Dlaczego Elon Musk i Donald Trump nie będą liderami moralnej i obyczajowej rewolucji?

Przerażonych uspokajam: Donald Trump i Elon Musk nie są nazistami. Problemem jest co innego – to, że igrają z symbolami, retoryką i metodami, które w przeszłości przyniosły tragiczne konsekwencje.

Publikacja: 07.02.2025 09:30

Dlaczego Elon Musk i Donald Trump nie będą liderami moralnej i obyczajowej rewolucji?

Foto: REUTERS/Brian Snyder

Donald Trump i Elon Musk stali się bohaterami europejskiej prawicy. Zwycięstwo w wyborach ruchu MAGA (Make America Great Again, Uczynić Amerykę Znowu Wielką) i zapowiedź wspierania ruchu MEGA (Make Europe Great Again) dla wielu z polityków i liderów opinii szeroko pojętej prawicy jest obietnicą długo oczekiwanego odwrotu liberalnego i lewicowego mainstreamu. Oczekuje się marszu po władzę ruchów narodowych, prawicowych, antyimigracyjnych, populistycznych. Po tej stronie sceny politycznej zdaje się panować przekonanie, że Donald Trump, a jeszcze bardziej Elon Musk będą wspierać te ruchy i partie w Europie, które odpowiadają ich światopoglądowi czy wizji geopolitycznej. Uzasadnieniem tych oczekiwań mają być wypowiedzi i działania tego ostatniego na rzecz niemieckiej skrajnie prawicowej partii AfD.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Stanowski jak Musk. Nie chodzi tylko o walkę z establishmentem

Elon Musk nie jest nazistą, ale gra z niebezpiecznymi symbolami 

Wiele nadziei wśród wyborców prawicy oraz zaangażowanych, raczej tradycyjnie nastawionych chrześcijan rodzi zapowiedź pierwszego od dziesięcioleci odwrócenia kulturowego i cywilizacyjnego trendu zmian obyczajowych. Tego, który spychał część opinii publicznej na margines czy wprost wykluczał ją z debaty. Donald Trump rzeczywiście już usuwa przepisy dotyczące płci kulturowej i biologicznej, a zapowiada kolejne zmiany. Elon Musk otwarcie mówi o kontrrewolucji moralnej.

To, co rodzi nadzieje u jednych, inni odbierają jako poważne zagrożenie, a zapowiadaną zmianę obyczajową traktują jako zamach na absolutnie podstawowe wartości. Tak odczytywać trzeba słowa episkopalnej biskupki Mariann Budde, która w Katedrze Narodowej w Waszyngtonie mówiła o lękach części Amerykanów (ale przecież nie tylko, bo biorąc pod uwagę potęgę USA, zmiany tam zachodzące wpłyną na sytuację w innych krajach). – W imię naszego Boga, proszę pana o okazanie miłosierdzia ludziom w naszym kraju, którzy żyją dziś w strachu. Są wśród nas dzieci homoseksualne, lesbijki i osoby transpłciowe. Dorastające w rodzinach demokratów i republikanów, i osób niezależnych. One boją się teraz o swoje życie – stwierdziła bp Budde.

Te słowa są wyrazem lęku moim zdaniem przesadnego. Bo ani Musk, ani tym bardziej Trump nie będą liderami obyczajowej i moralnej rewolucji.

Tak samo trzeba traktować nerwowe reakcje na wykonany w dniu zaprzysiężenia nowego prezydenta gest Elona Muska. Kilkakrotne energiczne wyprostowanie prawej ręki wielu uznało za salut rzymski (sam Musk zaprzecza, żeby to miał na myśli, ale niespecjalnie przekonująco). Niektórzy widzą w tym znak powrotu nazizmu. Mylą się, Musk nie jest narodowym socjalistą. Moim zdaniem najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie jest takie, że doskonale wiedział, do czego się odwołuje, ale wykonał ten gest nie po to, by wyrazić swoje poglądy, ale by rozwścieczyć lewicę i usłyszeć skowyt rozkoszy swoich zwolenników.

Ten gest jest elementem postmodernistycznej gry symbolami. Wywołuje emocje, ale niewiele mówi o poglądach wykonującej go osoby. Co najwyżej pokazuje, że niewiele jest dzisiaj tabu i moralnych zasad, których ktoś odpowiednio bogaty nie byłby w stanie naruszyć w marszu po sukces i władzę. To powinno rodzić ostrożność wobec Muska nie tylko wśród zwolenników progresywnej lewicy, ale i konserwatystów.

Słowa Elona Muska popierające AfD w Niemczech były groźne, ale teraz liczy się tylko to, aby zatrzymać „lewactwo”

Gra symbolami to jedno, większe obawy powinny budzić słowa Trumpa i Muska, gdy opowiadają, że ich wyborcze zwycięstwo oznacza cywilizacyjny przełom. Jako filozof nie mogę zapomnieć „Czarnych zeszytów” Martina Heideggera, który też przekonywał – idąc za „myślą” Adolfa Hitlera – że to ten polityk oznacza „radykalną zmianę cywilizacyjną”. Nie trzeba jednak sięgać do Heideggera, by zachowywać tu ostrożność.

Z polskiej perspektywy istotne są także inne działania Muska. Mowa oczywiście o otwartym wsparciu, jakiego udzielił AfD w czasie trwającej właśnie kampanii przed wyborami parlamentarnymi, i jego słowach o „wielkich Niemczech”. – AfD jest największą nadzieją dla Niemiec – mówił Musk, łącząc się zdalnie z działaczami zebranymi na wiecu. – Bardzo ważne jest, aby ludzie w Niemczech byli dumni z bycia Niemcami – przekonywał, dodając, że dość już katowania się pamięcią o zbrodniach przodków.

Tych słów nie można w Polsce puścić mimo uszu. Amerykański polityk kwestionujący obowiązek pamięci o zbrodniach, których dopuścili się Niemcy (i Austriacy), jest dla nas niebezpieczny. W pamięci wcale nie chodzi o piętnowanie wnuków za zbrodnie dziadków, ale o wiedzę o tym, jakie mechanizmy doprowadziły do tego, co się stało. Jak to było możliwe, że zwyczajni Niemcy i Austriacy mordowali bezlitośnie, że nudni biurokraci stworzyli system masowej zagłady?

Powinniśmy także nieustannie zadawać sobie pytanie, jak to możliwe, że Adolf Hitler zdołał zyskać poparcie wielu konserwatystów i chrześcijan, którzy naprawdę wierzyli, że on jest jedynym, który może przeciwstawić się marszowi komunizmu, zatrzymać – by posłużyć się dzisiejszym językiem – lewactwo. To właśnie ta wiara sprawiała, że nie zwracano uwagi na sygnały ostrzegawcze i wspierano tego, który z tradycyjnymi wartościami nie miał nic wspólnego. Tamta lekcja, szczególnie w Polsce, powinna być zapamiętana, bo jak się zdaje, teraz również część chrześcijan i konserwatystów w ciemno kupuje program Trumpa czy Muska, bo uznaje ich za obrońców bliskich im wartości (oczywiście zachowajmy wszelkie proporcje, żaden z nich nie jest Hitlerem).

W tym miejscu warto zaznaczyć: obaj biznesmeni i politycy to produkty współczesnej cywilizacji, sprawnie odczytują lęki wyborców i je wykorzystują; jednocześnie chcą w istocie kolejnej rewolucji, a nie odbudowy tradycyjnego społeczeństwa. To, że są przeciwko środowiskom progresywnym, nie czyni z nich konserwatystów, tak jak wrogość wobec komunistów nie czyniła z Hitlera obrońcy Kościoła i tradycji.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Przed inauguracją Trumpa: świat jako miejsce, gdzie wszyscy zwariowali

Sukcesu Donalda Trumpa i Elona Muska nie byłoby bez mediów społecznościowych

Adolf Hitler byłby nie do pomyślenia bez fenomenu radia i rodzącego się kina. Za sprawą radia Führer docierał do rzesz odbiorców, kino i fotografia sprawiały, że ludzie zaczynali się nim fascynować. Gdy Karl Jaspers pytał Heideggera, dlaczego popiera Hitlera, dlaczego zapisał się do NSDAP, ten miał odpowiedzieć: „Spójrz na jego ręce”. Tak, jeden z najważniejszych intelektualistów XX wieku w swoich wyborach politycznych kierował się charyzmą dłoni… Jeśli tak było z Heideggerem, to tym bardziej z milionami Niemców, których uwiodła wizja wielkich Niemiec, jasne wskazanie wroga, jakim byli Żydzi, a także obietnica poszerzania przestrzeni życiowej.

Równie sprawnie jak Hitler radio i kino, Trump z Muskiem wykorzystują media społecznościowe. Potrafią wywoływać emocje, na których im zależy, docierać z przekazem o przeciwnikach (to elity i migranci), dawać proste recepty na rozwiązanie problemów (np. pozbycie się części migrantów) i tworzyć wrażenie, że bronią tradycyjnych wartości. Powtórzmy zastrzeżenie: nie posądzam obu amerykańskich polityków o poglądy bliskie przywódcy III Rzeszy, tylko wskazuję na pewne analogie metod i mechanizmów.

Istotnym wsparciem dla Trumpa i Muska jest powszechne przekonanie, obecne również wśród elit, o kryzysie liberalnej demokracji. Nie umie ona odnaleźć własnego celu, społeczeństwa zachodnie coraz częściej nie potrafią dostrzec wartości własnej kultury i cywilizacji. I na tym poczuciu klęski pewnej formy demokracji, ale też nostalgii za potęgą Zachodu budują swoją pozycję obaj amerykańscy politycy. Analogicznie na kryzysie demokracji weimarskiej i poczuciu nieuchronnego zmierzchu Zachodu swoją pozycję budował Hitler. On też deklarował, że chce restauracji pewnych wartości.

