Jerzy Giedroyc wielokrotnie narzekał na ten objaw polskiego prowincjonalizmu, postulując, by Polacy, zamiast niepotrzebnie martwić się tym, co pomyślą o nich Francuzi czy Belgowie, ofiarowali coś do myślenia sobie i sąsiadom na wschód od swoich granic.
Po obchodach 11 listopada, w czasie których ujawniły się głębokie podziały ideologiczne i światopoglądowe, wielu polityków martwiło się nie tym, co myślą Polacy, a tym, co pomyślą „inni".
„...Nacjonalistyczna bandyterka naruszająca nietykalność ambasad przynosi nam wstyd przed światem...". Spalenie niewielkiej budki, jak bardzo byłoby naganne i niemądre, nie odbiło się żadnym echem na świecie. Budka nie stała nawet na terenie ambasady kraju, który zresztą nigdy nie przejmował się (nie mówiąc już o wstydzie) tym, co o nim pomyśli świat.
Rosja, a przed nią Związek Sowiecki, a przed nim jeszcze raz Rosja są przykładami cool imperium. Nic jej nie obchodzi, co ktokolwiek o niej pomyśli. Rób swoje i idź dalej. Zakładaj, że świat pomyśli, co ty chcesz, żeby pomyślał.
Pisał o tym, wierszem, jeden z najwybitniejszych polskich socjologów i politologów lat 60. i późniejszych, Janusz Szpotański, zwany czasami satyrykiem. W 1974 roku opisał Związek Sowiecki równie trafnie jak Aleksander Zinowiew czy Adam Ulam, tyle że zrobił to w niedługim, choć genialnym, poemacie „Caryca i zwierciadło". By przytoczyć tylko fragment, jeden z moich ulubionych: