Powódź tworzy miasto

Powódź, która w lipcu 1997 roku zalała południowo-zachodnią Polskę, jeszcze gdy trwała, nazwano powodzią tysiąclecia. W stolicy Dolnego Śląska niemal natychmiast po ustąpieniu wody socjologowie zaczęli mówić o doświadczeniu, dzięki któremu mieszkańcy miasta wreszcie poczuli się w nim u siebie. Breslau, w którym po 1945 roku dwa pokolenia przybyszów żyły w poczuciu tymczasowości, stało się Wrocławiem.

Publikacja: 16.10.2014 03:20

Co piąty wrocławianin zgłosił się do pomocy przy budowie wałów

Co piąty wrocławianin zgłosił się do pomocy przy budowie wałów

Foto: CAF/PAP, Adam Hawałej Adam Hawałej

Przez kilka dni lipca mieszkańcy przyjeżdżali z najodleglejszych dzielnic miasta, by z worków wypełnionych piaskiem budować wały, które miały chronić tysiącletni Ostrów Tumski, Rynek i zabytkowe centrum przed zalaniem. Było naturalne, że ratowali swoje domy, ulice i osiedla, ale oni przyjechali bronić kamienic i gmachów, które świadczyły o niemieckiej przeszłości miasta.

Bezpieczni dzięki Niemcom

Po wojnie jedni przyjechali do Wrocławia, bo w rodzinnym Lwowie, Stanisławowie czy Tarnopolu musieli ustąpić miejsca nowym właścicielom. Nazywano ich repatriantami, co od początku brzmiało ironicznie. Trudno było im zaakceptować miasto, w którym wszystko wydawało się obce. Inni przyjechali z kieleckich wsi za chlebem, skuszeni propagandową wizją ziemi obiecanej: sytej i żyznej. Było im obojętne, gdzie zamieszkają, chcieli zapomnieć o biedzie i korzystać ze zdobyczy cywilizacji, takich jak bieżąca woda czy elektryczność. Kolejni przybyli, żeby ukryć się w miejscu, gdzie nikt ich nie zna. Osiedlanie się we Wrocławiu było jak zdobywanie Dzikiego Zachodu. Wszyscy byli skądś. I nie mieli pewności, czy następnego dnia ktoś nie każe im znów wyjechać.

W propagandowe slogany o powrocie prastarych polskich ziem do macierzy mało kto wierzył, ale dopiero w 1997 roku hasła zostały wreszcie zastąpione przez prawdziwe prawo własności miasta, wynikające już nie tylko z odpowiedzialności za jego teraźniejszość, ale także jego przeszłość, gdy należało do innego państwa i narodu. Wrocławianie dowiedli, że nie są już tylko lokatorami w cudzym mieszkaniu. Są u siebie.

Woda w 1997 roku sięgnęła wyżej niż podczas poprzedniej wielkiej powodzi w 1903 roku, kiedy w centrum miasta powstało olbrzymie jezioro. Ówczesne gazety pisały wręcz o morzu między Odrą i ujściem Oławy.

Po tamtej powodzi Niemcy wybudowali dwa okalające miasto kanały, które podczas kolejnego kataklizmu miały przejąć nadmiar niesionej przez Odrę wody. System miał bezpiecznie przeprowadzić przez Wrocław wodę płynącą w tempie 2400 m sześc. na sekundę, czyli szybciej niż w 1903 roku. To dlatego 94 lata później wszyscy byli przekonani, że Wrocław jest bezpieczny. Nie ma drugiego tak dobrze przygotowanego do odparcia powodzi miasta, zapewniał magistrat. Wrocławiowi nic nie grozi dzięki zapobiegliwości Niemców, pisały gazety.

Ale 12 lipca 1997 roku Odra niosła w każdej sekundzie 3500–3600 m sześc. wody. Wrocław okazał się bezbronny. Wojewoda chciał wysadzić wały przeciwpowodziowe przed miastem i zalać 15 wsi, ale manewr się nie powiódł. Mieszkańcy pozostali na wałach mimo wyprowadzenia przeciwko nim policji. Nie przestraszyli się też helikopterów latających im nad głowami.

Zagrożenie nadchodziło stopniowo. Ulewy w Czechach zaczęły się pod koniec czerwca. Szybko zaczęto mówić, że południowi sąsiedzi spuszczają do Odry wodę ze zbiorników w pobliżu granicy, żeby zrobić miejsce dla wezbranych wód w swoich rzekach. Miedzy 4 a 6 lipca w Kotlinie Kłodzkiej spadło prawie trzykrotnie więcej deszczu niż zwykle przez cały miesiąc. 7 lipca Nysa Kłodzka w nocy zniszczyła centrum Kłodzka, a Odra zalała Racibórz i Kędzierzyn-Koźle. Trzy dni później zatopione zostały Nysa i lewobrzeżne Opole.

Wrocław zatonął w sobotę i niedzielę 12 i 13 lipca. Jeszcze w piątek poziom wody w Odrze rósł po kilka centymetrów na godzinę, w sobotę już po kilkanaście. W sobotę o 4.00 nad ranem zalane zostały ostatnie miejscowości przed miastem: Siechnice, Kotowice i Radwanice. O 11.00 tzw. cofka Ślęzy, nie mogąc wpłynąć do wezbranej Odry, w ciągu kilku godzin zalała osiedle Kozanów, które nigdy nie powinno było powstać. Tamtejsze łąki traktowane były przez Niemców jako tereny zalewowe. Dopiero w latach 70. XX wieku wybudowano na nim ogromne osiedle. Kilka godzin po wodach Ślęzy z drugiej strony wdarła się na osiedle Odra. Od zdjęć zalanego Kozanowa zaczynały się wszystkie transmisje telewizyjne z zatopionego Wrocławia. Polska patrzyła na wielkie jezioro, z którego wystawały wysokościowce.

O 17.00 pod wodą było już Przedmieście Oławskie, fala wlewała się do centrum miasta Krakowską, Traugutta i Kościuszki. O 19.00 poziom Odry na wodowskazie w Trestnie osiągnął najwyższy w historii poziom 724 cm (stan alarmowy wynosi 430 cm). W nocy żywioł zalał Dworzec Główny i ulicę Piłsudskiego; dwie godziny później fosa śródmiejska zatopiła Podwale, ulice Kołłątaja, Sądową i plac 1 Maja. Już po północy Odra przerwała wały przeciwpowodziowe, zatapiając osiedla Zacisze i Zalesie. Pod wodę trafiły elektrownia, port i kolejne wielkie osiedle Popowice.

W niedzielę rano zalane zostały więzienie i szpital psychiatryczny na Kleczkowie, plac św. Macieja, ulice Trzebnicka, Słowiańska, Dworzec Wrocław Nadodrze, osiedla Szczytniki i Maślice. O godz. 13.00 podjęto próbę odprowadzenia wody z centrum miasta, ale rwący nurt zalał suchy dotąd Szczepin.

Twierdza z piasku

Pod wodą znalazła się blisko trzecia część miasta, ale dopiero na zdjęciach lotniczych widać, że gazety piszące w 1903 roku o morzu w centrum nie przesadzały. Część ulic została zalana na głębokość kilkudziesięciu centymetrów, ulice Traugutta, Kościuszki, część Kozanowa na kilka metrów. Najtrudniej było uwierzyć, że główne arterie miasta, gdzie jeszcze dzień wcześniej jeździły samochody i tramwaje, zamieniły się w szerokie rzeki. Aleja Jana III Sobieskiego, place Społeczny i Strzegomski, Dworzec Świebodzki i plac Powstańców Wielkopolskich, strzelnica ,Śląska' przy Wodzisławskiej, elektrociepłownia przy Łowieckiej, oczyszczalnia ścieków na Janówku i wysypisko śmieci na Maślicach. W starych domach Przedmieścia Oławskiego zaczęły osuwać się stropy, Odra wdarła się do piwnic Archiwum Państwowego, zalewając część dokumentów, a z gmachu Sądu  Wojewódzkiego wypłynęły przez wybite okna akta. W zamian do sądowych piwnic wpłynęły ryby z fosy.

O 14.00 13 lipca nadeszła informacja, na którą czekali wszyscy: poziom Odry na wodowskazie w Trestnie zaczyna opadać. Ale w niektórych częściach miasta woda będzie jeszcze stała przez wiele dni.

Najpowszechniejszym widokiem były obwarowania z worków wypełnionych piaskiem. Układano je zarówno wzdłuż płynących rzek, jak i w poprzek ulic, próbując zagrodzić wodzie drogę. W ciągu jednej nocy wokół osiedli wyrastały liczące po kilka kilometrów, wysokie na metr wały. We Wrocławiu powstało ich przeszło pięćdziesiąt kilometrów. Barykady z worków zamykały ulice prowadzące od Odry w stronę Rynku: Szewską, Kuźniczą, Odrzańską, Rzeźniczą. W środku miasta powstała twierdza. Na wałach siedzieli obrońcy, wypatrując, skąd nadpłynie przeciwnik. Worki z piachem przywożono nawet samochodami osobowymi. Niektóre potem nie zdołały uciec przed falą. Kiedy woda ustąpiła, odsłoniła stojące na ulicach wraki, które jeszcze poprzedniego wieczoru były samochodami. A kiedy zabrakło piachu z placów budów, z dziecięcych piaskownic, worki zaczęto wypełniać ziemią przywożoną z ogródków działkowych. Walka odbywała się jak podczas wojny; ważny był każdy dom, każda ulica, każde osiedle.

Solidarni i hieny

Najstarszego w Polsce ogrodu zoologicznego broniło przed zalaniem pięć tysięcy ludzi. Dzięki trwającej dzień i noc walce z wodą udało się uratować Ostrów Tumski, Stare Miasto i Rynek z Ratuszem, gmachy Uniwersytetu i Ossolineum, miejsca położone bezpośrednio nad Odrą. Napierająca fala sięgała wyżej niż poziom Ostrowa z najstarszymi kościołami we Wrocławia. Walka odbywała się o każde pięć centymetrów. Im wyżej podchodziła rzeka, tym więcej worków układali obrońcy. Ostrów Tumski i wyspa Piaskowa zmieniły się w głębokie na blisko metr niecki otoczone wodą. Najmniejsza wyrwa w murze spowodowałaby błyskawiczne wlanie się wody do środka.

Pod wodą znalazły się za to kwartały miasta oddalone po kilka kilometrów od którejś z pięciu płynących przez Wrocław rzek. Ludzie przegrywali z żywiołem tam, gdzie woda przerywała wały i atakowała z innej strony, niż się jej spodziewano.

Podczas powodzi zrodziła się wspólnota, którą socjologowie nazwali trzecią ,,Solidarnością''. Bo bez pospolitego ruszenia mieszkańców (szacuje się, że w walce z wodą brał udział co piąty wrocławianin, czyli ponad 120 tysięcy ludzi), skutki powodzi byłyby jeszcze bardziej tragiczne. Mimo mobilizacji wojska, policji, straży pożarnej, zarówno żołnierzy, jak i ciężkiego sprzętu było za mało. W lipcu 1997 roku na wałach stanęli obok siebie sąsiedzi, którzy wcześniej nie mówili sobie nawet dzień dobry. O cudzie mówili nie tylko ci, którzy spędzili na wałach trzy kolejne noce, układając worki.

Funkcję organizatora działań i pomocy w mieście przejęły prywatna Telewizja Dolnośląska i rozgłośnie radiowe, których komunikatów słuchano na zasilanych bateriami radyjkach. W eterze krzyżowały się nie zawsze prawdziwe informacje: „do odebrania 200 bochenków chleba"; „potrzebna amfibia do chorej osoby w konsulacie niemieckim"; „jest piasek na ulicy Hallera, ale brakuje worków"; „na Jaracza są worki, ale potrzebny jest piasek"; „niech ktoś wreszcie każe zamknąć gęby politykom, bo oprócz wody zaleje nas fala nienawiści"; „uwaga, policja, na ulicy Sielskiej złodzieje plądrują sklepy"; „przed chwilą chuligani-bandyci uszkodzili fragment umocnień w okolicach mostu Warszawskiego, potrzebne działanie policji"; „potrzebne pogotowie na Chorzowską 11, podejrzenie – udar mózgu"; „na Legnickiej, róg Niedźwiedziej stoi matka z dzieckiem. Wróciła z wczasów i nie może dostać się do zalanego mieszkania"; „na Maślicach pękł wał przy wysypisku śmieci, potrzebne są helikoptery z piaskiem"; „Siechnica prosi o chleb i wodę oraz denaturat – potrzebny jest do podgrzewania jedzenia małym dzieciom".

W miarę upływu czasu komunikaty stawały się coraz bardziej dramatyczne: „Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego przy ul. Traugutta nie istnieje"; „potrzebne świeczki dla Komendy Wojewódzkiej Policji",  „na moście Zwierzynieckim potrzebne są natychmiast kamazy wyładowane piachem, jeśli most nie zostanie obciążony, Odra może unieść go i porwać".

Ciemną stroną powszechnej mobilizacji byli szabrownicy, szybko ochrzczeni mianem hien powodziowych. Wykorzystując ciemności, nieobecność właścicieli i policji, rabowali zalane sklepy i hurtownie, wdzierali się do opuszczonych mieszkań. Brali wszystko, co nadawało się do wzięcia.

Jednym z większych problemów, paradoksalnie, okazał się brak wody. W kranach nie było jej w ogóle, ciecz płynąca z hydrantów nawet po przegotowaniu nie nadawała się do celów spożywczych, a cysterny nie wszędzie mogły dotrzeć. Były też inne poważne problemy sanitarne. Woda podmyła miejskie wysypisko śmieci, które trzeba było zamknąć. Zalana została oczyszczalnia ścieków. W najstarszych i najbardziej zaniedbanych dzielnicach trwała walka ze szczurami i robactwem. W zalanych gospodarstwach hodowlanych rozkładały się setki padłych zwierząt, których nie można było usunąć ze względu na brak dostępu do chlewów i obór. Nad objętymi powodzią terenami zawisła groźba epidemii. Wiele osób ogarnęła psychoza strachu przed zarazą, w szpitalach rosły kolejki ludzi domagających się szczepionek, których było za mało. Komunikaty mówiły co prawda o durze brzusznym i tężcu, ale lekarze informowali, że realne jest zagrożenie żółtaczką, czerwonką i salmonellą. Podstawą zabezpieczenia przed tymi chorobami jest higiena. Ale do jej utrzymania konieczna jest woda, której nie było.

Mam Odrę w domu

We Wrocławiu zalanych zostało 3476 budynków, w których było ponad 7500 mieszkań (do wyżej położonych woda nie dotarła). 145 domów zostało trwale uszkodzonych, a 66 nadawało się wyłącznie do rozbiórki. Pod wodą znalazło się 36 przedszkoli, 32 szkoły podstawowe i 15 szkół średnich. Ewakuowano pacjentów ze szpitali na Traugutta, Rydygiera, placu 1 Maja, z Kliniki Hematologii na Bujwida. Lżej chorych zwalniano do domów. Ewakuować trzeba było domy dziecka i izbę wytrzeźwień. W szpitalu na Traugutta nie udało się uratować ważącego kilka ton tomografu komputerowego. Straty powodziowe w całym kraju oszacowano na 10 miliardów złotych, tylko we Wrocławiu na 3 miliardy.

Traumę próbowano oswajać dowcipami. Przychodzi baba do lekarza. „Co pani jest?" – pyta lekarz. „Mam Odrę w domu". Telefon do pogotowia: „Przyślijcie karetkę, na skrzyżowaniu Świdnickiej i Piłsudskiego zderzyły się dwa pontony". Niektóre słowa nabierały nowego znaczenia. Nietaktem stało się życzenie komuś, żeby mu się powodziło. Lepiej brzmiało: „Niech ci się nie przelewa". Narodziła się nowa wersja modlitwy: ,,I nie  p o w ó d ź  nas na pokuszenie...''.

Psychologowie alarmowali jednak, że wielu ludzi nie poradzi sobie z sytuacją. Mieszkańcy zalanych przez powódź domów skarżyli się, że jeszcze przez wiele dni po przejściu fali nie mogli zasnąć. Bali się, że obudzą się w wodzie. Niektórzy po wyjeździe nad Bałtyk już pierwszego dnia urlopu wracali. Nie potrafili znieść szumu morskich fal. W pierwszych tygodniach liczba samobójstw na terenach objętych powodzią wzrosła dwukrotnie.

Gdy woda opadła, okazało się, że w miejscach, które powódź wzięła w swe władanie, nie ma właściwie czego ratować. Trzeba wygarnąć z mieszkań błoto, zerwać resztę parkietu, wystawić zniszczone meble, wyrzucić potłuczone naczynia i zamienione w szmaty ubrania, zdezynfekować roztworem chloru ściany i zacząć życie od zera. Wybudować domy dla ludzi pozbawionych dachu nad głową, odbudować mosty i drogi, odkazić pola, w które wsiąkły niesione przez wodę nieczystości, przywrócić spokój ludziom, którzy ze strachem budzili się na dźwięk wody kapiącej z kranu.

Zaczęto także szukać odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście szkody, które wyrządziła woda, musiały być aż tak wielkie. Czy fakt, że uznano, że to powódź tysiąclecia, usprawiedliwia wszystko? Czy potrzeba było aż takiej katastrofy, by uprzytomnić sobie, że woda jest jednym z najgroźniejszych żywiołów, którego nie wolno lekceważyć nawet wtedy, gdy panuje susza?

Przez blisko sto lat, jakie minęły od powodzi 1903 roku, Odra traktowała mieszkających nad nią ludzi łaskawie. Miasta, które – jak Wrocław – położeniu zawdzięczały swą wielkość, od dawna żyły odwrócone do rzeki plecami, zarozumiale uznając, że spełniła już swoją rolę. Zaniechano remontów przeciwpowodziowych wałów, na przeznaczonych do zalania polderach wybudowano osiedla mieszkaniowe, systematycznie odbierano Odrze jej własność. Ludzie zapomnieli, że woda niesie nie tylko życie. Może nieść także śmierć.

Powódź stała się doświadczeniem pokoleniowym. Wiele osób zaczęło dzielić czas i życie we Wrocławiu na przed i po powodzi. Na zakończenie jednej z książek, które na gorąco próbowały podsumowywać społeczny wymiar powodzi tysiąclecia, prof. Wojciech Sitek, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, napisał, że doświadczenia wspólnoty, która narodziła się w lipcu 1997 roku, będą z czasem przez ich uczestników mitologizowane: „Jeśli przetrwają, ulegną sakralizacji i włączeniu do całego systemu narodowych i regionalnych rytuałów, będą utrwalane na kamiennych tablicach i pomnikach".

Pierwsza tablica pojawiła się już kilka tygodni po powodzi, na Biskupinie. Wyryto na niej słowa piosenki Stanisława Sojki: „I aby żyć, siebie samego trzeba dać".

Autor jest pisarzem i publicystą. Mieszka we Wrocławiu. Wydał kilkanaście książek, wśród nich są głośne biografie „Brzechwa. Nie dla dzieci" czy „Broniewski. Miłość, wódka, polityka". Opublikował kilka książek o stolicy Dolnego Śląska, m.in. „Wrocław. Tysiąc lat".

Przez kilka dni lipca mieszkańcy przyjeżdżali z najodleglejszych dzielnic miasta, by z worków wypełnionych piaskiem budować wały, które miały chronić tysiącletni Ostrów Tumski, Rynek i zabytkowe centrum przed zalaniem. Było naturalne, że ratowali swoje domy, ulice i osiedla, ale oni przyjechali bronić kamienic i gmachów, które świadczyły o niemieckiej przeszłości miasta.

Bezpieczni dzięki Niemcom

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom