Nie żeby autorka popełniła plagiat, bo jej praca jest unikatowa – reporterka postanowiła sprawdzić, czym naprawdę jest gender. Lewacką ideologią, jak twierdzą konserwatyści, czy normalną nauką, jak chcieliby to widzieć postępowcy. Zapisała się więc na podyplomowe Gender Studies w Instytucie Badań Literackich PAN. Chodziła na zajęcia, przysłuchiwała się wykładom i konferencjom. Przejrzała podręczniki dla nauczycieli, oglądała wystawy i uczestniczyła w imprezach. „Raport o gender" to efekt tej pracy, której dotąd bodaj nikt w Polsce nie wykonał. A na pewno nie tak rzetelnie.
Skąd więc to déja vu? Kilkanaście lat temu przeczytałam książkę czołowej polskiej feministki Agnieszki Graff „Świat bez kobiet". Pomyślałam wtedy: „Co za ciotki rewolucji! Nie załapały się na marksizm, to mają feminizm". Podobne uczucia towarzyszyły mi przy lekturze „Raportu" Niewińskiej. Lata lecą, a feministki w kółko to samo – że patriarchat, że nierówność, że seksizm i ten paskudny Kościół katolicki. Wciąż tak samo redukują damskie problemy do tych od pasa w dół. Biadolą, że trudno załapać się na politykę, choć dziś mają parytety, a za chwilę – jeśli wszystko pójdzie w takim tempie – będą miały suwak, a może jeszcze inne protezy. No i ta żarliwość w chęci ruszenia bryły świata z posad.
A jako dowód, że nie zestawiam genderyzmu z marksizmem przez złośliwość, jeden przykład z „Raportu". Wykład z historii (herstorii) doktory Agnieszki Mrozik. „Pozytywnym bohaterem są na tych zajęciach nie tylko dzielne traktorzystki, ale też stalinizm – relacjonuje Niewińska. – Prowadząca przywołuje publikację Małgorzaty Fidelis, profesory historii na Uniwersytecie Illinois w Chicago, autorki książki »Women, Communism, and Industrialization in Postwar Poland«, i zaznacza, że Fidelis postawiła rewolucyjną i zaskakującą tezę: stalinizm, ten najmroczniejszy system, najbardziej wyemancypował kobiety, to wtedy weszły w życie różne rozwiązania, zapisy dające kobietom pracę, możliwość awansu, w miarę dobre zarobki". Niestety, Stalin umarł, a rok 1956, czyli czas odwilży, kobietom pracującym przyniósł same straty. „– Wtedy weszły w życie różne zapisy, które ograniczyły możliwość pracy kobiet w takich zawodach jak górniczki, kierowcy ciężarówek. Uzasadniano to argumentem o zdrowiu kobiet – mówi dr Mrozik". Rzeczywiście, żal.
Odruchowo chciałoby się więc machnąć ręką na tego typu osoby. A niech sobie analizują z perspektywy genderowej film, literaturę, gramatykę, politykę czy co chcą. Świat się od tego nie zawali. Niestety, problem polega na tym, że jednak może się zawalić. Że „obsesja" – jak uwielbiają to określać postępowcy – Kościoła, ks. Oko czy ogólnie prawicy na punkcie gender nie jest taka znowu wydumana. Bo ideolodzy genderyzmu na tworzeniu swych karkołomnych teorii nie poprzestają. Oprócz wykładów czy imprez (o wdzięcznych nazwach: „Wiosenne owulacje" czy „Dni Cipki") jest jeszcze sfera edukacji (te wszystkie „równościowe przedszkola") i prawa, zwłaszcza tego przychodzącego do nas w formie rozmaitych międzynarodowych konwencji. To w nich są zapisy rozsadzające ramy społeczeństwa, jakie znamy.
Na razie wielu dokumentów Polska przyjmować nie musi, ale sporo zależy od stopnia nacisku. I od chęci oporu. Bo czyż od miesięcy nie toczy się w naszym kraju batalia o słynną konwencję o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie? I czy nie wygląda ona jak rozmowa dziada z obrazem? Z tą różnicą, że na wszelkie wątpliwości dotyczące destrukcyjnej roli dokumentu dla rodziny postępowcy mają jedną odpowiedź: chodzi przecież o bezpieczeństwo kobiet. I jeszcze: „cała Europa" ją przyjęła. No, a skoro „cała Europa", to nie ma o czym mówić, świat poszedł w dobrym kierunku.