Ukraina: wielki strach rosyjskiego imperium (przypadek Michaiła Mienszykowa)

Wszystkiemu winne Imperium! To Imperium wymyśliło historię. Imperium za podstawę swego istnienia uznało nie spokojnie toczący się czas według powracających pór roku, ale szarpiący bieg wzlotów i upadków, początku i końca, katastrofy. Imperium samo siebie skazuje na obracanie koła historii i jednocześnie knuje przeciwko niej. Tylko jedna myśl absorbuje ograniczony rozum Imperium: jak nie dopuścić do swego końca, jak nie zginąć, jak przedłużyć okres swego panowania. Jest podstępne i bezlitosne, węszące krew psy rozsyła na cztery strony świata. Nocą karmi się obrazami nieszczęścia: plądrowanie miast, niewolenie ludności, stosy kości, spustoszone hektary ziemi – oto jego sny. Wizje szalone i pełne jadu. - J.M. Coetzee, „Czekając na barbarzyńców”.

Publikacja: 17.10.2014 02:22

Zgodnie ze swym łacińskim źródłosłowem imperium to rozkaz, a ściślej zdolność, władza rozkazywania innym – po to, żeby móc zachować władzę nad sobą samym. Żeby nie rozkazywał nam ktoś inny, to my rozkazujemy innym. Ta władza, ta zdolność jest zawsze zagrożona przez innych: tych, którzy mogą się zbuntować przeciw naszym rozkazom (choć dotąd im podlegali), i tych, którzy mają inne, sąsiednie imperia i mogą chcieć podporządkować swoim rozkazom, swojej woli nasze imperium, obezwładnić je.

Koniec wieku XIX to „klasyczny" czas imperiów, wielkich imperiów – Romanowów, wciąż jeszcze Habsburgów, ale także brytyjskiego, francuskiego, niemieckiego (II Rzeszy), amerykańskiego i kilku innych. Ich rywalizację widziano jeszcze wtedy na ogół raczej przez pryzmat geopolityki (wtedy właśnie wymyślonej), walki wielkich centrów politycznych o panowanie nad przestrzenią, aniżeli przez pryzmat geoekonomii, jaką zapowiadała analiza imperializmu jako walki kapitalistycznych oligarchii, przeprowadzona przez Johna Hobsona, a potem rozwinięta przez Włodzimierza Iljicza Uljanowa. Dziś widzimy triumfalny (ponury) powrót geopolityki, której geoekonomia nie unieważniła.

Koniec wieku XIX to jednak również klasyczny czas nacjonalizmów, a zarazem liberalizmu, z jego obietnicą zniesienia granic, rozpuszczenia narodowych ekonomii, zapowiedzią globalizacji, pluralizmu wzmacnianego ostatecznie kosztem politycznej funkcji demokracji. Imperium, liberalizm, nacjonalizm – na styku tych trzech zjawisk społecznych i ideologii ujawnia się na początku XX wieku z całą ostrością problem tożsamości zbiorowych, ich trwałości, hierarchii, szans i sposobów przetrwania.

Dla wielu ówczesnych aktorów na społecznej scenie ujawnia się ten problem w postaci groźby rozpadu. Tej groźby, którą tak sugestywnie w połączeniu z koszmarem imperium opisuje powyżej południowoafrykański laureat literackiej Nagrody Nobla, John Maxwell Coetzee. Takie właśnie wizje imperium i rozpadu, „szalone i  pełne jadu", jakie powstawały konkretnie na progu I wojny światowej i wołały (ze strachem) o jej początek, chciałbym tutaj przedstawić. Także dlatego, iż wydają się tak uderzająco aktualne w roku 2014.

Wsierossijskij nacjonalnyj publicist

Sięgniemy tutaj do tekstów Michaiła Osipowicza Mienszykowa (1859–1918), najwybitniejszego przedstawiciela nurtu nacjonalistycznego w Rosji, dziś z podziwem odkrywanego na nowo w swojej ojczyźnie, wznawianego i komentowanego jako proroka współczesności. I dlatego również wartego przypomnienia w Polsce – byśmy zobaczyli, czym karmi się na nowo wyobraźnia rosyjska.

Mienszykow urodzony w roku 1859 w guberni pskowskiej w rodzinie urzędnika, po kilkunastoletniej służbie na okrętach floty rosyjskiej od roku 1892 poświęcił się wyłącznie publicystyce. Najpierw jako stały współpracownik tygodnika „Niediela", a następnie, od roku 1901 aż do końca, czyli do roku 1917 – czołowy autor niezwykle wpływowego dziennika „Nowogo  Wriemieni" Aleksandra Suworina.

Zdobył reputację jako krytyk literacki, korespondent m.in. Antoniego Czechowa (wcześniej także Lwa Tołstoja czy Mikołaja Leskowa), ale przede wszystkim komentator polityczny, z którym polemizowali m.in. i Lenin, i Trocki, nie mówiąc o bliższych ideowo Mienszykowowi pierwszych piórach rosyjskiej publicystyki liberalnej czy także konserwatywnej. Urósł do roli głównego ideologa nacjonalistycznej partii Wsierossijskogo Nacjonalnogo Sojuza, z jego inicjatywy założonej w roku 1908. Został rozstrzelany przez bolszewików w sierpniu 1918 roku – za swą publicystykę.

Autor kilkunastu książek, w tym zwłaszcza istotnej tutaj serii publicystyki z „Nowogo Wriemieni" publikowanej w 1906 roku pod wspólnym tytułem „Pis'ma k bliżnim". Najkrócej tutaj mówiąc: był Mienszykow uznany za jednego z najbardziej wpływowych publicystów rosyjskich, przynajmniej w okresie między rewolucją 1905 roku a wybuchem I wojny.

Między „zapaścią" imperium w 1991 i wojną o Ukrainę w 2014 myśli i uwagi Mienszykowa zdobywają ponownie wpływ na dużą część rosyjskiej myśli politycznej. Rozczarowanie i szok tworzą razem punkt wyjścia do tej wizji zagrożenia imperium, jaka powstaje w przedwojennym okresie. Owo rozczarowanie ma głębsze podłoże: wiąże się z niespełnionymi nadziejami na sukces modernizacji i wspierającej ją idei liberalnej, obywatelskiej polityki, która miała rozwiązać problem wieloetnicznej i wielowyznaniowej struktury imperium, zapewnić jego stabilizację oraz integrację  „inorodców" we wspólnym, kulturowo rosyjskim społeczeństwie.

Nadzieje te, rozwijane w XIX wieku od początku reform po wojnie krymskiej, nie zostały rozwiane jeszcze przez powstanie 1863 roku, gdy sprawa polska mogła być traktowana jako wyjątkowa, niepociągająca za sobą konsekwencji wobec innych nierosyjskich komponentów imperium. Już jednak na progu lat 80. XIX w. owe nadzieje są zakwestionowane. Nie ma stabilizacji, nie ma integracji, jest reakcja okresu panowania Aleksandra III. Jest przede wszystkim pesymizm w ocenie sytuacji imperium, a ściślej perspektyw bezkonfliktowego jego pogodzenia z zasadą dominacji jego rosyjskiego rdzenia, z zasadą nacjonalizmu rosyjskiego. Imperium czy nacjonalizm? Trudniej na rosyjskiej prawicy dostrzec kompromis między nimi, choć oczywiście jest nadal poszukiwany.

Owo głębsze rozczarowanie zostało wzmocnione, zradykalizowane przez szok, jakim była klęska Rosji w wojnie z Japonią, a następnie rewolucja lat 1905–1907. Imperium okazuje się już w tym momencie bezpośrednio zagrożone rozpadem wewnętrznym, który wykorzystać mogą inne, sąsiednie imperia. Powszechne skojarzenie historyczne, jakie się wówczas nasuwało, odwoływało się do wspomnienia rewolucji francuskiej. Dla Mienszykowa, tak jak zresztą dla wielu innych przedstawicieli rosyjskiej refleksji postrewolucyjnej (po roku 1905), było ono powodem do oskarżenia inteligencji rosyjskiej (liberalnej i socjalistycznej), której zarzucił anarchizm, nihilizm, nieodpowiedzialność w traktowaniu własnego państwa i doprowadzenie przez jej salonową wolnomyślność (tak jak „salony" Francji przed rokiem 1789) do rozpętania sił społecznego chaosu.

Duchowe ?pierwszeństwo Rosji

Bardziej oryginalne i interesujące wydaje się drugie skojarzenie, jakie przywołuje pamięć historyczna rosyjskiego publicysty. To jest skojarzenie z państwem polsko-litewskim, a konkretnie z sejmem Rzeczypospolitej, z niechlubną tradycją jego zrywania. Ten zwrot pamięci jest wykorzystany przez Mienszykowa w podwójnym sensie. Najpierw jako przykład rozpadu państwa, jeszcze bardziej czytelny dla rosyjskiego czytelnika aniżeli rewolucja francuska.