Analogie te nie powinny nas jednak doprowadzić do myśli, że właściwą drogą jest potępianie Trumpa i Muska jako spadkobierców Hitlera. Wyborcy – i słusznie – nie widzą w nich zbrodniarzy, lecz kogoś, kto odpowiada na ich lęki. Kto więc chciałby im się na Zachodzie przeciwstawić, zamiast używać oskarżeń o nazizm, powinien raczej odwołać się do wartości cywilizacji zachodniej, do chrześcijaństwa czy korygować niektóre z wypaczeń progresywnej polityki w kwestiach obyczajowych. Nie chodzi o całkowitą zmianę wektora, ale o korektę najbardziej radykalnych jej przejawów, które prowadzą do społecznych absurdów.

Słowa i działania Donalda Trumpa sprawiły, że prawo międzynarodowe przestało istnieć. Teraz liczy się tylko prawo silniejszego

W Polsce w kwestiach światopoglądowych i moralnych wahadło jest akurat wciąż wychylone bardziej w prawą niż w lewą stronę. Nasze elity polityczne, także te konserwatywne, większą uwagę niż do korekty obyczajowej powinny więc zwrócić na radykalną zmianę sytuacji geopolitycznej i prawnej. Status quo, gdy przynajmniej teoretycznie prawo międzynarodowe wiązało także światowe potęgi, przestało ostatecznie istnieć po rozpoczęciu przez Rosję pełnoskalowej inwazji na Ukrainę trzy lata temu, choć wtedy można jeszcze było przynajmniej udawać, że istnieje koalicja wartości, która broni zasad. Słowa i działania Donalda Trumpa, który w imię uczynienia Kanady kolejnym stanem USA rozpoczął wojnę celną czy też grozi przejęciem Kanału Panamskiego sprawiły, że prawo międzynarodowe chroniące słabszych w sporach z silniejszymi przestało już istnieć nawet jako wygodny mit. Powrócił czas darwinizmu – silniejszy wygrywa.

To nie jest dobre dla Polski ani dla Europy Środkowej. Jeśli Trumpowi wolno przesuwać granice, zrywać umowy, wypowiadać wojny celne, a nawet sugerować działania militarne, to dlaczego tego samego nie mogą zrobić Chiny czy Indie? Jeśli granice pozostają kwestią interesów, a ich istnienie lub nie dyktują silniejsi, to dlaczego także inni, poza Trumpem, nie mogliby ich przesuwać? I wreszcie, czym, jeśli chodzi o wartości, różni się sugerujący zajęcie Grenlandii czy Kanady Donald Trump od Władimira Putina? A może inaczej, bo oczywiście różnice są, jeśli chodzi o metody: jak będziemy uzasadniać to, że słowa Donalda Trumpa o siłowej zmianie granic są moralnie i prawnie dopuszczalne, ale już słowa Putina czy Xi Jinpinga nie?

Oczywiście można powiedzieć, że zmiana, o której tu mowa, jest wyłącznie werbalna, bo przecież od dawna silniejsi mogli więcej, a USA prowadziły – także środkami militarnymi – zdecydowaną politykę obrony swoich interesów. To prawda, ale zawsze polityka ta była pudrowana (a niekiedy także korygowana) retoryką, jasnym wskazaniem, kto jest w sporze po stronie wartości, a kto przeciw nim. Ten czas właśnie dobiegł końca, a w polityce międzynarodowej ponownie zaczyna się liczyć wyłącznie siła, a nie wartości.

Czytaj więcej

Elon Musk nie jest mężem stanu

Powrót darwinizmu w polityce międzynarodowej także odsyła nas do pewnego momentu historycznego, który dobrze dla Polski się nie zakończył. Polityka nazistówi i maskowana internacjonalistycznymi sloganami polityka komunistów także opierały się na sile. Wskazywano, że istnieją państwa, które istnieć nie powinny, bo są tymczasowe. Retoryka Putina, ale i ta prezentowana niekiedy przez Trumpa, jest podobna. I nie ma powodów, by tym razem zadziałała ona inaczej niż wtedy.

Donald Trump i jego ekipa, niezależnie od tego, jak będą oceniani z perspektywy amerykańskiej, przynoszą zmiany z punktu widzenia Polaków na gorsze. Darwinizm geopolityczny, rozchwianie emocji, dominacja mediów społecznościowych, rozgrywanie jednych przeciw drugim, izolacjonizm amerykański są dla nas szczególnie niebezpieczne, bo nasze położenie geograficzne wcale się nie zmieniło. Obok nas wciąż leży Rosja, która tę darwinowską zmianę przyjmuje z ogromnym zadowoleniem. Polska klasa polityczna, zajęta dziś samą sobą, powinna z tych zmian jak najszybciej wyciągnąć wnioski.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne