Nie padli jednak od szwabskiej kuli. Zastrzelił ich dowódca, kapitan Henri d'Aulnay-Pradelle. Po co? By wywołać gniew siedzących w okopach Francuzów, poderwać ich do boju i zdobyć Wzgórze 113. Wściekli ludzie wykonali rozkaz, wielu z nich zginęło, ale jeden z atakujących, Albert Maillard, znalazł się niebezpiecznie blisko dwóch trupów i zobaczył, że dostali kulki w plecy. Odtąd jego życie na zawsze zwiąże się z kreaturą Pradellem, który – widząc, co się święci – wpycha żołnierza do ogromnego leja po bombie. Kolejna eksplozja. Maillard dusi się, jest cały zasypany ziemią, wydobywają go spod niej czyjeś miłosierne ręce. To Édouard Péricourt, malarz, dandys, wielbiciel kokainy i młodych chłopców. Za pomoc towarzyszowi broni płaci straszną cenę – szrapnel wyrywa mu pół twarzy, staje się wojennym inwalidą o nieludzkim, odpychającym wyglądzie..