W latach PRL-u żywności brakowało i w związku z tym państwo stosowało różne dodatki do wędlin, a zwłaszcza właśnie tego kryla. Przywożono go z połowów i często kiełbasa albo szynka pachniała rybą i była nie do jedzenia – tłumaczy mojemu studentowi mieszkaniec Sopotu, emerytowany żołnierz Marynarki Wojennej.
Ekonomista z Gdańskiej Stoczni Remontowej zapewniał innego ankietującego go studenta: „Dodawano to jako wypełniacz białkowy do różnych rzeczy, do wędlin, do jakichś tam mielonek. Tego kryla wciskano wszędzie, gdzie się go dało wcisnąć”. Monter ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina przypomina sobie, że kryla w czasach kryzysu można było spotkać w mortadeli. Pracujący w tym samym zakładzie stolarz opowiada o kiełbasie bałtyckiej, którą przyrządzało się na gorąco. Miała dużo białka, ale była niezdrowa i bardzo niedobra. Księgowa z Piły stara się opisać tę kiełbasę dokładniej: „Miała ona brzydki wygląd, taki szarobrunatny, i pachniała jak ryba. Bardzo szybko zieleniała w lodówce. Nie dało się jej jak dawniej, w latach mojego dzieciństwa, powiesić przy kaloryferze i podsuszyć, aby smakowała tak jak kiełbasa myśliwska”. Sprzedawczyni w sklepie odzieżowym w Gdańsku oświadcza, że kiełbasa ta już z natury była lekko zielona lub brązowa i w związku z tym nie wyglądała zbyt apetycznie. Ekspedientka z GS-u w Stegnie twierdzi, że kryla dodawano tylko do kiełbas gorszego gatunku, „bo jak dobra, to musiała być dobra, tam już nic nie wcisnęli”.