Niewolnicy telenowel

Dla Polaków brazylijskie telenowele mają twarz Lucélii Santos, „Niewolnicy Isaury", którą na ulicach Warszawy witały w latach 80. dziesiątki tysięcy ludzi. Współczesnych oper mydlanych z największego kraju Ameryki Łacińskiej nie znamy. A szkoda, bo wiele można się z nich dowiedzieć o Brazylii.

Aktualizacja: 06.02.2015 13:14 Publikacja: 06.02.2015 03:00

„Amor ? Vida”, czyli galeria stereotypów

„Amor ? Vida”, czyli galeria stereotypów

Foto: Materiały Producenta

W największej brazylijskiej telewizji TV Globo, którą dziennie ogląda ok. 90 mln widzów (40 proc.), opery mydlane nadaje się w tygodniu przez całe wieczory, w czasie najlepszej oglądalności. O 18.00 zaczyna się pierwsza telenowela, o 19.00 kolejna (najczęściej komediowa), a w czasie gdy przed telewizorami zasiada najwięcej widzów, o 21.00 – następna. To pasmo najczęściej wypełniają telenowele sensacyjne i poświęcone problemom społecznym. Ich żywot jest krótki, więc widzowie regularnie śledzą doniesienia o tym, w jakiej nowej produkcji i w jakich personalnych konfiguracjach pojawią się ich ulubione gwiazdy za pół roku. W marcu w paśmie o 21.00 telenowela opowiadająca o walce o władzę między rodzeństwem z bogatej rodziny „Imperium" zostanie np. zastąpiona przez nową głośną produkcję – „Rio Babilônia".

Jej akcja dzieje się we współczesnym Rio de Janeiro, a tematem mają być nierówności społeczne, które są wciąż ogromnym problemem Brazylii. Najjaskrawiej widać to właśnie w Rio, gdzie pomiędzy bogatymi dzielnicami rozciągają się fawele. Korupcja, przestępczość, przemyt narkotyków i prostytucja, o tym ma opowiadać „Rio Babilônia". – Słowo „telenowela" lepiej podsumowuje nasze dzisiejsze produkcje. Określenie „opera mydlana" kojarzy mi się z popołudniowymi romantycznymi produkcjami kierowanymi głównie do kobiet – zaczyna rozmowę Flávio Garcia da Rocha, który w TV Globo odpowiada za programy rozrywkowe.

Codziennie kilkanaście odcinków

Spotykamy się w Projac. To słowo jest skrótem od Projeto Jacarepaguá, gdzie mieści się rozpościerający się na 1,65 mln mkw. teren należący do brazylijskiego giganta telewizyjnego – Grupo Globo, który zatrudnia prawie 20 tysięcy ludzi. Firmy, która poza sławną „Niewolnicą Isaurą" w ciągu pół wieku wyprodukowała ok. 300 telenowel i zajmuje w Ameryce Południowej pozycję potentata tego gatunku. – Dziś kręcimy telenowele opowiadające o najważniejszych problemach społecznych – mówi Garcia da Rocha. Pierwszą, która zerwała z formułą melodramatu i na główną postać wybrała zwykłego człowieka z niższej klasy średniej, moralnie dwuznacznego i posługującego się językiem ulicy, była pokazywana w TV Tupi w latach 1968–1969 „Beto Rockefeller". Beto, paulistański sprzedawca butów, z sukcesem wprowadzał wszystkich w błąd, prowadząc podwójne życie i udając człowieka z wyższych sfer.

Globo swoje telenowele produkuje od 1965 roku. Jak słusznie podsumował niedawno „The Economist", Projac, największe na świecie studio realizujące opery mydlane, działa dziś jak Hollywood w czasach swoich początków. Na stałe zatrudnia armię specjalistów, którzy taśmowo wymyślają i produkują kolejne telenowele oraz grają w nich. Na ich potrzeby miesięcznie szyje się 1,2 tys. kostiumów, których rozmiary są od razu przygotowywane pod konkretnych aktorów w oparciu o specjalne tabele. Cztery z dziesięciu studiów nagraniowych są na stałe zarezerwowane tylko dla telenowel i miniseriali. Na scenografie do tych produkcji rocznie potrzeba wielu hangarów.

Po gigantycznym zalesionym terenie jeździ się w wyczerpującym upale specjalnymi samochodami. Towarzyszące mi w podróży pracownice Projaca entuzjastycznie reagują na kolejne scenografie, które na mnie nie robią większego wrażenia – wyglądają po prostu jak małe miasteczka. – Nie rozumiesz – tłumaczą, gdy zatrzymujemy się przed wielkim szyldem z napisem „Boogie Oogie" – to serial, który znają wszyscy. „Boogie Oogie" to nowela z godziny 18.00, którą producent umieścił w latach 70. ubiegłego wieku. Jej akcja zawiązuje się jeszcze w latach 50., kiedy w szpitalnych łóżeczkach zostają podmienione dwie dziewczynki. Dwadzieścia lat później staje się to pretekstem do wielu skomplikowanych intryg pomiędzy bohaterami, którymi – jak to w telenowelach – nieustannie targają namiętności. Stałe miejsce w scenariuszach telenowel mają pełne zwrotów akcji ceremonie ślubne, w „Boogie Oogie" to nawet w ogóle jedna z pierwszych scen, więc na terenie kompleksu studiów znajduje się... telewizyjna świątynia. – To dlatego, że są kłopoty z pozwoleniami na nagrywanie w tych autentycznych – tłumaczą mi towarzyszki. Ta z Projaca jest oczywiście sztuczna i dość nietypowa, bo ma aż trzy fasady, każdą utrzymaną w innej architektonicznej stylistyce, dzięki czemu może obsługiwać rozmaite produkcje. Regularnie odbywają się w niej przygotowania do kolejnych zaślubin: zwożone są samochody kwiatów i ozdób, a nawy wypełniają statystujący „goście".

Projac rocznie produkuje ok. tysiąca godzin telenowel, bo zapotrzebowanie nie maleje. – Codziennie produkujemy kilka godzin, materiał na 12–18 odcinków. Podobnie robią producenci wenezuelscy i meksykańscy, my konkurujemy głównie z tymi drugimi. Większość zdjęć powstaje w naszych studiach, bo ludzie nie lubią, gdy blokuje im się ulice, choć czasem to robimy – mówi Garcia da Rocha.

Prezydent przemówi jutro

Projac działa jak fabryka, bo w Brazylii żywot telenoweli jest dziś krótki. Standardowa liczy 160–180 odcinków i jest nadawana przez sześć–osiem miesięcy, potem pojawia się nowa. Przy czym sukces na brazylijskim rynku oznacza zupełnie co innego niż na polskim. W Polsce najlepiej oglądany pojedynczy odcinek rodzimego serialu w 2014 roku – a było to „M jak miłość" – miał w kwietniu 7,5 mln widzów.

Tymczasem w Brazylii przeciętny odcinek co popularniejszej telenoweli ogląda nawet 40 mln widzów. Z rozgłosem telenowel liczy się nawet prezydent kraju Dilma Rousseff, która przyznaje, że sama niektóre ogląda. Ponad dwa lata temu zaskoczyła wszystkich, gdy w ostatniej chwili przesunęła z piątku na sobotę ogłoszenie swojego poparcia w wyborach burmistrza Sao Paulo dla kandydata Partii Pracy. Plany zostały zmienione, bo tego dnia TV Globo nadawała ostatni odcinek niezwykle popularnej, znanej także polskim widzom, telenoweli „Avenida Brasil" (jej polski tytuł to „W niewoli przeszłości"). Jest to rozpisana na 179 odcinków historia dziewczyny mszczącej się po latach na złej macosze.

Telewizyjnych wyników w Polsce i Brazylii nie należy porównywać z uwagi na oczywistą gigantyczną różnicę w wielkości krajów i społeczeństw. – Nasz dzienny średni zasięg to ok. 92 mln ludzi. Każdego dnia mamy takie wyniki oglądalności, jakie stacje w USA osiągają podczas finałów mistrzostw świata w piłce nożnej. Udział w rynku oglądalności naszego kanału nadawanego naziemnie to ok. 45 proc. W Polsce, z tego co wiem, największe takie stacje mają ok. 15 proc. – mówi Jorge Nóbrega, wiceprezes Grupo Globo.

Z czego wynika taka popularność mydlanych oper? – Telenowelom udało się przez wszystkie lata portretować Brazylijczyków. To nie tylko rozrywka, ale też punkt wyjścia ważnych debat. Odegrały też swoją rolę w edukacji społeczeństwa – mówił portalowi Globo Universidad Mauro Alencar, autor książki „Brazylijskie Hollywood: panorama brazylijskiej telenoweli". – Aktualne telenowele brazylijskie oparte są na scenariuszach prezentujących taki poziom wyrafinowania, że stały się agregatorami tego, co najlepsze w innych dziedzinach sztuki, takich jak teatr, kino czy muzyka. Z tego powodu formuła brazylijskiej telenoweli jest łatwo rozpoznawalna wszędzie na świecie.

Pierwszy gejowski pocałunek

Największe telenowele usiłują oswoić Brazylijczyków z wątkami LBGT. Zgodnie z zasadami politpoprawności obecnie w prestiżowych produkcjach musi pojawić się bohater homoseksualny. W przygotowywanym do marcowego debiutu „Rio Babilônia" scenarzysta wprowadził parę lesbijską.

A jeszcze rok temu, pod koniec stycznia, ostatni odcinek telenoweli „Amor a Vida", w którym producent zdecydował się zamieścić pierwszą w brazylijskiej telenoweli scenę gejowskiego pocałunku, odbił się szerokim echem w całym kraju. Trudno jednak powiedzieć, że scena wywołała entuzjazm. – Jaka to była telenowela? – zagaduję kierowcę, który wiezie mnie na lotnisko. Wzrusza ramionami. – Ja od tego czasu już Globo nie oglądam.

Żeby nie przesadzić i jednak podążać za gustami widzów, producenci już od lat 70. testują widownię, aby sprawdzić, ile wytrzyma. – Czasem robimy testy przebiegu akcji, ale generalnie zależy on od autora scenariusza. Wiemy, kto jest lubiany, bo widzowie dyskutują na ten temat na internetowych forach. Widać to też po wynikach oglądalności – mówi Garcia da Rocha. Żeby pomysłów wystarczało na kolejne odcinki, Projac zatrudnia na stałe 150 scenarzystów, którzy kiedy tylko kończą pracę nad jedną telenowelą, ruszają z kolejną.

W naszym kraju „Amor a Vida" – pod tytułem „Rzeka kłamstw" – jest teraz emitowana w kanale Novela.tv. Nadaje ją też kanał TVN International – należąca do Grupy TVN stacja kierowana do Polaków mieszkających za granicą. Polska przygoda z produkcjami Grupo Globo trwa już od wielu lat. W 1984 roku to właśnie stamtąd przywędrowała do nas „Niewolnica Isaura". Licząca 100 odcinków telenowela, której akcja rozgrywa się w II połowie XIX wieku, opowiada o losach białej niewolnicy, która na brazylijskiej plantacji bawełny musi stawiać czoła jej natarczywemu dziedzicowi. Kupiły ją od Globo telewizje z kilkudziesięciu krajów na całym świecie. „Isaura" wywołała zbiorową histerię widzów w niejednym kraju. Odtwórcy głównych ról – Lucélia Santos i Rubens de Falco – podróżowali po świecie, również po Polsce, niczym głowy państw.

Wszędzie witani byli przez tłumy, w niektórych krajach widzowie organizowali nawet zbiórki pieniędzy na wykupienie Isaury od złego Leoncia. – „Niewolnicę Isaurę" sprzedaliśmy nawet do Chin – mówi Flávio Garcia da Rocha. Oglądało ją tam aż 450 mln widzów, w TVP średnia widownia wynosiła 28 mln osób. – Do lat 90. w Europie dominowali nadawcy publiczni, którzy kupowali nasze produkcje. Ale gdy w latach 90. pojawiły się telewizje prywatne, wiele krajów, choćby Rosja czy Korea Południowa, zaczęło produkować własne. Wszędzie na świecie ludzie wolą widzieć na ekranach siebie, więc w czasie najlepszej oglądalności ramówki zaczęły być zapełniane produkcjami lokalnymi – dodaje Garcia de Rocha.

Jednak nawet dzisiaj Globo eksportuje telenowele na cały świat, do ponad 130 krajów. „Avenida Brasil" trafiła m.in. do Dubaju, Egiptu, Arabii Saudyjskiej czy Turcji, ale przede wszystkim rynkiem zbytu są inne kraje Ameryki Łacińskiej. – Przystosowujemy je do potrzeb tamtych krajów. Czasem, gdy np. wiemy, że w jakimś kraju w konkretne dni rozgrywane są mecze piłki nożnej, specjalnie przykrawamy odcinki planowane na taki dzień, mamy też hiszpańskie wersje językowe. Organizujemy koprodukcje w Portugalii i Kolumbii, ale nie sprzedajemy scenariuszy, czyli tzw. formatów, na rynki lokalne – mówi Garcia de Rocha. Telewizje w krajach znacznie mniejszych niż Brazylia (np. portugalskie) chętnie kupują brazylijskie telenowele, bo na wyprodukowanie własnych o rozmachu podobnym do tego, jaki ma „Rio Babilônia" czy miała „Avenida Brasil", zwyczajnie ich nie stać. Każdy odcinek tego drugiego serialu kosztował 400–500 tys. dolarów. I mimo że ten serial kosztował producenta według amerykańskiego „Forbesa" ok. 45 mln dolarów, przyniósł znacznie wyższe wpływy, bo ok. pół miliarda dolarów.

Kicz dla klasy średniej

W Polsce popularność brazylijskich telenowel nie ma już dziś nic wspólnego z boomem, jaki trwał na te produkcje w latach 80. Obecnie mamy ponad 200 stacji nadających w języku polskim, kanał emitujący wyłącznie telenowele latynoamerykańskie – Novela.tv – jest tylko jeden i raczej nie jest bardzo popularny. Brazylijskie telenowele nie pojawiają się już od dawna w największych telewizjach ogólnotematycznych, nadawcy poprzesuwali je do znacznie mniejszych stacji tematycznych (np. Polsat Romans). – W Polsce sukces „Niewolnicy Isaury" przypadł na lata komunizmu. Dziś mamy już tradycję oglądania rodzimych telenowel, takich jak „Klan" czy „Na Wspólnej". Są to „scripted docu", czyli fabularyzowane dokumenty. Latynoamerykańskie telenowele nie budzą już więc takiego zainteresowania, stały się synonimem kiczu – mówi dr Anna Jupowicz-Ginalska, medioznawca z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Brazylijczyków to nie razi. Kiczowate historie, pełne dramatycznych zwrotów akcji i rozdzierających serce scen nie straciły na popularności, nawet gdy w kraju zaczęła się rozrastać klasa średnia. – Telenowele zawsze trafiały do wszystkich klas społecznych, są reprezentatywne dla całej kultury masowej. Oglądają je również widzowie wielkomiejscy – mówił „Globo Universidad" Mauro Alencar. Jego zdaniem rosnąca w siłę klasa C brazylijskiego społeczeństwa (Brazylijczycy są podzieleni na klasy w zależności od wysokości zarobków, C oznacza klasę średnią i wyższą średnią), choć się wzbogaciła, nie zmieniła upodobań.

Mocna pozycja brazylijskich telenowel, której nie zaszkodziły przemiany społeczne zachodzące w kraju, może jednak w końcu zostać osłabiona przez rozwój nowych technologii. Choć telenowele i równie popularne, mające po 50–60 odcinków, miniseriale są dziś najważniejszymi produkcjami Grupo Globo, szefostwo firmy jest świadome, że internetowa rewolucja zmienia przyzwyczajenia widzów także w Brazylii. Po pierwsze, podobnie jak na innych rynkach, przybywa kanałów nadawanych przez telewizje satelitarne i kablówki. Po drugie, młodzi widzowie, jak wszędzie, uciekają sprzed telewizorów do sieci. Françoise, koleżanka z brazylijskiego „Forbesa", którą pytałam o telenowele, na niektóre pytania odpowiedzi nie zna, bo ogląda głównie internetowego Netfliksa, który według szacunków konkurencji ma już w Brazylii ok. 2 mln użytkowników i telenowel nie nadaje.

Analitycy firmy Digital TV Research prognozują, że w Brazylii w 2020 roku serwis będzie miał 25 mln użytkowników. – Widownia telenowel się starzeje, ale to nie znaczy, że młodzi ludzie ich nie oglądają. Trudno natomiast na razie powiedzieć, jakimi widzami będą dzisiejsze 14–15-latki. Oglądają materiały z telewizji, ale tylko na żądanie, i pewnie tak też będą oglądać telenowele. Linearna telewizja na pewno przeminie. Za dziesięć lat nikt nie będzie wracał do domu na godzinę 21.00, żeby obejrzeć telenowelę. Linearna telewizja w czasie rzeczywistym będzie miała sens tylko w przypadku rozgrywek sportowych czy relacji z ważnych wydarzeń – mówi Jorge Nóbrega, wiceprezes Grupo Globo. Jak dodaje, telenowele są jednak specyficznym produktem, co może zakonserwować ich system nadawania dłużej niż w przypadku filmów czy programów rozrywkowych. – Nadajemy je codziennie i jeśli przegapi się jeden odcinek, trzeba to nadrobić – pewnie przez to trochę później niż inne materiały przejdzie w tryb na żądanie. Tym, z czym musimy się teraz uporać, jest to, że nasi widzowie prosto sprzed telewizorów przesiadają się na komórki jako narzędzie przekazywania obrazu, przeskakując etap komputera. Dlatego szukamy sposobu na dostarczanie im tam treści – mówi.

Na razie tradycyjną telewizję wciąż ogląda w Brazylii 84 proc. mieszkańców tego kraju. Wszystko przed nimi.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą