Wielki Tydzień. Zanim się okaże, że Grób Pański jest pusty, i objawi się ludziom zmartwychwstały Jezus Chrystus, trzeba przejść przez bolesne doświadczenie, które uświadamia nam, że chrześcijaństwo tak naprawdę nie jest religią. A przynajmniej, że jest czymś więcej niż religią.
Zmarły niedawno filozof Krzysztof Michalski uważał, że chrześcijaństwo „to zaostrzenie wrażliwości na cierpienie innych ludzi, przezwyciężenie naturalnej dla nas obojętności na nie swój los", czyli po prostu „więcej bólu, nie mniej". A przecież – jak z kolei twierdził Martin Heidegger, którego myśl Michalski upowszechniał – jesteśmy wobec otaczającej nas rzeczywistości wyobcowani. Zdaniem Heideggera, perspektywa przemijania, choroby, starości, śmierci sprawia, iż uciekamy w „egzystencję nieautentyczną", aby odsunąć od siebie „trwogę" – aby nie myśleć o tym, co stanowi sedno naszego „bycia", czyli to, że zmierzamy ku „nicości".
Tymczasem w mojej głowie rodzi się pytanie: czy uczestnictwo w bogatej obrzędowości Kościoła katolickiego może być również jedną z form takiej „egzystencji nieautentycznej"? Szukam przecież w Kościele pocieszenia i wytchnienia – czegoś, co jest odmienne od codziennego znoju. Czy to nie oszukiwanie samego siebie? Może w głębi serca przeraża mnie wizja ukrzyżowanego Chrystusa, a tylko wmawiam sobie, że jest ona taka duchowo inspirująca? A przecież Jezus wręcz woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?".
Przypominają się reakcje na filmowe misterium, jakim jest obraz „Pasja" w reżyserii Mela Gibsona. Widok zmasakrowanego ciała Jezusa zbulwersował niejednego „cywilizowanego" katolika. Ot, weźmy chociażby wypowiedź księdza Adama Bonieckiego: „nie da się ukryć, że na pierwszy plan wysuwa się okropność tortur. Można wyciągnąć wniosek, że właśnie na tym polega tajemnica wiary".
Z tego wynika, że ksiądz Boniecki chciałby wszystko udobruchać, uładzić, oswoić. Po prostu – żeby nie bolało, nawet jeśli chodzi o ból wywołany tym, że jakieś brutalne sceny filmowe kłują w oczy. Doskonale rozumiem kapłana. Też bym chciał, żeby cierpienie w wymiarze krzyża było zgodne z moimi oczekiwaniami. Żebym to ja decydował o tym, na co zasługuję, a nie Bóg. Jest jednak inaczej.