Trzy dni wystarczyły, żeby zaczęły się pretensje o niewystarczająco szybką realizację przedwyborczych obietnic w kwestiach najpilniejszych – aborcji i związków partnerskich. Gdy mniejszy koalicjant Platformy Obywatelskiej zapowiedział, że nie zgodzi się na wpisanie do umowy koalicyjnej kwestii światopoglądowych, podniosło się oburzenie, zupełnie jakby obietnice złożone wcześniej przez Donalda Tuska były kiedykolwiek realne. Owszem, zapowiedział w kampanii wyborczej wprowadzenie aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży, ale nigdy nie wyjaśnił, jak zamierza to przeprowadzić, jeśli nie zyska parlamentarnej większości pozwalającej na odrzucenie więcej niż pewnego prezydenckiego weta. Nie mówiąc o takim „drobiazgu”, jak konieczność ominięcia wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który trzy lata temu uznał aborcję eugeniczną za niezgodną z konstytucją i bez względu na to, co się dzisiaj sądzi o tym wyroku oraz o samym Trybunale, to jednak on obowiązuje i ostentacyjne zignorowanie go byłoby oczywistym psuciem i tak już całkiem zepsutego państwa.
Czytaj więcej
Mateusz Morawiecki: „Herr Donald, zostawiłeś Polskę, by za duże pieniądze służyć niemieckim interesom w Brukseli. Ty dorobiłeś się na polityce, a ja zrezygnowałem z wysokiej pensji, żeby służyć Polsce”.
Jeśli więc ktoś uwierzył Tuskowi, że zaraz po wygranych przez PO wyborach dostanie nie tylko aborcję na życzenie, ale i równość małżeńską, to trochę sam jest sobie winien. Trzeba było wcześniej dopytać Tuska, jak zamierza to przeprowadzić, gdy od początku było jasne, że w obecnym układzie politycznym nikt uczciwy nie może obiecać liberalizacji ustawy aborcyjnej, bo jedyne, co będzie w stanie „dowieźć”, to złożenie projektu ustawy, która być może – ale wcale nie na pewno – wyjdzie z parlamentu, aby następnie rozbić się o prezydenckie weto.
Jeśli więc ktoś uwierzył Tuskowi, że zaraz po wygranych przez PO wyborach dostanie nie tylko aborcję na życzenie, ale i równość małżeńską, to trochę sam jest sobie winien.
Psioczący dzisiaj na opowiadającą się za referendum Trzecią Drogą, która nie zamierza realizować nieswoich obietnic, nie chcą zauważyć, że to właśnie jej obietnica była od początku dużo bardziej uczciwa, bo nie zostawia sprawy w rękach polityków i jest możliwa do przeprowadzenia. Jeśli Tusk będzie teraz próbował łamać sumienia swoich koalicjantów, mając pełną świadomość, że nawet z ich połamanymi sumieniami nie będzie w stanie zrealizować aborcyjnej obietnicy, to znaczy, że nigdy mu naprawdę na niej nie zależało. Mnie to akurat ani nie dziwi, ani nie boli, ale jednak trochę zaskakuje, że tyle osób zupełnie na serio wzięło tę jedną obietnicę, która jest naprawdę nie do zrealizowania.