Gdy na początku drugiej połowy, po ostrej reprymendzie starszych fanów, młodzi postanowili wreszcie skorzystać z bębnów, argumenty wytrącił im z ręki ksiądz Mariusz, zagorzały kibic Polonii. Wcielił się w rolę gniazdowego, krzycząc wniebogłosy: „Alleluja, alleluja, alleluja, Polonia!"
Duchowny w sutannie (w końcu na wojnę wyrusza się w mundurze...) to było dla skórzeckich fanów za wiele. Odpuścili.
Ksiądz Mariusz pochodzi z warszawskiego Grochowa. Wspomina, że wychowywał się w pięknej, rodzinnej tradycji „czarni-kulturalni", zgodnie z polonijnym hasłem: „od małego, na całego". Jako nastolatek był „ultrasem" (tak nazywa się bardzo zaangażowanych kibiców zajmujących się przygotowywaniem meczowych opraw). Na mecze wyjazdowe jeździ od zawsze. Miłości do Polonii nie przerwało nawet powołanie kapłańskie. W ekstraklasie bywał na wszystkich meczach na Konwiktorskiej, o ile nie wypadały w niedzielę. Na trybunie Kamiennej – na której zasiadali najbardziej fanatyczni kibice – znał go chyba każdy.
Choć garnitury w Skórcu wyglądały na happening rodem z Pomarańczowej Alternatywy, wcale tak nie było. Była to dokładnie przemyślana strategia walki z policją. Kibice ubrali się porządnie, by zmylić stojące po drodze do Skórca patrole. Chcieli wyglądać tak, jakby jechali na wesele. Cztery samochody „weselników" bez problemu dojechały do Skórca, a szykujące się do akcji przeciw nim zastępy uzbrojonych po zęby stróżów prawa i masywnych strażaków, wozy bojowe i armatki wodne wyglądały mało poważnie.
Tę maskaradę zorganizowano nie bez przyczyny. Otóż parę tygodni wcześniej, przed meczem Polonii w Żurominie, policjanci obstawili wszystkie drogi do miasta. Przez lornetki obserwowali samochody na warszawskich rejestracjach. Zatrzymywali te, co do których mieli podejrzenia, że jadą nimi kibice.