Ważniejsze jednak jest drugie, bardziej szczegółowe skojarzenie, jakie uruchamia przez Rzeczpospolitą i jej sejm Mienszykow: chodzi o złe w praktyce dla imperium skutki liberalnego parlamentaryzmu. Złe nie tylko i nie tyle przez samą zasadę reprezentacji społecznej – Mienszykow nie jest monarchistą, który odrzucałby a priori element demokracji. Rosyjskiemu nacjonaliście chodzi o to, że Duma, zwłaszcza pierwsza, jaka została powołana w wyniku rewolucji 1905 roku, daje reprezentację nie demosowi rosyjskiemu tylko, ale przeciwnie: nadaje prawo politycznego bytu nierosyjskim lobbies, podbitym narodom, jak to określa sam Mienszykow.

Znakomicie zorganizowane i sprężyście działające Koło Polskie jest tutaj najpoważniejszym ostrzeżeniem. Za przykładem Polaków idą inne narodowe frakcje, obawia się publicysta „Nowogo Wriemieni" – Tatarzy, Ormianie, Łotysze, nawet „Chochły" (Ukraińcy). Mimo iż nowe prawo wyborcze z czerwca 1907 roku istotnie ograniczyło tę reprezentację „inorodców", sama zasada przedstawicielstwa umożliwiającego obecność w parlamencie grup zorganizowanych na podstawie narodowościowej jest wciąż zagrożeniem dla imperium.

Mienszykow postawił zasadnicze, wciąż aktualne pytanie: jakie są relacje między liberalizmem i ideą imperium? Czy można je pogodzić? Na progu XX wieku można zauważyć, podobnie jak ponownie na początku XXI wieku, wyodrębnienie się dwóch nurtów w rosyjskiej refleksji politycznej. Jeden, inspirowany przez biologiczny determinizm, idee socjaldarwinizmu oraz Nietzscheański patos siły i walki, wskazuje jako cel nadrzędny dobro etosu pojmowanego jako biologiczny organizm. Drugi nurt, nawiązujący do dziedzictwa „etycznego idealizmu" Kanta i Fichtego, wskazuje dobro jednostki jako cel najwyższy. Oba nurty jednak odwołują się do liberalizmu i oba łączą go z rozmaicie rozumianą ideą imperium. W pierwszym nurcie liberalizm jest interpretowany przede wszystkim jako zasada wolnej konkurencji, w której wyłania się nowa arystokracja – także arystokracja narodów zdolnych do panowania nad innymi, do tworzenia własnych imperiów, gotowych do rywalizacji z innymi. W nurcie drugim liberalizm jest potwierdzeniem równości wszystkich jednostek, której zabezpieczeniem okazuje się także zasada imperium.

Mienszykow podjął zdecydowaną polemikę z wyrazicielami tego właśnie nurtu, którego głównym rzecznikiem był w ostatnich latach przed I wojną Aleksander Stołypin (brat zamordowanego w 1911 roku premiera Piotra Stołypina). Brat premiera starał się przeciwstawić liberalną koncepcję imperium wcześniejszej, nieliberalnej, rzeczywistości carstwa, nazbyt jego zdaniem przesiąkniętej duchem moskiewskiej wyłączności. Aleksander Stołypin swój ideał imperium przedstawiał jako „prowadzenie wielu narodów ku wyższym celom uświadomionym przez naród panujący pod przewodnictwem tegoż panującego narodu". Wyrażał również przekonanie, że przyłączone plemiona „dawno już dobrowolnie uznały duchowe pierwszeństwo Rosji i dają się prowadzić ku rosyjskiemu celowi imperialnemu w charakterze rodziny narodów, zjednoczonych przez wspólne ideały". Imperium Rosyjskie jest w tej perspektywie krokiem tylko ku ostatecznemu powszechnemu imperium.

Imperium ?to po prostu władza

Mienszykow odpowiadał, iż cała ta koncepcja dobrowolnego imperium o wspólnym, ponadnarodowym celu jest szkodliwą fikcją. Imperium, przypominał źródłosłów tego pojęcia, to po prostu władza. Władza to panowanie, narzucanie woli panującego tym, którzy są poddani. Tak jak Imperium Romanum nie było żadną idyllą, również Imperium Rosyjskie (ani żadne inne) nie może nią być. Nie może w nim być mowy o dobrowolności: nikt, znów przypominał Mienszykow, nie wyrzeka się dobrowolnie swej tożsamości (wiary, języka, kultury). Imperium to przymus – przeciw któremu stale odnawia się bunt.

Dlatego też Mienszykow traktował wrogość, a nawet nienawiść Polaków, Żydów, Łotyszów, Ormian, Gruzinów, a nawet Tatarów do Rosji jako stan naturalny. Imperium to nie pokój, ale wojna, stała walka o życie, stały proces podporządkowywania sobie narodów, które są mu wrogie. Ostatecznym celem imperium jest więc w ujęciu Mienszykowa pełna asymilacja do rosyjskości – przekształcenie, można powiedzieć, w rosyjskie państwo narodowe.

Zdając sobie sprawę, że możliwości asymilacyjne rosyjskiego projektu narodowego są ograniczone, Mienszykow nie wzywa do ekspansji, ale odwrotnie – do ograniczenia, być może nawet do rezygnacji z części obszarów, których ludność nie da się zasymilować (np. z terenów Polski etnicznej).

Nacjonalistycznego publicystę „Nowogo Wriemieni" niepokoi tutaj wizja przyszłości raczej niż skojarzenia z przeszłością. Obawia się swoistej dynamiki liberalno-imperialnego projektu, jaki szkicuje Aleksander Stołypin. Taki wariant imperium, „niecarstwiennego", a więc nieopartego na jednoznacznej dominacji Rosjan, na założeniu asymilacji do rosyjskości jego poddanych – taki wariant musi zmierzać w stronę nie rosyjskiego państwa, ale Stanów Zjednoczonych Europy. Bez silnego rosyjskiego rdzenia twardo egzekwującego swoje prawa zwierzchności nad innymi imperium zatraci swoją narodową tożsamość, stanie się tylko etapem w procesie tworzenia utopii ponadnarodowej jedności obywateli Europy, w której Rosja się zatraci.

W artykule pisanym tuż przed wybuchem wojny dopisze do tej przestrogi Mienszykow inną projekcję przyszłości. Tym razem tworzyć ją będzie przykład Stanów Zjednoczonych – przykład, którego nie należy naśladować. Przykład przestroga.  To przestroga przed naśladowaniem w ewolucji ustrojowej Rosji modelu federacyjnego. Mienszykow konsekwentnie widzi w nim drogę do umocnienia, a ostatecznie zwycięstwa niebezpiecznych mniejszości. Prorokuje więc, że jeżeli w ramach federacyjnego ustroju USA zwycięży koncepcja równych praw z Anglosasami dla Irlandczyków, Słowian, Żydów i Murzynów – to za 100 lat dziedzictwo władzy zwierzchniej nad Ameryką „dostanie się Żydom, którzy będą rządzić lekko zanglicyzowanymi Murzynami i Słowianami"(artykuł „Dołg Wielkorossiji" z marca 1914 r.).  Imperium nie może być federacją, nie może zrezygnować z elementu przemocy, siły wobec mniejszości.

Dwa tarany

Najbardziej dramatycznego charakteru nabiorą wizje nadciągającej katastrofy, jaką dostrzega Mienszykow w związku z kwestią ukraińską. Jej widoczne zaostrzenie w ostatnich kilkunastu miesiącach przed wybuchem I wojny wywołuje w publicystyce Mienszykowa następujące, warte dzisiaj przytoczenia, proroctwo. Przedstawił je w artykule „Priestupnaja romantika", opublikowanym 15 czerwca 1913 roku. Bezpośrednią inspiracją stały się projekty polityczne wyczytane w prasie wiedeńskiej. Oto wizja przyszłości: germańskie imperium (Austria) rozbija Imperium Rosyjskie taranami słowiańskich dwóch państw: Polski i Małorosji (Ukrainy). Wiedeński następca tronu arcyksiążę Franciszek Ferdynand, w którym dopatrywano się głowy stronnictwa wojennego w Hofburgu, wykorzystuje wybuch wojny bałkańskiej i w sojuszu z Rumunią i Bułgarią rusza na Rosję. Franciszek Józef abdykuje na rzecz Franciszka Ferdynanda, a ten po zawarciu jeszcze sojuszu z Chinami, szachującymi od wschodu Rosję, wkracza nad Dniepr i jesienią 1913 roku koronuje się w Kijowie na cara Wielkiej Austrii, obejmującej obok terenów dotychczasowych Austro-Węgier także obszar Polski (Królestwa Polskiego) i całej Ukrainy.

Mienszykow widzi spełnienie idei, którą nazywa neohabsburską, i określa ją wprost jako „drugie wydanie idei jagiellońskiej". Austria, podobna już w swej wielonarodowej strukturze do dawnej Rzeczypospolitej, zastępuje ją teraz jako rywalizujące z Rosją imperium i używa idei z dawnego rezerwuaru polskich idei imperialnych. Używa także wspomnianych już narzędzi, narodowych „taranów" do rozbijania Rosji: Polaków i Małorusów.

Mienszykow używa w odniesieniu do Ukraińców jeszcze innego, groźniej brzmiącego określenia: „południoworuski wulkanizm". Oto drugie wydanie idei jagiellońskiej, poprowadzone tym razem z Wiednia, uruchamia „południoworuski wulkanizm", który ma rozsadzić rosyjskie imperium. Nie ma żartów. Trzeba coś zrobić z Polakami, stwierdza publicysta „Nowogo Wriemieni" równo rok przed wybuchem wielkiej wojny i wskazuje na niebezpieczną koncentrację polskiego, dobrze zorganizowanego żywiołu narodowego w miastach Małorosji z Kijowem na czele, zwraca uwagę na rolę Polaków jako swoistych wychowawców, podżegaczy ukraińskiego separatyzmu.

Najważniejszym wrogiem wewnętrznym, którego trzeba tępić, staje się jednak obok Polaków i Żydów „mazepiństwo". Ukraińskich separatystów należy tępić jako zdrajców. Sprawa przyszłości Ukrainy – tego, czy będzie ona rosyjską Małorosją, czy narzędziem odnowionej jagiellońskiej dywersji w rękach Habsburgów i ich niemieckich sojuszników – to jest teraz, czyli w roku 1913 (czy tylko?) absolutnie najpilniejsza kwestia. Kwestia życia i śmierci imperium.

Wojna o miejsce w przyszłości

Dlatego Mienszykow decyduje się zrezygnować ze swojej przyjmowanej wcześniej postawy pacyfisty w stosunkach międzyimperialnych. Teraz nie ma wątpliwości – jeśli Austria popiera ruch ukraiński, to Rosja musi z nią walczyć, musi zdecydować się na wojnę. Pierwszym zadaniem Rosji w tej wojnie jest odzyskanie swojej ziemi: Galicji Wschodniej, dziedzictwa Daniela, jak pisze Mienszykow (i można się zastanawiać: czy chodzi tylko o dziedzictwo króla Daniela halickiego, czy o symboliczne dziedzictwo w sztafecie globalnych imperiów, nawiązujące do biblijnej księgi Daniela).

Na taki najbardziej dramatyczny, niemal eschatologiczny poziom wprowadza kwestię walki o Galicję Wschodnią, o utrzymanie Ukrainy jako Małorusi, jako części Rosji artykuł Mienszykowa z listopada 1913 roku pod wymownym tytułem: „Blizost' konca". Wychodzi w nim autor od przedstawienia szaleńczego wręcz w ostatnich miesiącach wyścigu zbrojeń morskich między Wielką Brytanią a Niemcami,  a szerzej od wyścigu coraz nowocześniejszych, coraz bardziej masową śmierć niosących broni. Prorokuje pojawienie się totalnej superbroni, która może ostatecznie unieważnić wszystkie zbrojenia, jakieś „promienie X", jakieś „energie eteru", jakieś „nowe pioruny".

Mienszykow nie wdaje się  w analizę szczegółów technicznych przyszłej broni masowej zagłady. Stwierdza tylko, że jej czas nadchodzi. I zauważa, że nawet jeszcze bez tej broni najnowsze wojny, jakie toczone były już w XX wieku, od wojny burskiej przez japońską i bałkańskie – były skrajnie nieopłacalne ze względów ekonomicznych. W kalkulacji finansowej były nieracjonalne. A jednak – widzi ich nieuchronność. Bowiem – wieszczy dalej – narody walczą o swoje miejsce w hierarchii, jaka się ostatecznie, wraz z nastaniem takiej kończącej wszystkie wojny superbroni, ukształtuje.

Rosja jest przez mocarstwa zachodnie spychana – tak jak Indie czy Chiny – do roli jednego z narodów-pastuchów, świniopasów, jak to dosadnie określa publicysta „Nowogo Wremieni". „Nie zdobyliśmy dotąd wyjścia na otwarte morza, nie mamy wielkiej floty, nie zburzyliśmy żadnego światowego imperium, handel przechodzi w ręce Żydów – alarmuje. Dopóki mamy niepodległość, możemy walczyć o zmianę tego stanu, o podwyższenie swojego miejsca w ostatecznej hierarchii świata XX wieku. O to będzie toczyła się wojna. O miejsce w przyszłości, które jest śmiertelnie zagrożone".

