Jan Maciejewski: Deklaracja niewiary

Demokracja nie istnieje. Jest tylko demokratyzm. Wiara ze swoimi dogmatami. Religia i jej rytuały.

Publikacja: 09.05.2025 14:10

Jan Maciejewski: Deklaracja niewiary

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Dziewięć lat. W tym przypadku to nawet nie epoka, ale co najmniej trzy. To jakby dzisiaj, oglądając się wstecz na pierwszą rewolucję przemysłową, uśmiechać się pod wąsem na myśl o zagrożeniach i obawach wywoływanych tamtym przełomem. Dziewięć lat temu nikomu nie śnił się jeszcze ChatGPT. Lęki przed inwazją sztucznej inteligencji krążyły sobie spokojnie w niszy pisarzy science fiction i lewicowych intelektualistów przestrzegających przed kolejną, groźniejszą od wszystkich poprzednich razem wziętych mutacją kapitalizmu – kapitalizmem inwigilacji. Ale już wtedy, w 2016 r., po raz pierwszy tak głośno i powszechnie zaczęto podawać decyzję demokratycznej większości w wątpliwość.

Dziewięć lat to naprawdę szmat czasu, więc na wszelki wypadek przypomnijmy, że Cambridge Analytica miała wpłynąć na wynik brexitowego referendum poprzez profilowanie reklam politycznych na podstawie danych behawioralnych zebranych w popularnych wówczas quizach internetowych. W skrócie: my sprawdzaliśmy, jaką postacią z „Gry o tron” jesteśmy, a oni dowiadywali się o naszych potencjalnych preferencjach wyborczych. Wiadomo było, kogo i jakimi informacjami bombardować. Tamte jeremiady (a Jeremiaszów wówczas nie brakowało) nad upadkiem demokracji w epoce cyfrowej brzmią dziś jak skoczne rytmy disco polo.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Umarł papież. Niech żyje papież

Narzędzia do zbierania i wykorzystywania „nadwyżki behawioralnej”, najcenniejszego surowca współczesnego świata, stały się od tamtej pory nieskończenie bardziej wydajne i skuteczne. Każdy ślad, jaki zostawiamy w internecie, każdy zakup, obejrzany film, wysłuchana piosenka, mem, na którym zatrzymaliśmy dłużej wzrok podczas scrollowania w mediach społecznościowych, dostarcza bezcennej wiedzy o nas samych. Wiedzy głębszej od tej, której sami jesteśmy świadomi. Nie chodzi już nawet o wyborcze reklamy czy spoty. Ta decyzja „przeważy się w nas” podczas słuchania takiej, a nie innej piosenki czy filmiku. Oglądania takiej właśnie, podsuniętej nam przez algorytmy rolki.

Proszę się więc nie łudzić, że to państwo dokonujecie wyborów – zarówno tych konsumenckich, jak i politycznych. One są podejmowane wami. 

Proszę się więc nie łudzić, że to państwo dokonujecie wyborów – zarówno tych konsumenckich, jak i politycznych. One są podejmowane wami. A im bardziej wybór jest nie-mój, tym mocniej jestem przekonany o jego absolutnej autentyczności; o tym, że pochodzi on z głębi serca, rozumu, wyznawanych wartości. Taka żarliwość i absolutny brak wątpliwości nie występują w przyrodzie, mogą być tylko sztucznie indukowane.

Demokracja nie istnieje. Jest tylko demokratyzm. Wiara ze swoimi dogmatami. Religia i jej rytuały. Z tym jednym, kluczowym, który raz na cztery lata jest dla wyznawców demokratyzmu jak podróż do Mekki dla muzułmanów albo spowiedź wielkanocna dla katolików. Wypełnieniem świętego przykazania, w tej akurat denominacji określonego mianem „obywatelskiego obowiązku”. Wybory rzeczywiście są „świętym dniem demokracji”. Przystąpieniem do sakramentu, którego wiążącą moc będzie się odczuwać przez kolejne lata, aż do następnych wyborów. Jego ciemną, spływającą na nas łaskę odczujemy za każdym razem, kiedy dotknie nas upokorzenie albo triumf którejś ze stron. Gdy jeden z kapłanów naszej religii – czy to po święceniach diakonatu (polityk), czy subdiakonatu (dziennikarz) – wygłosi żarliwe kazanie albo też dokona szczególnie skutecznego aktu strzelistego tweeta lub memu.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Trucizna z miodem

Każda szanująca się religia wysuwa to żądanie – chce być wszystkim, bo inaczej stanie się niczym. Wkradać się w każdy zakątek rzeczywistości. W przeciwnym wypadku wyparuje jak poranna rosa w letni dzień. Stąd też ta absolutyzacja polityki, jej wkradanie się do każdego, niedostępnego dotąd zakątka. Niektórzy nazywają to polityką tożsamości, a to tylko prosty skutek ekspansji demokratyzmu. Religii panującej absolutnie, oficjalnego wyznania zachodniego świata.

Wierzący w demokratyzm praktykuje swe wyznanie całą dobę. Ogląda, słucha, komentuje, lajkuje, hejtuje. Uzupełnia te nieliczne istniejące wciąż luki we własnym profilu. A im bardziej każdy kolejny jego krok jest przewidywalny (i faktycznie z góry przewidziany), im przepływające przez niego hasła i slogany są mocniej wytarte, tym on sam wydaje się sobie prawdziwszy. Głębiej przekonany. Żarliwiej wierzący. Bo chaos jest w nim i on jest chaosem.

Jak mu się wymknąć? Jak chociaż zacząć mu się wymykać? Nie zapalić kadzidła, nie uklęknąć, nie adorować bożka demokratyzmu w nadchodzącą niedzielę, „święto demokracji”. Złożyć deklarację niewiary.

Dziewięć lat. W tym przypadku to nawet nie epoka, ale co najmniej trzy. To jakby dzisiaj, oglądając się wstecz na pierwszą rewolucję przemysłową, uśmiechać się pod wąsem na myśl o zagrożeniach i obawach wywoływanych tamtym przełomem. Dziewięć lat temu nikomu nie śnił się jeszcze ChatGPT. Lęki przed inwazją sztucznej inteligencji krążyły sobie spokojnie w niszy pisarzy science fiction i lewicowych intelektualistów przestrzegających przed kolejną, groźniejszą od wszystkich poprzednich razem wziętych mutacją kapitalizmu – kapitalizmem inwigilacji. Ale już wtedy, w 2016 r., po raz pierwszy tak głośno i powszechnie zaczęto podawać decyzję demokratycznej większości w wątpliwość.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Kiedyś to byli prezydenci
Plus Minus
„Historia miłosna”: Konserwatysta na lekcjach empatii
Plus Minus
„Polska na prochach”: Siatki pełne recept i leków
Plus Minus
„Ale wtopa”: Test na przyjaźnie
Plus Minus
„Thunderbolts*”: Antybohaterowie z przypadku
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem