Tak stało się w przypadku „Wielkiej wyprawy księcia Racibora" Artura Szrejtera traktującej o rajzie, jaką Słowianie podjęli w 1136 r., by zdobyć i złupić leżący w Norwegii skandynawski gród Konungahela. A ponieważ nasze rodzime źródła o wyprawie milczały, a pisał o niej tylko wielki autor sag Snorri Sturluson, żyjący na przełomie XII i XIII wieku, nie dziwi, że polscy historycy traktowali wyprawę po macoszemu, upatrując w niej wyłącznie epizodu w zmaganiach słowiańsko-skandynawskich na Bałtyku.
Podejście Szrejtera jest inne. Przede wszystkim poddaje on analizie fragment sagi Sturlusona dotyczący zdobycia Konungaheli, udowadniając przy tym, że był to autor znakomity, który pod literackimi figurami właściwymi jego epoce ukrywał bardzo konkretne fakty, które znał i z pieczołowitością pozostawił potomności. A co to za fakty, których dotąd nie znaliśmy?
Przede wszystkim rozmiar przedsięwzięcia. Pomorski książę Racibor z rodu Gryfitów był lennikiem naszego Bolesława Krzywoustego, który posiłkował wyprawę obliczoną na setki okrętów, na których przewożono między innymi konie. Cel? Łupy, to w ówczesnym świecie zrozumiałe, ale również bałtycka polityka, mająca na celu wyeliminowanie z gry duńskiego króla Eryka, upokorzenie go poprzez uderzenie na miasto, w którym przechowywano relikwie Krzyża Świętego. Bolesław Krzywousty, zdobywca Pomorza Zachodniego, jawi się jako przebiegły władca, rozdający karty w bałtyckiej rozgrywce.
A sama wyprawa? Analizując tekst Sturlusona, autor odkrywa przed nami świat wierzeń pogańskich, z którymi mieszało się chrześcijaństwo, dając piorunującą mieszankę. Dlatego, budując swoją opowieść, Sturluson zawarł w niej takie elementy wierzeń germańskich jak Dziki Gon, czyli pochód przez niebo prowadzonych przez Odyna skandynawskich bogów. A kiedy – jak ich nazywa – barbarzyńcy przybyli, daje nam zdumiewające wskazówki na temat ich taktyki, które świadczą, że barbarzyńcami wcale nie byli. Najpierw wyładowano konnicę, która, wywołując popłoch, zdobyła podgrodzie, potem zaczęto oblężenie właściwego grodu. Racibor i inni wodzowie z bezpiecznej odległości kontrolowali przebieg zdobycia miasta. W opowieści pojawiają się figury wojownika skandynawskiego ogarniętego wojennym szałem oraz słowiańskiego szamana, który półnago walczył pod bramą miasta, budząc lęk obrońców.
Konungahela została zdobyta i złupiona, jeńcy wzięci. Racibor spokojnie odpłynął na Pomorze, a Krzywousty zacierał ręce. Wyprawa odbiła się szerokim echem w całej Skandynawii, opowiadano o niej na wielu dworach, trafiła do sagi. Świadczy o potędze Słowian, którzy w XII wieku byli stroną atakującą, a nie wyłącznie niewolnikami sprzedawanymi przez wikingów na targach.