W serii artykułów z pierwszych miesięcy 1914 roku Mienszykow wyjaśnia powody swoich obaw, które koncentrują się wokół sprawy ukraińskiej. Tekst pod znów złowieszczym tytułem „Sroki bliziatsia" (z 22 lutego) odwołuje się do niedawnego procesu w Marmaros Sziget, gdzie węgierski sąd karał zakarpackich Rusinów za przejście na prawosławie, traktując ich jako agentów Moskwy. Tu znajduje potwierdzenie nieuchronność zbliżającego się ostatecznego starcia między Rosją a Austro-Węgrami (i stojącymi zań Niemcami).

Z przeszłości przywołany zostaje obraz jedynego błędu wielkiej Katarzyny II, która „odzyskała utracone" (jak głosił napis na wydanych przez nią pamiątkowych medalach z okazji rozbiorów Rzeczypospolitej), ale zostawiła jednak Austrii jeden ważny fragment dawnego dziedzictwa ruskiego – Ruś Czerwoną ze Lwowem. I tam Austria tworzy ruch „mazepińskiej zdrady" – ruch ukraińskiego separatyzmu, który przeszczepia nad Dniepr, by rozbijać Imperium Rosyjskie. Austria chce oderwać od Rosji całe południe aż do Wołgi i Kaukazu i poddać ten strategicznie ważny obszar kontroli habsburskiej korony. To „najbardziej złodziejski zamach", który zmusza Rosję do rzucenia na szalę wszystkich militarnych argumentów. „Musimy teraz wszyscy zapomnieć, co to radość w życiu osobistym, co to rozrywka, odpoczynek, przyjacielska pogawędka...". Teraz już trzeba tylko dzień i noc myśleć o zbliżającej się wojnie, pracować bez wytchnienia na rzecz armii.

Mazepińska zdrada

Ze zgrozą w kolejnych artykułach Mienszykow odnotowuje postęp „mazepińskiej" zarazy w głąb imperium. Sztandar oddzielenia Małorosji od Rosji łopocze już w Kijowie – alarmuje 27 lutego w tekście pod grobowym tytułem „Mogilszczikam Rossiji". „Mazepińcy" (czyli rzecznicy separatyzmu Ukrainy od Rosji) pobudzani są do szaleńczej akcji przez żydowską intrygę (Mienszykow porównuje w tym miejscu rolę Żydów w Rosji do „mikrobów jadu, dżumy i cholery") i podszepty polskie.

Czy Polacy, którzy sami zmarnowali swoje państwo, „zamęczywszy przy pomocy Żydów" Białą i Czerwoną Ruś, mogą być dobrymi nauczycielami państwowej samorządności dla Małorusinów? – pyta retorycznie Mienszykow. Kierowani patologiczną nienawiścią do potęgi zjednoczonego narodu rosyjskiego, Polacy gotowi są służyć każdemu, „tylko nie nam!" – stwierdza z goryczą, nie zauważając nawet, że zostawia Polakom tylko jedną możliwość: służby innym, tylko nie sobie. Polacy mogą służyć albo Rosji, albo Austrii (Niemcom). Wybierają najwidoczniej to drugie i w tej roli właśnie podburzają Małorusinów.

„Mazepińcy" wysuwają jako patrona swego ruchu drugorzędnego poetę Szewczenkę, podbuntowanego przez Polaków przeciwko rzekomemu jarzmu imperium. Szewczenko, ten „bardzo ciemny Małorus", posiał za tym podszeptem wiatr w pustych głowach swoich pobratymców. Tymczasem – tu znów publicysta „Nowogo Wriemieni" odwołuje się do lekcji historii jako politycznej przestrogi – przecież Małorusini razem z Białorusinami nie wyzwoliliby się nigdy z rzeczywistej „pętli polsko-żydowskiej" (czyli spod rządów Rzeczypospolitej) bez pomocy swoich wielkoruskich braci. Przypomina więc zagubionym młodszym braciom Mienszykow, że Rosja nigdy nie wyrzeknie się „dziedzictwa Ruryka", którego południowe granice zostały dość szeroko nakreślone: od Besarabii, Noworosji, Krymu, Donu, Morza Czarnego...

Odnowiciel rosyjskiego nacjonalizmu w swoim najobszerniejszym tekście z marca 1914 roku („Dołg Wielikorossiji", 11–15 marca) dokonuje szczególnie interesującej wiwisekcji problemu ukraińskiego, z jakim ma zmierzyć się imperium. Zewnętrzne źródło problemu jest to samo: poparcie Austrii i Niemiec, na które odpowiedzią może być tylko wojna. Natomiast źródło wewnętrzne, które zatruwają oczywiście dodatkowo intrygi polska i żydowska, ulokowane jest w pamięci: w niebezpiecznie romantycznych wspomnieniach, które kultywuje „małoruska inteligencja separatystyczna". Doroszenko, Szewczenko, świtka, hopak, Mazepa – zbitka takich motywów melancholijnych tęsknot za ukraińską przeszłością jest jedyną według diagnozy rosyjskiego nacjonalisty pożywką dla małoruskiego separatyzmu. W teraźniejszości nie ma żadnych powodów do odłączania się Małorusi od Rosji.

Małoruś (oczywiście wraz z odzyskaną od Austrii Galicją Wschodnią) może żyć dobrze wyłącznie jako część wielkiej zjednoczonej Rosji. W uznaniu tej oczywistości przeszkadzają tylko owe romantyczne, podgrzewane z zewnątrz spojrzenia wstecz, w historyczną zaprzeszłość. Inteligencja ukraińska, która ulega ich złudnemu czarowi, powinna być wyleczona z tej złej pamięci, opartej w istocie na „ciemnocie" (niewieżestwo).

Mienszykow widzi tu jeszcze możliwość, a nawet pilny obowiązek pracy nad tą „złą pamięcią". Jaka to praca? Wzywa do tego, by zorganizować jak najszybciej konkurs na wzorowy podręcznik do historii, który przypomni „ciemnym Małorusom", jak w rzeczywistości wyglądała ich przeszłość bez Rosji – że była to wyłącznie ciężka polska niewola – niewola w rękach „księdza i Żyda". Publicysta rosyjski chce więc pozbawić Ukraińców ich „romantycznej pamięci", ich tożsamości opartej na owej melancholijnej konstrukcji przeszłości. Mają zapomnieć właśnie po to, aby zyskać (odzyskać) nową tożsamość wraz z nową historią, poprawioną już zgodnie z potrzebami jedności imperialnego centrum narodowej Rosji. Muszą rozstać się z myślą, że są, że mogą być, że byli narodem – w przeciwnym razie upadnie Rosja, Imperium Rosyjskie. To prosta, dramatyczna alternatywa: albo, albo.

Pęknięcia wzdłuż etnicznych szwów

Mienszykow używa znów argumentu z historii jako uzasadnienia tej brutalnej alternatywy. Przypomina, jak rozpadły się starożytne imperia perskie, asyrobabilońskie Aleksandra Macedońskiego, Rzym – rozpadły się, bo nie ustabilizowały jednej podstawy narodowej swojej politycznej organizacji. Szybko rozsnuły się „wzdłuż szwów" etnicznych imperia huńskie, mongolskie, arabskie, hiszpańskie – przypomina i ostrzega Mienszykow.

Dalej daje najbardziej interesujący przykład swojej przestrogi i zarazem oryginalną definicję imperium. Zacytujmy: „W najbliższych nam czasach rozlazło się wzdłuż szwów polskie imperium (bo to w swojej konstrukcji było imperium, to jest rodzina narodów wzajemnie sobie obcych [siemja narodow, drug drugu czużdych]). Na naszych oczach to samo dzieje się z Turcją. Ten sam los, niewątpliwie, grozi także Austrii i innym kiepsko sklejonym monarchiom imperialnego typu. I to niezależnie od wewnętrznego ustroju. Rozsypało się i despotyczne imperium Karola V i  anarchiczna republika Rzeczypospolitej. Największe ze wszystkich istniejących w dziejach imperiów – Wielka Brytania – z każdym dniem staje się coraz bardziej widmowe". Nad tym właśnie mają się zastanowić współcześni Rosjanie: „Czy na długo starczy Rosji, jeśli obcoplemienny element doszedł do 33 procent i jeśli do odśrodkowych tendencji dołączą dziesiątki milionów ludności, uznawanej za rdzennie rosyjskie, a więc Małorusów i Białorusów?"

Zatem jeśli ojczyzna Mienszykowa chce uniknąć losu Rzeczypospolitej, Turcji, a wkrótce także Austrii i imperium brytyjskiego, Małorusini muszą się stopić ostatecznie z wielką Rosją. Jakich argumentów używa obrońca zagrożonego, walczącego o życie imperium? Jakie adresuje do tych, którzy mają zrezygnować z marzeń o odrębności?

Po pierwsze: to imperium jest tylko rosyjskie. Małorusini, Kozacy nie wykazali nigdy zdolności do organizowania wielkich przestrzeni. Tylko Rosjanie wykazali „ducha wielkiej rasy – budowniczych imperium". Po drugie: bez Rosji Białorusini i Małorusini zginą. „Ich zabraliby gołymi rękami jak stado bez pastucha lepiej zorganizowani, silniejsi sąsiedzi" – pisze wprost Mienszykow.

Uogólnia ten argument do generalnej zasady: nie ma na świecie miejsca dla małych, słabych państw. Małe narody się nie utrzymają. Żyją w ciągłej panice, wyniszczane przez zbyt kosztowne w stosunku do ich potencjału zbrojenia. Zbliżająca się wielka wojna zdmuchnie je z mapy. Taniej i zdrowiej wyjdzie małym narodom zrezygnować z niepodległości – bo ich na nią nie stać.

I ostatni argument: silni mają prawo brać od słabszych to, co wartościowe w dziedzinie rozumu i kultury. „Trzeba przyznać: to jest swego rodzaju złodziejstwo – święte złodziejstwo. [...] Niewątpliwie okradamy także naszych nienawistników – Małorusinów – biorąc od nich wszystko, co dobre, co stworzyła ich natura i ich geniusz". W ten właśnie sposób wokół Rosjan stworzyła się wysoka kultura, a u Małorusinów zostały tylko „gałuszki i hopak". Dziś Małorusini, jeśli marzą o wyższej kulturze, to mają do wyboru tylko: albo język i kulturę rosyjską, albo język i kulturę niemiecką. Albo z Rosją, albo z Austrią (i Rzeszą).

Jak nie zginąć

Mienszykow zbiera argumenty, które mają może nie tyle przekonać Małorusinów/Ukraińców, ile utwierdzić poczucie misji samych Rosjan/Wielkorusów. Jej istota jest dokładnie taka, jak ujął to w uniwersalnej formule imperiów (przytoczonej w motcie tego tekstu) południowoafrykański pisarz: „jak nie zginąć, jak przedłużyć okres swego panowania...".

Jak nie zginąć? Imperium grozi śmierć, właśnie teraz, właśnie w związku z kwestią ukraińską.  Obrazy śmierci imperium przywołują historyczne przykłady – z Rzecząpospolitą i jej losem na czele. Wyobraźnia podpowiada nieuchronność wielkiej, ostatecznej konfrontacji, w której nie ma miejsca na przetrwanie słabych, na niepodległość małych.

Jest tylko walka o przetrwanie najsilniejszych: walka Rosji z Austrią i Niemcami. Wielka wojna, w którą Rosja musi wejść ze strachu – strachu przed rozpadem.  Ten strach usprawiedliwia wszystko, także zabranie pamięci, zabranie tożsamości historycznym wspólnotom, które mają nadal tworzyć Rosję, które mają pozwolić w ten sposób na przedłużenie jej panowania. Ten strach usprawiedliwia „święte złodziejstwo" i zarazem ma być usprawiedliwiony przez jego już osłabiające słabszych „młodszych braci" skutki. Ten strach pozwala wejść w wojnę, o której Mienszykow wie, że może być fatalna – ale uznaje ją za konieczną. Bo za jej alternatywę uznaje pewny, pokojowy, dlatego niegodny jakby rozpad Imperium Rosyjskiego.

Mienszykow nie był samotny w tym sposobie myślenia. Przeciwnie, wydaje się dobrze odzwierciedlać ową pełną historycznych obaw wyobraźnię i ów nastrój fatalizmu, z jakim godzili się z perspektywą wielkiej wojny i wchodzili w nią także inni obrońcy imperiów, nie tylko rosyjskiego, ale także niemieckiego, habsburskiego czy brytyjskiego. Wojna rzeczywiście okazała się dla nich fatalna.

Andrzej Nowak – historyk, publicysta, nauczyciel akademicki, sowietolog, profesor nauk humanistycznych, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN (kierownik Zakładu Historii Europy Wschodniej na UJ), były redaktor naczelny dwumiesięcznika „Arcana"

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne