. I jedno z tych, których nikt nie traktuje do końca serio, bo przecież wiemy, że płoną. A jednak to prawda. Przynajmniej w odniesieniu do dzieł Michaiła Bułhakowa. Jeden z dowodów znajdziemy w wydanej właśnie książce „Dziennik Mistrza i Małgorzaty", na którą składają się diariusz i listy pisarza oraz zapiski jego żony Jeleny. „Osobiście, własnymi rękami, rzuciłem do pieca brudnopis powieści o diable, brudnopis komedii i początek powieści »Teatr«" – pisał twórca w słynnym liście do Rządu ZSRR (czyli do Stalina) w marcu 1930 roku. Powieść o diable to, oczywiście, pierwsza wersja „Mistrza i Małgorzaty"; „Teatr" – późniejsza „Powieść teatralna", nigdy nieukończona. Ale Bułhakow spalił wtedy również swój dziennik o wiele mówiącym tytule „Pod butem", który teraz po raz pierwszy ukazuje się w języku polskim.

Historia tych zapisków jest skomplikowana jak ówczesna sowiecka rzeczywistość. Pisarz prowadził je po przyjeździe do Moskwy w latach 1921–1923 oraz na przełomie roku 1925 i 1926. Wtedy to do odnoszącego pierwsze znaczące sukcesy autora zapukała bezpieka. Stało się tak zapewne dlatego, że Bułhakow uchodził za element politycznie niepewny. Jego powieść „Biała gwardia" przedstawiała w co najmniej neutralnym, a czasem wręcz w pochlebnym świetle przeciwników komunistów z okresu wojny domowej, a oparta na tej książce sztuka właśnie miała wejść na afisz MChaT. Teatru kierowanego przez wielkiego Konstantego Stanisławskiego, który był wtedy najważniejszą bodaj wizytówką kultury rosyjskiej. Podczas całonocnej rewizji czekiści skonfiskowali dziennik i dwa egzemplarze głośnej noweli „Psie serce", wydawniczego hitu czasów pieriestrojki, wydanego po raz pierwszy w roku 1987. Później zabrali Bułhakowa na przesłuchanie. Jakież musiało być ich zdumienie, kiedy pisarz otwarcie przyznał się do negatywnego stosunku do bolszewików, walki po stronie białych i umieszczania w swoich dziełach elementów opozycyjnych wobec komunizmu (czego dowiadujemy się z umieszczonych w „Dzienniku Mistrza i Małgorzaty" protokołów). Mało tego: w kolejnych listach do kolejnych instancji twórca domaga się zwrotu skonfiskowanych tekstów, a jest tak uparty, że w końcu udaje mu się je odzyskać, podobno dzięki decyzji Mołotowa. I wtedy, w chwili załamania, pali dziennik, który przez kolejnych prawie 60 lat uchodzić będzie za bezpowrotnie zaginiony. Okazuje się jednak, że ocalał w archiwach KGB. Bezpieka nie tylko zrobiła fotokopie, ale nawet przepisała tekst i tę właśnie wersję, dzieło twórczej pracy agentów, pełne przekłamań i błędów, opublikowano w latach 90. Później dzięki żmudnej pracy badaczy odtworzono prawdziwy kształt diariuszy, który możemy poznać w wydanej właśnie książce.

Książce skomponowanej co prawda przez redaktora Wiktora Łosiewa, a mimo to w jakimś stopniu wymyślonej przez samego Bułhakowa. Po konfiskacie dzienników pisarz postanawia nigdy już nie prowadzić zapisków. Jak sam twierdził, przerażeniem napawała go myśl, że bezpieka znowu odbierze mu diariusz. Zachęca natomiast do prowadzenia zapisków swoją trzecią żonę, z którą wiąże się na przełomie lat 1932–1933. Trudno sobie wyobrazić bardziej czułego czytelnika i oddaną osobę niż Jelena Bułhakowa, która poświęciła dla swojego męża wygodne życie generałowej (dla Michaiła rozwiodła się z szefem sztabu okręgu moskiewskiego) i wszystkie swoje ambicje. Nawet dziennik prowadzi tak jakby jej samej nie dotyczył. To jemu poświęcone są niemal wszystkie notatki. Kończą się one wręcz w dniu śmierci pisarza, a ich celem jest, jak pisze Jelena, pokazać, „w jakich strasznych warunkach pracował Michaił Bułhakow, mój mąż".

