Próba wiarygodności środowiska pro-life. Trzeba oderwać się od PiS i poszerzyć postulaty

Zamiast upatrywać w jednej partii gwaranta ochrony chrześcijańskich wartości, trzeba znacznie szerzej niż do tej pory rozumieć obronę życia, budować sojusze dla konserwatywnych postulatów, porzucić wiarę w skuteczność zakazów i nie obrażać się na poglądy innych.

Publikacja: 24.11.2023 10:00

Próba wiarygodności środowiska pro-life. Trzeba oderwać się od PiS i poszerzyć postulaty

Foto: mirosław owczarek

Polsce, przynajmniej na razie, nie grozi politycznie sterowana rewolucja kulturowa. Obecny parlament, choć niewątpliwie wróciła do niego polityka, w tym debata na tematy światopoglądowe, jest wciąż lekko wychylony w stronę konserwatywną obyczajowo, zwolennicy głębokich zmian nie mają nawet większości koniecznej do swobodnego ich przegłosowania w Sejmie, a prezydenckie weto sprawia, że nawet jeśli się im to uda, to nowe ustawy i tak nie wejdą w życie.

Obawy i lęki Piotra Zaremby, którymi podzielił się z czytelnikami w poświęconym w znaczącym stopniu polemice ze mną tekście „Nowa koalicja u władzy. Spodziewam się rewolucji kulturowej na sporą skalę” („Plus Minus” 10–12 listopada 2023; rp.pl/plusminus), są więc zdecydowanie przesadzone. I nie piszę tego, by przekonywać, że żadnych zmian nie będzie, bo z pewnością będą (niektóre z nich postuluje już zresztą PiS wysławiany przez publicystę jako niemal wzorzec gwarancji ochrony chrześcijańskich wartości), ale by uświadomić, że procesy, których obawia się Zaremba, wynikają raczej z cywilizacyjnych trendów, a nie z działania konkretnych partii. Choć mają podłoże także partyjno-polityczne.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Kościół musi uznać istnienie osób transpłciowych

Poszerzać koalicje, a nie umacniać plemiona

Donald Tusk, jak sądzę, jest na tyle doświadczonym politykiem, że ma świadomość, iż sztuczne przyspieszanie pewnych procesów w tak dość konserwatywnym społeczeństwie, jak polskie, przynosi efekty odwrotne do zamierzonych. Arytmetyka sejmowa sprawia zaś, że szybkie i drastyczne progresywne zmiany w prawie zwyczajnie nie przejdą. Jeśli bowiem nawet przyjąć, że Lewica i Koalicja Obywatelska grupują wyłącznie zwolenników rewolucji obyczajowej (co w przypadku tej drugiej formacji wcale nie jest oczywiste), to obie te formacje razem mają zaledwie 183 głosy w Sejmie. Do uzyskania większości brakuje 48 głosów.

Jakąś ich część można zapewne dla poszczególnych projektów pozyskać wśród bardziej liberalnych polityków Polski 2050, a może nawet PSL. Liderzy Trzeciej Drogi są jednak świadomi, że część jej wyborców ma konserwatywne poglądy. PSL jest zakorzeniony na wsi i w mniejszych miejscowościach jego politycy i samorządowcy mają poprawne relacje z Kościołem, nie będą więc chętni do rozpoczynania wojny z nim. A bez ludowców nie ma nowej koalicji rządzącej.

Sejmowy układ nie musi być oczywiście trwały, poszczególni posłowie mogą zmieniać barwy, a i nie da się zagwarantować, że podczas kolejnych wyborów umiarkowanie konserwatywna część nie straci mandatów na rzecz jakiejś bardziej lewicowej formacji albo że np. Koalicja Obywatelska nie skręci w lewo. Z kolei jeśli PiS pójdzie rzeczywiście w kierunku zaostrzania retoryki, oskarżania wszystkich innych o zdradę, to prawdopodobieństwo, że szybko wróci do władzy albo będzie zdolne do zbudowania koalicji, także jest niewielkie. I właśnie dlatego zamiast rozpaczać nad utratą władzy przez PiS, trzeba zacząć cierpliwie budować szeroką koalicję broniącą postulatów pro-life (uspokajam Piotra Zarembę, nadal są mi one bliskie). Taką, która będzie pracować nad zmianą mentalności społecznej (a nie tylko nad zmianą prawa), zaproponuje reformy systemu wsparcia dla opiekunów osób z niepełnosprawnością, tworzenie hospicjów perinatalnych, finansowanie pomocy psychologicznej dla rodziców, którzy otrzymali diagnozę o wadach letalnych swojego dziecka czy doświadczyli jego straty.

Jeśli ruch pro-life chce być wiarygodny społecznie i skuteczny politycznie, musi skończyć ze ścisłym powiązaniem z jedną stroną sceny politycznej, a niekiedy wręcz z jedną partią, przerwać stosowanie nieustannego szantażu moralnego (co robi, posługując się argumentami religijnymi i krwawymi obrazami), a także zdecydowanie poszerzyć zakres tego, co rozumie się pod terminem „obrona życia”.

Co każdy z tych postulatów oznacza w praktyce? Otóż, przede wszystkim uświadomienie sobie, że na dłuższą metę dla zachowania przynajmniej niektórych zapisów prawnych broniących życia, trzeba zdobyć poparcie szersze niż tylko PiS i Konfederacji. PSL i część konserwatywnych polityków Polski 2050 powinna być systematycznie konsultowana, ale też wspierana w ich poglądach.

Jest faktem, w tej sprawie trudno się z Zarembą nie zgodzić, że pewna część mediów wymusza progresywną rewolucję, i właśnie dlatego inne środowiska zamiast zajmować się wspieraniem PiS powinny systematycznie wspierać tych polityków „koalicji demokratycznej”, którzy sprzeciwiają się zniesieniu klauzuli sumienia, odrzucają aborcję na życzenie czy mają wątpliwości co do depenalizacji pomocy w niej. Jeśli uznajemy (a ja uznaję), że prawna ochrona życia i obrona wolności sumienia jest wartością, to trzeba dla niej budować maksymalnie szeroką koalicję.

Konsekwentna etyka życia

Obrona życia wymaga także zdecydowanego poszerzenia postulatów. Jeśli sprzeciw wobec aborcji eugenicznej (określanej przez inne środowiska embriopatologiczną) ma być wiarygodny, musi być połączony ze wspomnianą propozycją głębokiej reformy systemu pomocy dla opiekunów osób z niepełnosprawnością, musi wiązać się z publiczna obroną osób neuroróżnorodnych, tych z rozmaitymi zespołami, orzeczeniami, z popieraniem postulatów ich wyjścia w świat, z chęcią budowania przestrzeni publicznych tak, by były dla nich przyjazne. Opieka psychiatryczna dla dzieci i młodzieży oraz inkluzywność społeczna dla osób z niepełnosprawnością to także są istotne przestrzenie, w których głos nowych ruchów pro-life powinien być słyszany.

Ruch pro-life, który ogranicza się tylko do dzieci nienarodzonych, budzi podejrzenia o to, że jego jedynym celem jest nie troska o konkretne życie, ale chęć narzucenia kobietom pewnych form życia. Nigdy dość przypominania, że nie o to chodzi, że troska obejmuje nie tylko nienarodzonych, ale z równą siłą także narodzonych (w tym kobiety i ich partnerów).

O takim koniecznym poszerzeniu paradygmatu pro-life mówił już w latach 80. XX wieku kard. Joseph Bernardin. Proponował, by – mając świadomość tego, że nie każdy z tych tematów ma takie samo znaczenie – budować „konsekwentną etykę życia”, która obejmowałaby „kwestie związane z manipulacjami genetycznymi, aborcją, karą śmierci, opieką nad osobami terminalnie chorymi”, a także wojnę jądrową i w ogóle model prowadzenia wojen.

Pół wieku później do jego tekstu nawiązywał w „L’Osservatore Romano”, a następnie w amerykańskim magazynie „America” kard. Blase Cupich. Jego zdaniem współczesna „konsekwentna etyka życia” obejmować powinna jeszcze zmiany klimatu, które w wielu miejscach generują kryzysy będące zagrożeniem dla życia ludzkiego, nowe zagrożenia związane ze sztuczną inteligencją, zmianami genomu ludzkiego, nieograniczonym użyciem energii jądrowej itd. Cupich zwraca także uwagę na konieczność zaangażowania w walkę z polaryzacją i atomizacją społeczną. „Dziś nasza kultura kontynuuje ślepy marsz w kierunku atomizacji, każdy z nas jest określany przez media społecznościowe, z których korzysta, zgodnie z ideologią, zachowaniami konsumenckim, a nawet stanem zdrowia” – wskazuje kardynał i dodaje, że w efekcie „żyjemy w izolacji od siebie, a sposób, w jaki zdobywamy informacje o innych i o świecie, wzmacnia wielkiego wroga dialogu: strach”.

To polaryzacja zdaniem Cupicha sprawia, że coraz trudniej jest rozwiązywać konkretne problemy w Stanach Zjednoczonych. „Ma katastrofalne skutki w całej kulturze amerykańskiej. Szerzy się niesprawiedliwość rasowa. Przemoc z użyciem broni terroryzuje społeczności już zmagające się z ubóstwem (…) Zły stan zdrowia i odżywianie zabijają dzieci i osoby starsze. (…) Demonizacja migrantów jest szczególnie niepokojąca, ponieważ jesteśmy narodem zbudowanym przez imigrantów” – pisał Cupich. I choć jego rozważania odnoszą się do Stanów Zjednoczonych, trudno nie zadać pytania, czy u nas postawa pro-life nie powinna oznaczać choćby zainteresowania się tym, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy? Jeśli bronimy życia, to także życia imigrantów, również tych, którzy próbują nielegalnie przekraczać granicę.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Mamy atmosferę pogromu

Zmieniający się świat, zmieniający się język

Zmianie ulec powinien także język i metody działania. Jest czymś śmiertelnie niebezpiecznym dla prolajferów powiązanie postulatów obrony życia z atakami na osoby LGBTQ+, z homofobiczną i transfobiczną retoryką Kai Godek czy Mariusza Dzierżawskiego. Skutkiem takiej polityki (poza oczywiście uzyskiwaniem dzięki niej środków od najtwardszych z twardych) jest wepchnięcie prolajferów do szufladki z napisem „szuria”, a także uznanie ich za przeciwników konkretnych środowisk, których członkowie mogą przecież w kwestii ochrony życia mieć różne poglądy. Atak na konkretne osoby, na ich tożsamość czyni także dość mało wiarygodnymi zapewnienia, że polityka pro-life wyrasta wyłącznie z troski o każde życie, bo – jak się okazuje – egzystencja niektórych nie jest aż taką wartością, by pozwolić im żyć po swojemu.

Istotne jest także to, by w debacie publicznej odwoływać się do argumentów, które mogą być podzielane nie tylko przez katolików. Podpieranie się tym, że żyjemy „w ojczyźnie Jana Pawła II” jest pozbawione sensu, a budowanie argumentacji na prawie naturalnym niezrozumiałe, bo po pierwsze, nie ma między nami zgody, co miałoby ono oznaczać, a po drugie, dalece nie wszyscy akceptują jego istnienie.

Argumentacja etyczna w świecie pluralistycznym, w którym coraz mniej jest wspólnych założeń, musi szukać modeli, które nawet jeśli nie są akceptowane przez wszystkich, to mogą być przez wszystkich zrozumiane. Przykładem wydaje mi się przypominanie zasady niedyskryminacji ze względu na stan zdrowia, otwarcia społeczeństwa na każdego, a także ostrożności, zgodnie z którą jeśli nie ma się pewności, czy jakaś istota jest człowiekiem, to aby jej nie zlikwidować, przyznaje się jej taką wartość. Nie będę rozwijał tego wątku, pisałem o tym zarówno na łamach „Plusa Minusa”, jak i w rozmowie z Karoliną Wigurą w książce „Polka ateistka kontra Polak katolik”.

Warto też uświadomić sobie, że toczona przez dziesięciolecia walka o zmianę zapisów prawnych, choć miała znaczenie, dziś staje się o wiele mniej istotna. Ogromna większość przeprowadzanych, nie tylko w Polsce, ale i na świecie aborcji dokonuje się chemicznie, często w domach, co oznacza, że przekonanie o możliwej kontroli prawnej tego procederu można zacząć wkładać między bajki. Skoro zakazy tracą skuteczność, tym bardziej trzeba wrócić do debaty, do przekonywania nieprzekonanych, do formowania sumień.

To nie jest konflikt Kościoła

Jest jeszcze jedna kwestia, w której stawia mi zarzut Piotr Zaremba, a mianowicie, że nie doceniam zagrożenia, jakim jest dla katolików, a nawet umiarkowanych konserwatystów, „atmosfera”. Jako przykład podaje odpowiedź posła KO Michała Szczerby na tweet abp. Marka Jędraszewskiego, w którym polityk zwrócił się do metropolity krakowskiego per „Ty, Jędraszewski”. „Teza, że księża muszą traktować wszystkie strony politycznej wojny z jednakowym dystansem, wydaje mi się w tej sytuacji mocno surrealistyczna. Czeka nas wielka reedukacja. Ja nie czekam na nią z zachwytem” – wskazuje Zaremba.

I zostawiając już na boku fakt, że arcybiskup konta na portalu X nie posiada, a odzywka odnosiła się do konta jego fanklubu, to choć tego rodzaju model komunikacji zdecydowanie mi się nie podoba, nie mam wrażenia, by sprawiał on, że jako katolik nie jestem w stanie funkcjonować normalnie. Ani mojej modlitwie, ani możliwości uczestnictwa we mszy świętej, ani wolności wypowiedzi chamskie odzywki nie szkodzą. Biskupi zaś i arcybiskupi, i to z pewnością wejdzie im na dobre, powinni oswoić się z myślą, że są takimi samymi jak inni uczestnikami debaty, i że z powodu święceń czy godności nie należą im się żadne przywileje. To bardzo pomaga w budowaniu komunikacji z innymi, gdy ma się świadomość, że będzie ona oceniana tak jak każda inna, a z samego faktu bycia biskupem nie wynika to, że będzie się uważniej słuchanym.

Równy dystans wobec różnych nurtów politycznych – i to jest klucz do odmiennych pozycji mojej i Piotra Zaremby – nie wynika zaś z tego, na ile owe nurty są przyjazne wobec Kościoła, ale z tego, jaki jest cel istnienia instytucji kościelnej w ogóle. Nie jest nim budowanie tożsamości (choć niekiedy, przy okazji się to mogło dziać), nie jest umacnianie społecznej moralności (choć i to się zdarza), wspieranie jednej ze stron w wojnie kultur, ani tym bardziej budowanie potęgi i znaczenia instytucjonalnego. Jedynym celem istnienia Kościoła jest głoszenie Dobrej Nowiny.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: „Zielona granica”, czyli o filmie, który stał się nieistotny

A żeby móc to skutecznie zrobić, trzeba wyjść nie tylko z logiki tożsamościowej, z plemiennego myślenia, ale nawet z logiki wojny kultur – którą część chrześcijan, nie tylko katolików, uznaje obecnie za kluczową dla przyszłości Kościoła – czy starcia cywilizacji. Ta logika sprawia, że jesteśmy przekonani, że w toczącej się bitwie jesteśmy po jednej ze stron, co zamyka nam drogę do strony drugiej. Sklejenie narracji wojny kulturowej z ewangelizacją czy jeszcze konkretniej kwestii moralnych z religijnymi sprawia, że przekaz chrześcijański nie trafia już do tych, którzy z różnych powodów są po drugiej stronie. Jeśli główną walką chrześcijan jest spór o rozumienie małżeństwa czy seksualności, to Dobra Nowina o tym, że jesteśmy kochani, że jest Ktoś, kto jest silniejszy od naszych braków i od naszej śmierci, większy od naszej moralności lub niemoralności, przestaje docierać np. do osób LGBTQ+. Zamknięcie się na migrantów powoduje, że i do nich nie dociera już Dobra Nowina o tym, że Jezus jest ponad naszym pochodzeniem, i że On wzywa chrześcijan do niesienia pomocy każdemu, a nie tylko temu, kto jest z naszego podwórka. Ucieczka od tej logiki oznacza, że powinniśmy uświadomić sobie, że choć pewne spory wokół nas się toczą, to jednocześnie, że my – jako Kościół – nie jesteśmy w nich stroną, ale jak obrazowo ujmuje to Franciszek, szpitalem polowym. „Tak wielu jest ludzi zranionych, którzy proszą nas o bliskość. Proszą o to samo, o co prosili Jezusa. Ale zachowując postawę uczonych w Piśmie czy faryzeuszów, nigdy nie damy świadectwa bliskości” – mówił papież już w 2014 r.

Trzymając się metafory szpitala polowego, chrześcijanie pełnić powinni rolę sanitariuszy. Każda wojna ma swoje ofiary, a jeśli chcemy pozostać wiarygodni jako uczniowie Chrystusa, musimy być gotowi im bezwarunkowo służyć. Żeby to robić, trzeba złożyć broń i przestać opowiadać się tylko po jednej stronie. Jest to o tyle prostsze, że nie tylko jedna ze stron spiera się z ewangelicznym obrazem moralności. I prawica, i lewica w pewnych kwestiach nie są wierne temu nauczaniu. Chrześcijanie powinni zaś wyciągać z tego wnioski i ofiarować Chrystusa każdemu.

Polsce, przynajmniej na razie, nie grozi politycznie sterowana rewolucja kulturowa. Obecny parlament, choć niewątpliwie wróciła do niego polityka, w tym debata na tematy światopoglądowe, jest wciąż lekko wychylony w stronę konserwatywną obyczajowo, zwolennicy głębokich zmian nie mają nawet większości koniecznej do swobodnego ich przegłosowania w Sejmie, a prezydenckie weto sprawia, że nawet jeśli się im to uda, to nowe ustawy i tak nie wejdą w życie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy