W pierwszej czwórce plasował się ateista (47 proc.), potem racjonalista, niewierzący i agnostyk. Pojawił się przy tym cały zestaw definicji ich niewiary: część nie wierzyła w Boga w ogóle, część owszem, ale w nieosobowego, a przynajmniej nie takiego jak w Biblii. Niektórzy odmawiali istnienia rzeczom niematerialnym, inni wierzyli na przykład w istnienie duszy...
To presja rodzinna każe im wierzyć w duszę?...
To nie tak. Jedna piąta respondentów owszem, przyznała, że wierzy w duszę, ale tylko 13 proc. z nich było przekonanych o życiu po śmierci. Oni tę duszę rozumieli inaczej niż w katolicki sposób. Opisywali ją raczej naturalistycznym i fizykalnym językiem, jako pewien rodzaj energii, który potem rozpływa się w niebycie, ginie gdzieś wraz ze śmiercią.
Ale nawet myśląc do bólu racjonalnie: żadna nauka nie udowodniła dotąd nieistnienia Boga. Naprawdę nie korciło ateuszy, by tak na wszelki wypadek Panu Bogu świeczkę...?
Na podstawie prawie stu godzin nagrań i wywiadów zapewniam panią, że nie miałem w tej kwestii nawet cienia wątpliwości.
Tylko czy ktoś by się przyznał do takich pobudek?
Może i nie, ale mogę mówić tylko o tym, co mam. A wracając do tych wierzeń – jeśli głębiej popytać, wizje „boga" czy duszy osób deklarujących się jako ateiści są naprawdę odległe od chrześcijańskich przedstawień: wielu z nich więcej czerpie z buddyzmu czy w ogóle religii Wschodu... To nie tyle jakaś podskórna religijność dochodzi w nich do głosu, ile potrzeba duchowości, ale takiej, która realizuje się indywidualnie, poza jakąkolwiek instytucją.
Lwia część pańskich respondentów to jednak jeszcze młodzież, ludzie niedojrzali...
Nie chciałbym oceniać czyjejś dojrzałości. Abyśmy mogli to zrobić, musiałby istnieć jakiś wzorzec, do którego moglibyśmy się odnieść. Polski ateizm to postawa rozmyta i niedookreślona. Opiera się głównie na negacji pewnych kwestii, ciężko więc o jakiś wzorowy model, do którego można by dążyć. Nie wiem zresztą, dlaczego ów konsekwentny ateizm miałby być celem ludzi niewierzących. Ponad 80 proc. z nich to przecież konwertyci...
...czyli ludzie wierzący, którzy w pewnym okresie życia „przeszli na ateizm"...
... ale ich „skrypty myślowe" i podwaliny kulturowe zostały bez zmian. Zresztą samo przejście nie odbywało się ot tak, że oto byłem sobie katolikiem czy buddystą, coś tam się stało i trach! Już nie jestem. Były to długie, skomplikowane czasem historie, w których przeplatały się okresy wiary i niewiary. Dlatego, mimo że w momencie naszej rozmowy mieli w sobie już ugruntowaną niereligijność, ich ateizm tak właśnie wygląda.
Dlaczego 30 proc. niewierzących zostaje rodzicami chrzestnymi? Przyjmują tę rolę przed czy tuż po przejściu na ateizm?
Nie potrafię odpowiedzieć, kiedy to się dzieje, nie wyszczególniłem tego w badaniach. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że już po. W Polsce rodziców chrzestnych nie wybiera się przecież ze względu na ich głęboką wiarę, lecz z przyczyn rodzinno-towarzyskich. Według jednej z moich respondentek siostra tak długo prosiła ją, by została chrzestną matką jej syna, że ta uległa, wbrew temu, co czuła. Desakralizacja kultu religijnego to w socjologii dobrze opisany temat.
Socjologowie uważają, że owa niekonsekwencja to taka postsowiecka bruzda. Pamiątka z czasów, gdy partyjni działacze chrzcili cichaczem dzieci w ustronnych kapliczkach...
Takiej teorii nie uda się obronić. Większość moich respondentów zna czasy socjalizmu i przełomu jedynie z historii. Współczesny ateizm nie zasadza się na Marksie, ale na Dawkinsie. Tylko 3 proc. pytanych podało światopogląd marksistowski jako przyczynę odejścia od wiary.
A inne przyczyny?
Pierwsze skrzypce grają motywy o charakterze intelektualnym – okazuje się, że w przekonaniu niektórych religia wyklucza się wzajemnie z naukowym rozumieniem świata. Niemal równie często wybieranym motywem była negatywna ocena instytucji Kościoła i jego przedstawicieli. Spora część badanych nie utożsamiała się też z religijnym systemem wartości. Wielu z nich podkreślało, że chciałoby teraz jedynie spokoju...
Od rozterek?
Raczej od religii. Zauważyłem, że dominującym rysem jest u nich potrzeba usunięcia religii z życia. Nie chcą być ateistami walczącymi, nie interesuje ich narzucanie innym swoich poglądów, dążenie do konfrontacji czy przymus obrony swoich racji. Chcieliby spokojnie żyć bez religii, zamiast się z nią spotykać, ale nie mogą, bo na świecie panuje wszechobecny teizm.
A mówią, że człowiek tak bardzo potrzebuje Boga, że gdyby go nie było, i tak by go wymyślił...
Być może. Ale światem rządzi krzywa rozkładu normalnego zwana krzywą Gaussa – nawet jeśli większość ludzi będzie się skłaniać ku jakiejś wartości, zawsze znajdą się liczne grupy, które będą się od tej większości różnić. Przyjrzałem się właśnie tym krańcom. Dla większości osób religia jest niezwykle istotna, ale zawsze będzie odsetek, dla którego ona nigdy ważna nie będzie.
Nigdy? A czy pamięta pan, co mówili o swej niewierze sędziwi ateiści?
Nie trafili mi się tacy w wywiadach. Trudno ich spotkać w sieci.
Generał Jaruzelski nawrócił się tuż przed śmiercią, Oriana Fallaci w jej obliczu nazwała się chrześcijańską ateistką...
Owszem, są takie przypadki, ale trzeba by dysponować liczbami. Mogą to być w końcu jedynie głośne wyjątki. Ja z kolei mogę mówić jedynie o swoich respondentach: najstarszy z nich miał 67 lat. To była bardzo ciekawa historia i równie dramatyczne odchodzenie od wiary. Nim został ateistą, długo nakładały się u niego etapy wiary i niewiary. Różnie je motywował, ale gdy rozmawialiśmy, jego ateizm był już ugruntowany. Ostatecznie określił się jako „transteista".To taki rodzaj ateizmu, który jest życzliwie nastawiony do religii, docenia jej kulturową rolę i tak dalej. Gdy w końcu utracił wiarę, została mu „dziura po Bogu", po pojęciu Boga.
Dziura po Bogu?
Tak to określił. Mówił, że jest to uczucie nie tyle intelektualnej, ile emocjonalnej pustki, które towarzyszyło mu w trakcie stawania się niereligijnym. Potem po roku czy dwóch dziura ta została przysypana zapomnieniem, przyschła jak rana czy blizna. Ale była to, jak mówił, głęboka blizna. Ta „dziura po Bogu" to niby kategoria wzięta z pism Jeana-Paula Sartre'a, ale być może on ją wymyślił sam, w jakiś zupełnie niezależny sposób.