To udaje się osiągnąć, ale jest w tej książce coś więcej, co sprawia, że czyta się ją jak wielowątkową powieść: historia wielkiej miłości jakże podobna do tej, którą znamy z „Mistrza i Małgorzaty". Bo przecież to Jelena jest Małgorzatą, a Bułhakow jej mistrzem. Warto podkreślić, że tę opowieść pomaga zrozumieć czytelnikowi redaktor. Książki tworzone przez edytorów zawsze budzą pewne wątpliwości, ale trzeba przyznać, że w tym wypadku Łosiew zachowuje się wobec spuścizny swojego bohatera z czułością i zrozumieniem równie wielkim jak Jelena Bułhakowa. Tam, gdzie w diariuszach są luki, cytuje listy, przede wszystkim do brata Nikołaja, ale także do innych członków rodziny, przyjaciół i współpracowników. W razie potrzeby sięga nawet po protokoły przesłuchań bezpieki. Kiedy i to zawodzi, robi przypisy, w których przywołuje świadectwa innych uczestników wydarzeń.

A skoro już o listach mowa, to osobną kategorię stanowią te kierowane do władz Związku Sowieckiego, najczęściej do Stalina. Nie są to pokorne prośby, jak można by sądzić z dzisiejszej perspektywy, znając skalę represji obejmujących wiele milionów obywateli i wszechobecny strach. Do pisania listów takich, jakie wysyłał Bułhakow, trzeba było w tym okresie wielkiej odwagi i godności. Pisarz jawi się w nich jako człowiek wolny, mimo powszechnego zniewolenia. Jako ten, który domaga się normalnego traktowania w czasach nienormalności, w czasach władzy rządzącej terrorem. Jest w nich zaskakująco szczery w warunkach powszechnego zakłamania. Prawie nigdy nie odwołuje się do rytualnych zaklęć, że kocha swoją ludową ojczyznę (co jest zresztą prawdą, bo mimo że w latach 20. prawdopodobnie mógł wyjechać do Paryża, tak jak jego dwaj bracia, nigdy tego nie chciał zrobić). Chce być partnerem dla despoty, co, oczywiście, udać się nie może. Ale, wbrew wszystkiemu, co można by sądzić, jego listy są czytane. Ba, czasem nawet władza na nie reaguje. Jak choćby wtedy, gdy Stalin dzwoni (to nie jest legenda), by mu powiedzieć o tym, że MChaT go zatrudni. Albo wtedy, gdy po wspólnym liście Bułhakowa i Achmatowej dyktator wypuszcza na wolność męża i syna wielkiej poetki. Choć, oczywiście, częściej nie reaguje. Tak jak w przypadku listu w obronie Osipa Mandelsztama, którego zesłano na Syberię, de facto skazując na śmierć. Podobnie jest z kwestią wyjazdu pisarza za granicę. Bułhakow prosi wielokrotnie o możliwość dopilnowania wystawień swoich sztuk na Zachodzie, gotów jest jechać sam, zostawiając żonę jako zakładniczkę. Później chce mieć możliwość wyjazdu na wypoczynek, zmęczony nieustannym stresem i trwającą 15 lat nieustanną nagonką.

I tu kwestia kolejna. Bułhakow wie, że Stalin mógłby powstrzymać jego prześladowców jednym słowem, i nieustannie mu to sugeruje. W owym pierwszym, najsłynniejszym, liście do rządu ZSRR pisze o 298 (w ciągu raptem pięciu lat) negatywnych recenzjach prasowych i trzech pozytywnych. Słowo „wrogie", którego używa, nie w pełni oddaje skalę nienawiści krytyków. Bułhakow (pisząc do Stalina) cytuje periodyki teoretycznie poświęcone sztuce, w których on sam nazywany jest „literackim śmieciarzem" zbierającym resztki jedzenia po tym, gdy „wyrzygało je z tuzin gości", a jego bohater Aleksy Turbin „sukinsynem". W tej sprawie dyktator również nie ulegnie prośbom swojego ulubionego dramaturga. Słowo „ulubiony" nie jest tu bynajmniej użyte ironicznie. Od premiery „Dni Turbinów" Bułhakow staje się największą autorską gwiazdą sowieckich scen, a Stalin ogląda tę sztukę wiele razy, według niektórych świadectw aż 16! Zresztą liczba 16 ma dla autora „Mistrza i Małgorzaty" znaczenie szczególne. W innym liście pisze do Josifa Wissarionowicza o takiej liczbie napisanych w ciągu sześciu lat (!!!) utworów, których zakazano wystawiać i publikować. I w tej kwestii dyktator pozostaje niewzruszony. Lata 30. to okres nieustannej walki o publikację książek, realizację scenariuszy („Martwe dusze", „Rewizor") czy wystawienie kolejnych sztuk, a później także oper. Jednak za każdym razem finałem szamotaniny była porażka. Zaś „Dni Turbinów", które na afisz wróciły po interwencji Stalina, można było grać jedynie na scenie MChaT. Nigdzie indziej.

Przyzwolenie władzy na zaszczuwanie Bułhakowa i brak zgody na publikację jego nowych tekstów doprowadziły pisarza do choroby psychicznej i na granicę samobójstwa. Kto wie, czy nie skończyłby jak Majakowski, gdyby nie oddana mu do granic możliwości Jelena. Podobnie jak Stalin uważała, że ma do czynienia z najwybitniejszym twórcą swoich czasów. Zresztą na marginesie warto dodać, że wielki talent Bułhakowa dostrzegali również nienawidzący go recenzenci. Z ich tekstów, których fragmenty znajdziemy w „Dziennikach Mistrza i Małgorzaty", wynika, że rozwścieczała ich ideologiczna wymowa jego dzieł, krytycznych wobec bolszewizmu, dyktatury i cenzury, odwołujących się za to do rosyjskiej tradycji i przyznających część racji przeciwnikom komunizmu. Stalinowi nie spodobała się nawet, jako za mało radziecka, poświęcona mu sztuka „Batumi", którą badacze traktują jako rodzaj kapitulacji twórcy, choć nie wiadomo, czy do końca słusznie, bo w oczach jego najbliższych przyjaciół i innych współczesnych uchodziła za wybitną.

Niechęć władzy do Bułhakowa miała jeszcze i takie konsekwencje, że w zaszczuwaniu go brali też udział jego najbliżsi współpracownicy z MCHaT. Przez lata pracy w teatrze nie udało się twórcy wystawić żadnego własnego tekstu, co spowodowane było brakiem zgody „z góry" i doprowadziło pisarza do załamania nerwowego. Twórca był też, z powodu braku zgody na wyjazdy zagraniczne, okradany przez agentów na Zachodzie (a jego „Dni Turbinów" czy „Mieszkanie Zojki" wystawiano w wielu krajach, m.in. w Niemczech, Francji i Anglii). Najgorszy z nich, niejaki Kaganowski, podrabiał pełnomocnictwa i przywłaszczał sobie honoraria autora sztuk, który przez wiele lat cierpiał nędzę. A to i tak jeszcze nie wszystko, bo gdy czytamy lakoniczne, jednozdaniowe, uwagi w rodzaju „podobno zamknęli Babla" albo o kolejnych aresztowanych (podobno, bo oficjalne gazety o tym nie informowały) twórcach z kręgu MChaT, widzimy, jak pętla coraz mocniej się zaciska. Co z wisielczym poczuciem humoru opisał zresztą sam Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie" jako znikanie kolejnych ludzi. Nie powinno dziwić, że ci, którym autor czytał tę powieść, przyjmowali ją jednocześnie z zachwytem, widząc w niej arcydzieło, i przerażeniem, błagając go, by nawet nie próbował jej opublikować, i domyślając się w postaci Wolanda szatańskiego Stalina.

Oczywiście, w pewnym sensie mieli rację: klucz autobiograficzny doskonale do tego tekstu pasuje. Jednak każdy, kto tę książkę czytał, wie, że historia zaszczutego mistrza palącego rękopisy, jego największej miłości i diabła, odwiedzającego Moskwę, jest znaczenie głębsza. Sam Bułhakow uważał zresztą powieść za najważniejsze dzieło swojego życia. Najdłuższa część „Dziennika Mistrza i Małgorzaty" nie przypadkiem nosi tytuł „Powieść trzeba skończyć...". Pisarzowi to się udaje na początku roku 1940. I wtedy umiera. Jego Małgorzata po latach dopilnuje, by potomni docenili geniusz mistrza. Gdyby nie Jelena Bułhakowa, zabiegająca latami o publikację, najważniejsze dzieło jej męża mogłoby nigdy nie ujrzeć światła dziennego. ?

Autor  jest pisarzem i publicystą. W TVN 24 prowadzi poświęcony literaturze program „Xięgarnia".

„Rękopisy nie płoną" – to chyba jedno z najbardziej zbanalizowanych zdań w historii literatury. I jedno z tych, których nikt nie traktuje do końca serio, bo przecież wiemy, że płoną. A jednak to prawda. Przynajmniej w odniesieniu do dzieł Michaiła Bułhakowa. Jeden z dowodów znajdziemy w wydanej właśnie książce „Dziennik Mistrza i Małgorzaty", na którą składają się diariusz i listy pisarza oraz zapiski jego żony Jeleny. „Osobiście, własnymi rękami, rzuciłem do pieca brudnopis powieści o diable, brudnopis komedii i początek powieści »Teatr«" – pisał twórca w słynnym liście do Rządu ZSRR (czyli do Stalina) w marcu 1930 roku. Powieść o diable to, oczywiście, pierwsza wersja „Mistrza i Małgorzaty"; „Teatr" – późniejsza „Powieść teatralna", nigdy nieukończona. Ale Bułhakow spalił wtedy również swój dziennik o wiele mówiącym tytule „Pod butem", który teraz po raz pierwszy ukazuje się w języku polskim.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy