Człowiek, Aktor, Posłaniec

W 90. rocznicę urodzin Gustawa Holoubka

Publikacja: 20.04.2013 01:01

Brackish w „Czterech porach roku„ Israela Horowitza (Teatr Telewizji, 1989)

Brackish w „Czterech porach roku„ Israela Horowitza (Teatr Telewizji, 1989)

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

Wielkość w sztuce zawsze odświeża pytania o jej istotę i sens. Gdy słuchamy genialnej kompozycji, pytamy o sens muzyki; gdy stajemy przed wspaniałym obrazem, pytamy o sens malarstwa; gdy czytamy urzekający wiersz, pytamy o sens poezji. Podobnie jest z teatrem. O co jednak pytamy, pytając o sens tej sztuki? O dramat? Reżyserię? O oprawę plastyczną? Nie, pytając o teatr – o co chodzi w teatrze – pytamy o aktorstwo. Bo można sobie wyobrazić widowisko bez słów lub z tekstem na żywo zmyślanym, można sobie wyobrazić spektakl bez dekoracji, kostiumu, a nawet i bez sceny, nie da się jednak pomyśleć spektaklu bez aktora, a zatem bez człowieka, który przed nami coś robi – mówi, rusza się, czyni („aktor", łaciński actor, pochodzi od actus – czyn). Powstaje więc pytanie, co robi właściwie aktor? Czym jest ta dziwna czynność, która nazywa się grą?



Z pozoru nie jest trudno odpowiedzieć na to pytanie. Aktor to taki ktoś, kto kogoś naśladuje – udaje tego kogoś, przedstawia go lub przedrzeźnia. Dlaczego jednak ta gra – to odgrywanie kogoś – pociąga nas, porusza, bawi albo przejmuje? Co jest właściwie przedmiotem naszego urzeczenia? Sama sztuka wyrazu – parodii, przeobrażenia – że oto nagle ktoś, człowiek, którego znamy, zmienia się w mgnieniu oka w kogoś całkiem innego; że oto na naszych oczach, wciąż pozostając sobą, jawi się jako ktoś inny? Czy może raczej ów inny – tworzona przezeń postać, niezależnie od tego, czy jest nam jakoś znana, z historii albo z życia, czy zupełnie nieznana, będąc postacią fikcyjną? Zwłaszcza w tym drugim wypadku pytanie to jest ciekawe. No bo niby dlaczego podziwiamy aktora, który odgrywa Edypa, króla Leara czy Fausta, skoro nie znamy tych ludzi – nie możemy ich znać, ponieważ wszyscy oni zostali wymyśleni. Nasz podziw więc nie wynika z oceny imitacji, to kryterium po prostu nie wchodzi tutaj w grę: brak punktu odniesienia, brak prototypu, modela. Kto z nas wie, jak wyglądał i jaki był król Edyp, książę Hamlet, król Lear?



A zatem cóż jest źródłem fascynacji aktorem?





Tę centryfugę pytań uruchamia fenomen aktorstwa Gustawa Holoubka – pamięć o jego kreacjach i jego osobowości. Dzisiaj, gdy mija pięć lat od śmierci tego artysty, kiedy osiadł już pył wzniecony przez tumult życia, spróbujmy jeszcze raz – z pewnego oddalenia – spojrzeć na jego dzieło i zastanowić się, co było w nim szczególnego, co było jego istotą. Na czym polega fenomen aktorstwa Gustawa Holoubka? Czego dokonał ten aktor? Czym przeszedł do historii?



Zacznijmy od biografii, bo nie jest to bez znaczenia. Życie Gustawa Holoubka, urodzonego w kwietniu 90 lat temu, przypadło na gros czasu dwudziestego stulecia. Był to wiek bezprzykładny – niespotykanych dotąd kataklizmów dziejowych, zbiorowego szaleństwa, upadku, zbrodni i nędzy, a jednocześnie szczególnych osiągnięć i wzlotów myśli oraz przełomów duchowych, nadziei i zrywów serca.



Holoubek wzrastał zrazu w atmosferze wolności i niefrasobliwości, właściwej niepodległemu, odrodzonemu państwu. Następnie, w młodym wieku, poznał gorzki smak klęski i fizycznej niewoli (był jeńcem w niemieckich obozach, w Toruniu i w Magdeburgu). Potem doświadczył nędzy okresu okupacji i zagrożenia gruźlicą, która była w tym czasie chorobą prawie śmiertelną. Po wojnie, w okresie studiów i w pierwszych latach kariery, przyszło mu żyć w warunkach zbiorowego obłędu: szaleńczej ideologii i nagiego terroru. Potem nastały lata szarzyzny i nijakości, stopniowej degradacji idei i obyczajów, aż znów odezwał się głos totalitarnej przemocy: pod koniec lat sześćdziesiątych, potem siedemdziesiątych, a wreszcie – z całym impetem – w osiemdziesiątym pierwszym.



A jednak w tym samym czasie doszło też do wydarzeń o odwrotnej wartości, które wzburzony nurt życia, jakby na przekór złu, zaczęły z wolna kierować w zupełnie inną stronę. Wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, powstanie „Solidarności" i wielki zryw narodowy prowadzący stopniowo do upadku reżimu i odzyskania wolności unaoczniły ludziom – i to nie tylko w Polsce, lecz w skali całej Europy – że mimo wieloletniego letargu i marazmu, mimo równania w dół, podłości i skarlenia wciąż możliwa jest wielkość, a w ślad za nią normalność.

Los Gustawa Holoubka zatoczył wielki krąg. Od jednej niepodległości po drugą niepodległość – przez piekło totalizmów i czyściec wyzwolenia; przez samo jądro ciemności, przez opary absurdu i przez gnuśność i szarość małej stabilizacji.

Jak ukształtował ów los? Jak spożytkował talent, który otrzymał w darze?

Gdy w roku czterdziestym piątym, jeszcze przed końcem wojny, biegł, jak sam to wspomina, do Teatru imienia Juliusza Słowackiego przy placu Świętego Ducha na egzaminy wstępne do studium dramatycznego, jakie dopiero co otworzono w Krakowie, jego marzeniem było znaleźć się w innym świecie – świecie niejako baśniowym, a w każdym razie odległym od mrocznej rzeczywistości, która go otaczała i była jego udziałem w ciągu ostatnich lat. Nie myślał o rozgłosie, o karierze gwiazdora. Pragnął raczej obcować z tym, co niepospolite – z instrumentarium wzniosłości: wysokim tonem i słowem, z historią idealną, z archetypową gestyką. Teatr, świątynia sztuki, był dla niego azylem, w którym mógł żyć wedle wzorów stworzonych siłą ducha.

Swe aspiracje spełniał, naprzód poznając rzemiosło (a miał w tym do pomocy wytrawnych nauczycieli), a z czasem wcielając się w role pierwszoplanowych postaci – takich jak Oront, Łatka, Pierczychin, król Jan Kazimierz, Fantazy i Doktor Rank. Wszystko to działo się najpierw na scenach teatrów krakowskich, a z czasem – w Katowicach. W ciągu niespełna dekady zagrał z dwadzieścia ról, nie licząc epizodów, zastępstw i nagrań radiowych.

Po latach tak skrótowo podsumował ten okres:

„Moje aktorstwo wówczas polegało po prostu na rozmaitych próbach sztuki naśladowniczej. Zaczynałem od tego, ażeby nie być sobą; aby być jak najbardziej... niepodobnym do siebie".

To właśnie był ów eskapizm, owa dumna ucieczka ze świata upadłego czy zdegradowanego, gdzie „samogonny Mefisto", jak opisywał to Herbert, „posyłał w teren wnuczęta Aurory", w świat idealny i wzniosły – świat minionej wielkości.

Doświadczenie to trwało około dwunastu lat.

Mniej więcej na przełomie szóstej i siódmej dekady – a zbiegło się to w czasie z przenosinami Aktora z Katowic do Warszawy – zaczęła w nim dojrzewać świadomość anachronizmu dotychczasowej postawy, a w ślad za tym idea radykalnej odmiany. Co legło u jej podstaw i na czym miała polegać?

Holoubek, przenikliwy i trzeźwy świadek czasu, pojął – można by dodać: w ślad za pamiętnym wierszem „Daremne żale" Asnyka – że świata w dawnym kształcie... nic, „żaden cud" ni „trud" nie wróci już do istnienia, a przeto że nie ma sensu, a nawet że jest to śmieszne „z uporem stroić głowę w uwiędłych laurów liść".

Cóż z tego, zdawał się myśleć, że będę przedstawiał herosów w ich idealnej formie – jako mityczne prawzory – skoro takich postaci, takich niezwykłych ludzi nie ma już między nami? Kogo do nich przekonam? Do kogo to przemówi? A przecież moją rolą jako artysty teatru jest właśnie przemawiać do żywych i przekonywać ich, że wielkość i wzniosłość istnieją, że nie wolno w nie zwątpić, że trzeba na przekór małości i podrzędności świata przechować o nich pamięć i aspirować do nich. Jak więc tego dokonać? Co zrobić, by sztuka aktorska nie stała się błazenadą, choćby mistrzowską technicznie, lecz by dalej służyła edukacji wspólnoty, budziła ją z letargu, podnosiła z upadku?

Z takich to właśnie pytań, z takiego niepokoju zrodziła się koncepcja uprawiania zawodu, która stała się źródłem ostatecznego idiomu aktorstwa Gustawa Holoubka – takiego, jakim go znamy, jakim go pamiętamy. Koncept ten ma coś w sobie z przewrotu Kopernika. Polega mianowicie na odwróceniu relacji pomiędzy wykonawcą a odgrywaną rolą. Jeśli dotychczas „gwiazdą" pozostawała postać, „planetą" zaś był odtwórca, to odtąd ośrodkiem wszystkiego stawał się właśnie ten drugi, a postać – jego Ziemią.

Rozumowanie Holoubka było następujące: ludzie nie pojmą dzisiaj wymiaru takich herosów jak król Edyp czy Lear, jak Hamlet czy Ryszard II, bo są to postaci zbyt wielkie, a przez to niewiarygodne i niewyobrażalne. Ludzie jednakże pojmą... mnie, Gustawa Holoubka, bo jestem jednym z nich, mówię tym samym językiem i myślę tak jak oni. Nie powinienem więc dłużej „porzucać samego siebie", starać się „nie być sobą", „być niepodobnym do siebie", lecz właśnie wręcz przeciwnie: być jak najbardziej sobą i sobą wypełniać postaci, które kreuję na scenie. Aby ocalić wzniosłość, aby podtrzymać wiarę w ideał i wyższy świat, trzeba niejako przełożyć tę całą galerię figur, które go zamieszkują, na kogoś takiego jak ja. Na mnie – Gustawa Holoubka. A znaczy to na człowieka epoki nowoczesnej – idealistę po przejściach; pozbawionego złudzeń ironicznego sceptyka; uosobienie zwątpienia, a jednak wierne sprawie, która zda się przegrana.

Ów przewrót kopernikański w filozofii aktorstwa zaowocował wkrótce serią wspaniałych ról, które ugruntowały wizerunek Holoubka jako artysty sceny zupełnie wyjątkowego – kogoś, kto jest w teatrze jedyny w swoim rodzaju. Król Edyp, Płatonow, Hamlet, król Ryszard II i Alcest – na deskach Dramatycznego, a potem Narodowego – to były wstrząsające, olśniewające kreacje, które, jedna po drugiej, zapisywały się trwale w historii polskiego teatru.

Zwieńczeniem tych dokonań był Konrad w „Dziadach" Dejmka. Holoubek potwierdził tą rolą nie tylko swoje mistrzostwo, ale i słuszność drogi czy obranej metody. Bo oto ziściło się to, co założył był sobie u progu tego etapu (że będąc sobą, skuteczniej przekona do wielkości i wzbudzi sny o potędze), i to, doprawdy, w stopniu zgoła niespotykanym. Ów Konrad mianowicie, ów Gustaw-Konrad-Holoubek rozsadził ramy teatru i wyszedł na ulicę. Sam stał się bohaterem, żywym głosem narodu. Szczególne osiągnięcie, o jakim większość aktorów może jedynie marzyć.

Potem był jeszcze król Lear i wiele innych wzlotów: dziesiątki świetnych ról i ponad dziesięć lat kierowania teatrem – Teatrem Dramatycznym – które się okazały złotym wiekiem tej sceny.

Dziś, gdy po latach patrzymy na dorobek artysty, w pamięci mamy głównie jego rozpoznawalny po pierwszej sylabie głos i znajome oblicze – przenikliwe spojrzenie, smutek zmieszany z ironią albo bladym uśmiechem – i myślimy z podziwem o tytanicznej pracy, jaką włożył w stworzenie blisko trzystu kreacji: teatralnych, filmowych, telewizyjnych, radiowych. A przecież to nie wszystko. Bo jeszcze reżyserował, uczył w szkole aktorskiej, no i działał publicznie: zabierał głos, przewodził, był posłem do parlamentu.

A jednak nie to wszystko wydaje się najważniejsze. Nie gigantyczny trud, nie błyskotliwy talent i nie wrażliwość społeczna (bez których oczywiście nie byłoby o czym mówić), lecz coś, co jest nadrzędne wobec owych przymiotów: a mianowicie wiara w ideał i wyższy świat oraz poczucie misji, by o nich przypominać – by w mroku „marnego czasu" przybliżać nam ich światło.

Aktor Gustaw Holoubek był kimś w rodzaju posłańca – pieśniarza-misjonarza, który – jak „Pieśń" Mickiewicza ocalała z pożogi – „ucieka w góry, do gruzów przylega, / I stamtąd dawne opowiada czasy".

Opowiadał je sobą, dostosowując ich wielkość do naszych możliwości percepcji i rozumienia.

Autor jest pisarzem (w 1998 roku opublikował powieść „Madame"),  tłumaczem (wszystkie dzieła dramatyczne Becketta, Hölderlina, Kawafisa, Racine'a, Sofoklesa, Szekspira) i reżyserem. Był współpracownikiem KOR. Poniższy tekst jest laudacją przygotowaną na uroczyste obchody 90. rocznicy urodzin Gustawa Holoubka, które odbędą się 21. kwietnia w Salach Redutowych Teatru Wielkiego

Wielkość w sztuce zawsze odświeża pytania o jej istotę i sens. Gdy słuchamy genialnej kompozycji, pytamy o sens muzyki; gdy stajemy przed wspaniałym obrazem, pytamy o sens malarstwa; gdy czytamy urzekający wiersz, pytamy o sens poezji. Podobnie jest z teatrem. O co jednak pytamy, pytając o sens tej sztuki? O dramat? Reżyserię? O oprawę plastyczną? Nie, pytając o teatr – o co chodzi w teatrze – pytamy o aktorstwo. Bo można sobie wyobrazić widowisko bez słów lub z tekstem na żywo zmyślanym, można sobie wyobrazić spektakl bez dekoracji, kostiumu, a nawet i bez sceny, nie da się jednak pomyśleć spektaklu bez aktora, a zatem bez człowieka, który przed nami coś robi – mówi, rusza się, czyni („aktor", łaciński actor, pochodzi od actus – czyn). Powstaje więc pytanie, co robi właściwie aktor? Czym jest ta dziwna czynność, która nazywa się grą?

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą