Dziewięć lat. W tym przypadku to nawet nie epoka, ale co najmniej trzy. To jakby dzisiaj, oglądając się wstecz na pierwszą rewolucję przemysłową, uśmiechać się pod wąsem na myśl o zagrożeniach i obawach wywoływanych tamtym przełomem. Dziewięć lat temu nikomu nie śnił się jeszcze ChatGPT. Lęki przed inwazją sztucznej inteligencji krążyły sobie spokojnie w niszy pisarzy science fiction i lewicowych intelektualistów przestrzegających przed kolejną, groźniejszą od wszystkich poprzednich razem wziętych mutacją kapitalizmu – kapitalizmem inwigilacji. Ale już wtedy, w 2016 r., po raz pierwszy tak głośno i powszechnie zaczęto podawać decyzję demokratycznej większości w wątpliwość.
Dziewięć lat to naprawdę szmat czasu, więc na wszelki wypadek przypomnijmy, że Cambridge Analytica miała wpłynąć na wynik brexitowego referendum poprzez profilowanie reklam politycznych na podstawie danych behawioralnych zebranych w popularnych wówczas quizach internetowych. W skrócie: my sprawdzaliśmy, jaką postacią z „Gry o tron” jesteśmy, a oni dowiadywali się o naszych potencjalnych preferencjach wyborczych. Wiadomo było, kogo i jakimi informacjami bombardować. Tamte jeremiady (a Jeremiaszów wówczas nie brakowało) nad upadkiem demokracji w epoce cyfrowej brzmią dziś jak skoczne rytmy disco polo.
Czytaj więcej
Nie musi być wielkim mówcą ani teologiem. Byle był „tym drugim”.
Narzędzia do zbierania i wykorzystywania „nadwyżki behawioralnej”, najcenniejszego surowca współczesnego świata, stały się od tamtej pory nieskończenie bardziej wydajne i skuteczne. Każdy ślad, jaki zostawiamy w internecie, każdy zakup, obejrzany film, wysłuchana piosenka, mem, na którym zatrzymaliśmy dłużej wzrok podczas scrollowania w mediach społecznościowych, dostarcza bezcennej wiedzy o nas samych. Wiedzy głębszej od tej, której sami jesteśmy świadomi. Nie chodzi już nawet o wyborcze reklamy czy spoty. Ta decyzja „przeważy się w nas” podczas słuchania takiej, a nie innej piosenki czy filmiku. Oglądania takiej właśnie, podsuniętej nam przez algorytmy rolki.