Odwaga w krótkich spodenkach

Sporty ekstremalne cieszą się popularnością – choć ani to sporty, ani ekstremalne. Popisujemy się przed sobą ?i światem, mimo że w życiu brak nam takiej determinacji.

Aktualizacja: 17.05.2014 04:09 Publikacja: 17.05.2014 04:05

Co czeka na dnie? Wstrząs po skoku adrenalinowym, to pewne

Co czeka na dnie? Wstrząs po skoku adrenalinowym, to pewne

Foto: 123RF

Tradycje antyczne i olimpijskie to dobre referencje, ale niedoskonałe – zapasy odchodzą w zapomnienie. Powód? Stały się za mało widowiskowe. Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że postanowiono odświeżyć program i dyscyplina zostaje wykreślona z listy w Tokio 2020. Po protestach decyzję cofnięto, ale dla zapaśników to pyrrusowe zwycięstwo. Na macie już pojawił się zabójczy konkurent w komercyjnym opakowaniu – MMA, czyli mieszane sztuki walki. Reguły są proste: najsilniejszy wygrywa, widzowie oglądają, sponsorzy płacą, wszyscy są szczęśliwi.

Dlatego do ekstremalnych walk garną się zawodnicy nie tylko z zapasów, lecz także boksu, judo i karate. Zmieniają barwy jak niegdyś status z amatora na zawodowca. Idą po swoje, choć jeszcze dziesięć lat temu MMA było sportem z piekła rodem, gdzie dwóch wyłysiałych i wytatuowanych grubasów wchodzi do klatki, a jeden wychodzi. Teraz zawody pokazuje telewizja i nikogo to nie szokuje. Ba, załatwia podskórną potrzebę uczestnictwa w mordobiciu bez uczestnictwa w mordobiciu. Ale też, jak zauważa judoka Paweł Nastula, mistrz olimpijski (Atlanta 1996), świata i Europy, od kilku lat zawodnik MMA, który ma szkołę sztuki walki – ludzie potrzebują wyładowania stresu. Do jego klubu kiedyś przychodzili chłopcy z podwórka, by się prać i tak rozładowywać energię. Teraz zaglądają biznesmeni, żeby zrobić to samo ze stresem wyniesionym z pracy. Zdejmują krawaty i zdarza się rozbite oko czy złamany nos – cenne doświadczenie podczas walki o swoje w realu.

Szybciej, dalej, oryginalniej

Pomysłowość człowieka ekstremalnego nie zna granic, skoro sęk w tym, by je przekraczać. I nic dziwnego, że tradycyjne wyczyny sportowców bledną w porównaniu z możliwościami prezentowanymi przez miłośników odjazdu, czadu i wykopu. Tak przynajmniej powiedzą sami, bo mają swój język, wykreowanych idoli, stworzoną kulturę, słowem – tożsamość. Istnieją nawet ekstremalne igrzyska, bo wszystko da się sprzedać, gdzie zawodnicy uprawiają narciarstwo bardzo szybkie, kolarstwo śnieżne, wspinaczkę po lodowcu i inne wygibasy. Na dole czeka karetka i ratownicy do zwożenia po wypadkach i urazach. To wszystko – może poza wypadkami i urazami – pokazują własne media jak kanał Extreme Sports Channel transmitujący „emocjonujące dyscypliny i związany z nimi styl życia, sylwetki współczesnych ikon" plus relacje z mistrzostw pędzenia na złamanie karku na byle czym – byle szybciej i dalej, ale przede wszystkim oryginalniej.

Element sportowy występuje tu o tyle, że ruszają się mięśnie, bo głowa niekoniecznie. To niegroźne z pozoru wariactwo rodzi czasem ekstremalnych zapaleńców poświęcających się danej pasji, co pokazał film „Człowiek na linie" o mężczyźnie spacerującym po linie rozwieszonej między wieżami World Trade Center w 1974 r.

Pierwsza z tych mód w Polsce, która przy okazji wykorzystała tkwiące w stuporze budowlane dźwigi – to skoki na bungee. Ich popularność w latach 90. była ogromna, więc skoki aranżowali zawodowcy i amatorzy – zdarzały się wypadki śmiertelne, które tylko wzmacniały legendę i napędzały kolejnych śmiałków. Z czasem pojawiło się więcej sportów ekstremalnych, ale przede wszystkim i stały się ogólnie dostępne. Czym jest więc dzisiaj ekstremum, skoro na Mount Everest może wejść każdy?

Wspinaczka, nurkowanie, walki wręcz – wybór jest szeroki i nieograniczony. Zacząć może każdy, bo wiele nie trzeba. Rower górski do kupienia jest w każdym sklepie sportowym. Najpierw sprawdza się w drodze po bułki, potem na przejażdżce w parku, podmiejskim lesie, pagórkach i wybojach, wreszcie w górach na oponach z kevlaru i pancerzu chroniącym od gałęzi i skał, w którym amator wygląda jak gladiator – to właśnie ewolucja człowieka ekstremalnego. Głód adrenaliny jest bowiem zaspokajany i potrzeba coraz większych porcji emocji.

W górę lodospadu

Hydra rozrasta się przez pączkowanie. Wspinaczkę można wypróbować także na sztucznych lodospadach lub ścianie wieżowca; skoki na spadochronie na otwartym terenie przynoszą mniej adrenaliny niż w mieście w specjalnym kostiumie wydłużającym opadanie; surfing na falach, ale również po zboczu wulkanu; rafting, czyli spływ rwącymi rzekami pełnymi kamieni, prądów i wirów, stosuje się już nie tylko w pontonie, lecz wpław z urządzeniem hydro speed – dostajesz piankę, kask, płetwy i deskę, na której płyniesz na leżąco z głową w dół nurtu. Wreszcie stary, ale jary skok na bungee da się wzmocnić skakaniem nad rzeką pełną krokodyli. Ciekawe, kto jest w tym mistrzem świata? Na pewno nie o sport tu chodzi, lecz etykietę dobrze sprzedającą towar i nakręcającą biznes. W konkurencjach liczy się uczestnictwo, nie walka o czołowe miejsca. Zresztą nie mówimy – sport, lecz dyscyplina ekstremalna.

Mój punkt widzenia jest tożsamy z punktem siedzenia, więc ekstremalne wydaje mi się podbiegnięcie do autobusu bez zadyszki, o biegach na dziesięć kilometrów czy maratonie nie mówiąc. Dlatego wyczyny kolegi G. z Sopotu są zawstydzające. Chłopak zorientowawszy się, że latka lecą i kilogramy też, wziął się za siebie i zawziął na siebie. Zmienił wszystko. Czasem jeszcze naigrywa się, wrzucając do sieci grube zdjęcia z komentarzem, że kiedyś to się jadło i się piło. G. w pieleszach został zastąpiony przez G. w plenerze: jeździ na rowerze, pływa jak ryba, biega na długie dystanse. Startuje w zawodach Iron Man, właśnie dostał dowody uznania z centrali i brązową odznakę za świetne wyniki w kategorii 30–34 lata. Chapeau bas za radykalną zmianę życia: G. w ramach przygotowań do sezonu trenował na rowerze na Wyspach Kanaryjskich i w Szwecji. Stać go na ekstremalne hobby, do którego wciąga również żonę i dzieci. No właśnie, hobby. Rywalizacja się liczy, ale sama ze sobą.

Ci ekstremalni, którzy w niedzielę poderwali się z kanapy i chcą zaliczyć przygodę życia, nie muszą umieć wiele, bo dzisiaj to właściwie zabawa dla każdego. A przede wszystkim dla zmęczonych codziennością i szukających dla niej – nomen omen – odskoczni. Chwili odreagowania nagromadzonych nerwów i emocji, złych i dobrych – jeden czort. Klasa wyższa wiedzie bowiem udane życie, ale cena bywa spora. W życiu doznajemy coraz silniejszych bodźców i wciąż się uodparniamy, a na urlopie chcemy je zagłuszyć mocnym wyczynem – sport daje taką możliwość, zwłaszcza w ekstremalnym wydaniu.

Deska między dachami

Uzarania takie ekstremalne popisy były domeną młodych i spragnionych wrażeń, lecz dzisiaj nie dziwi staruszek, który z instruktorem w tzw. tandemie wyskakuje z samolotu w otchłań chmur i pod czaszą spadochronu.  Większość eksploratorów ekstremalnych światów to amatorzy, którzy zostali zabrani na wyjazd integracyjny, wieczór kawalerski, niezwykłe urodziny – normalnie może by się i kiedyś zdecydowali, ale... Oczywiście każdy czyni powinność na własną odpowiedzialność, ale nikt człowieka nie sprawdza, chociaż w zasadzie przy skokach, podobnie jest w innych konkurencjach, wykluczone są schorzenia kręgosłupa, poważne choroby nerwowe oraz choroby serca. Wierzy się jednak delikwentowi na słowo, że jest zdolny do wysiłku, i niech skacze. I ten skacze.

Psycholog sportu Paweł Habrat przypomina, że przesuwamy granice w ekstremalnych sportach, ale staramy się, aby toczyły się one w warunkach bezpiecznych i przez nas kontrolowalnych – ryzyko istnieje zawsze, ale niech będzie zminimalizowane. Dlatego sporty, gdzie nie ma zagrożenia utraty zdrowia i życia, stały się tak upowszechnione. Skąd ta popularność? Habrat wylicza zabójczy ciąg: korporacja, kredyt, korki. Spędzamy coraz więcej czasu w pracy albo w podróży do niej, brakuje nam czasu na wypoczynek. Jeśli już decydujemy się wyjechać, potrzebujemy dużo doznań w krótkim czasie. Forma wakacji zmienia się więc w stronę szybkiego bodźca i późniejszego rozluźnienia.

Habrat sam startował w brawurowych wyścigach rowerów, gdy te nie były jeszcze popularne w Polsce. – To była pasja: same początki, składanie sprzętu i udoskonalanie go, pokonywanie trasy coraz szybciej. Miałem porozcinane nogi i ręce – mówi Habrat i śmieje się, że kto by pomyślał o rowerach BMX na igrzyskach olimpijskich! W końcu to sport ekstremalny! Potem został psychologiem, któremu zdarzyło się opiekować polską kadrą piłkarską na Euro 2012 – to również misja ekstremalna. Habrat pracował też z drużynami piłkarskimi czy sportowcami indywidualnymi, głównie tenisistami. Śmieje się, że specyfika pracy psychologa sportu polega nie na tym, że przychodzi pacjent, lecz klient – bo jest zdecydowany i ma swój cel. Ale poważnie mówiąc – wszyscy mamy podobne problemy. – Nasz temperament decyduje o powodzeniu w sportach, także ekstremalnych. Osoby niskoreaktywne, szukające stymulacji wybierają dyscypliny, w których mogą się wyżyć. Wysokoreaktywne będą wybierały sporty bezpieczne bez żadnego zagrożenia – mówi psycholog.

Delikwent skacze i ląduje. Jest bohaterem. Jeśli doliczyć czynnik społeczny – doznanie czegoś ekstremalnego budzi podziw wśród naocznych świadków, a później wśród użytkowników sieci – samoocena dodatkowo wzrasta. Tymczasem koło się nie zamyka, bo ta odwaga nie idzie w parze z odwagą społeczną – jest jedynie erzacem, nędzną namiastką, po wyładowaniu wszystko wraca do strachliwej normy. Brakuje nam Polakom odwagi w życiu rodzinnym (inercja), publicznym (bierność) i politycznym (populizm).Tylko czemu ludzie nie boją się ryzykować życia, skacząc ze spadochronem, który przecież kiedyś może się nie otworzyć, albo na bungee,  skoro tyle było wypadków? Tymczasem w ankietach – czy poszliby na barykady bić się i ginąć za ojczyznę – wykazują zatrważającą bierność. Czy to w ogóle ta sama odwaga? Czy w sportach ekstremalnych ludzie są odważni, czy tylko udają?

Habrat mówi, że chodzi o potencjalną ocenę ryzyka. Sam podczas ćwiczeń pokazuje sportowcom taką zabawę psychologiczną: kładzie deskę i prosi zawodnika, żeby się po niej przeszedł. Banalnie proste, nie ma problemu. A deska na dwóch cegłach? Przejdziesz z zamkniętymi oczami? Deska się lekko ugnie, ale przechodzą. A deska między dwoma dachami? Nie byłoby chętnego, a przecież to wciąż ta sama deska. Samo przejście się nie zmienia, ale zmienia się postrzeganie bezpieczeństwa i ryzyka. – O wojnie mówimy abstrakcyjnie, a sporty ekstremalne to konkret. Ich wybór to nasza decyzja. Wojna to nie wybór, lecz przymus. Nikt nie pyta, czy masz ochotę walczyć. Istnieje wtedy realne zagrożenie życia, w sporcie ekstremalnym nie – zaznacza Habrat.

Bywa jednak, że światy się mieszają. Pewna firma, mniejsza o nazwę, zorganizowała dla pracowników wyjazd integracyjny z elementami ekstremalnymi: w tym skok na bungee. Dla jednej ze skaczących osób zakończył się on uderzeniem głową o kamienie, śmierć na miejscu, bezwładne ciało bujało się potem na linie, a koledzy i koleżanki z pracy patrzyli bezradnie. Wyjazd okazał się naprawdę ekstremalny, ludzie widzieli śmierć i nie mogli się pozbierać.

Sporty ekstremalne mają swoją historię. Nagrodę za zdjęcie sportowe roku zdobył Tomasz Gudzowaty, który pokazał, jak mieszkańcy archipelagu Vanuatu podczas festiwalu Naghol z włókien lian elastycznych tworzą liny, zawiązują je sobie u stóp, wdrapują po bambusowych konstrukcjach wznoszących się na kilkanaście metrów i skaczą głową w dół. Po prostu bungee w czystej postaci, które kilkanaście lat temu wyspiarze próbowali, zresztą bezskutecznie, opatentować jako swój wynalazek. Skok zwykle kończy się zderzeniem z ziemią, ale rzadko dochodzi do kontuzji. Jedyny znany tragiczny finał tej zabawy miał miejsce w latach 70.

Dwie wieże

Ale najciekawsze, że w tym samym konkursie fotograficznym zwyciężył Jacek Turczyk uwieczniający Remigiusza Siudzińskiego, ultrakolarza, który startuje w zawodach dla wytrzymałych. W czerwcu ten analityk danych wystartuje w najcięższym wyścigu na świecie – The Race Across America. 4800 km solo po górach, w upale i deszczu, z zachodniego wybrzeża na wschodnie, non stop. Nie dokonał tego jeszcze żaden Polak. W marcu Siudziński skończył 40 lat i postanowił zrobić sobie prezent. No to ma. Przed nim 12 dni jazdy i sen w maksymalnych dawkach po jednej–dwie godziny na dobę. Z tyłu samochód z ekipą pokrzykującą dla otuchy i dostarczającą kolarzowi symboliczne odżywki w płynie. Po co to wszystko? Czy gra jest warta świeczki? Zdaniem Siudzińskiego to i tak niska cena za spełnione marzenie, na antenie publicznego radia apelował o wsparcie projektu.

Sporty ekstremalne to nie jest przecież żaden underground. Prawie 2000 osób skorzystało z atrakcji przygotowanych przez MOSiR w ramach bloku sportów ekstremalnych podczas Dni Sosnowca 2013, bo na festynach miejskich i wiejskich takie atrakcje są teraz w cenie. W centrach handlowych istnieją specjalne stoiska, gdzie można kupić ekstremalny pakiet – nawet przejażdżkę bolidem F1. Co więc dopiero mówić o korporacjach wszelkiej maści, które jak Polska długa i zadłużona wypędzają swoich pracowników na integracyjne spędy traktowane jako zastępstwo opieki socjalnej z prawdziwego zdarzenia lub w imię mitycznej integracji zespołu, który i tak zaraz trzeba będzie zwolnić. Trudno sobie wyobrazić wyjazd na wspólne wędkowanie, więc w miastach i pod miastami jak grzyby po deszczu wyrosły też placówki, które oferują ekstremalną przygodę i chwilową przemianę w dzikich ludzi. Nad krokodylami łbami tam nie poskaczemy, ale skok na bungee jest w pakiecie podstawowym. Oprócz paintballu, quadów i ścianki do wspinaczki. Takie to sporty ekstremalne, że aż na wyciągnięcie ręki.

W Warszawie w dawnych spichlerzach ulokowało się Centrum Sportów Ekstremalnych pod prowokacyjną nazwą 2Wieże. Najwyższa w Warszawie ściana wspinaczkowa i najwyższe skoki linowe. Ze wszystkich stron płyną życzenia z okazji  piątych urodzin, ale nagabywany właściciel biegnie do szpitala i nie ma czasu na rozmowę, więc wymawia się dawnym wywiadem dla „Przekroju". Może innym razem, zresztą co gadać o oczywistościach – konkurencja jest ogromna, zapotrzebowanie też – za to jak w soczewce pokazuje zagrożenia sportem i zainteresowanie mediów.

Skądinąd to wszystko i tak nic w porównaniu z kominem w Głogowie. W promocji za jedyne 250 złotych można tam skoczyć z 222 metrów i przez 8 sekund swobodnie spadać. To rekord świata: najdłuższe spadanie ze stałego obiektu, choćby na słynnej tamie w Szwajcarii, z której skakał James Bond, to ledwie 4 sekundy. Na potrzeby skoków została dobudowana platforma wysunięta ponad obrys płaszcza komina. Skoro Dream Tower, to także Dream Jump, czyli opatentowany sposób (nr 203511) oddawania skoków z wykorzystaniem lin dynamicznych do asekuracji. Dzięki temu możliwe jest wydłużenie swobodnego spadania i to niezależnie od obiektu, z którego się skacze.

Zauważmy też, że dziś ekstremalne może być wszystko, bo słowo skutecznie zastąpiło „ponadprzeciętny", które z kolei niegdyś zdominował „kultowy". Oto można złożyć świadectwo wiary, uczestnicząc w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Wyrusza się w nią samemu z mapą, opisem trasy i brzozowym krzyżem. Obowiązuje reguła milczenia, jesteście tylko On i ty. Zaczęło się bodaj od dominikanów w Jarosławiu, dzisiaj tras EDK jest kilkadziesiąt i poleca je stosowna strona. Wiodą głównie między Krakowem a Kalwarią Zebrzydowską, w pobliżu sanktuariów. Reklamują się hasłem: „Nie warto żyć normalnie, warto żyć ekstremalnie".

W wakacje biuro podróży Juwentur zaprasza zaś młodzież na „Ekstremalne wakacje". Nie, nie chodzi wcale o te sprawy. Na Mazurach przygotowano zajęcia z przetrwania w lesie, nauki kamuflażu i tropienia śladów, strzelania z łuku i broni pneumatycznej, przejażdżki quadem, paintball, także nocną grę świetliki w lesie i bez latarek! W planie ekstremalnych wakacji jest także wyprawa do Starych Kiejkut, gdzie „rzekomo znajduje się tajna baza CIA w Polsce", oraz tradycyjna – i za dopłatą – wycieczka autokarowa do Olsztyna. Ekstremum w czystej postaci.

Tradycje antyczne i olimpijskie to dobre referencje, ale niedoskonałe – zapasy odchodzą w zapomnienie. Powód? Stały się za mało widowiskowe. Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że postanowiono odświeżyć program i dyscyplina zostaje wykreślona z listy w Tokio 2020. Po protestach decyzję cofnięto, ale dla zapaśników to pyrrusowe zwycięstwo. Na macie już pojawił się zabójczy konkurent w komercyjnym opakowaniu – MMA, czyli mieszane sztuki walki. Reguły są proste: najsilniejszy wygrywa, widzowie oglądają, sponsorzy płacą, wszyscy są szczęśliwi.

Dlatego do ekstremalnych walk garną się zawodnicy nie tylko z zapasów, lecz także boksu, judo i karate. Zmieniają barwy jak niegdyś status z amatora na zawodowca. Idą po swoje, choć jeszcze dziesięć lat temu MMA było sportem z piekła rodem, gdzie dwóch wyłysiałych i wytatuowanych grubasów wchodzi do klatki, a jeden wychodzi. Teraz zawody pokazuje telewizja i nikogo to nie szokuje. Ba, załatwia podskórną potrzebę uczestnictwa w mordobiciu bez uczestnictwa w mordobiciu. Ale też, jak zauważa judoka Paweł Nastula, mistrz olimpijski (Atlanta 1996), świata i Europy, od kilku lat zawodnik MMA, który ma szkołę sztuki walki – ludzie potrzebują wyładowania stresu. Do jego klubu kiedyś przychodzili chłopcy z podwórka, by się prać i tak rozładowywać energię. Teraz zaglądają biznesmeni, żeby zrobić to samo ze stresem wyniesionym z pracy. Zdejmują krawaty i zdarza się rozbite oko czy złamany nos – cenne doświadczenie podczas walki o swoje w realu.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą