Tu, niestety, musimy przyznać, iż matkę naszą, Kościół, toczy modernistyczna zaraza, bo tylko ona mogła sprawić, iż zezwolono na jedzenie mięsa w Wigilię. Na szczęście potraktowaliśmy to jak nauczanie Kościoła w sprawach seksu i odrzuciliśmy. My jesteśmy bezmięsni jak peerelowska stołówka. Bo ryba to nie mięso, prawda?
Z menu problemu więc nie ma, tradycja trzyma się mocno. A z alkoholem? Jak wiadomo, są w tej sprawie dwie szkoły doktrynalne: falenicka i otwocka. Jedna głosi, że podawanie wina do wigilijnej wieczerzy jest bluźnierstwem i obelgą wymierzoną w Bożą Dziecinę. Inna mówi, że skoro to urodziny, to uroczysty toast jest wręcz wymagany. Tyle teoria, a praktyka była taka, że teoretycznie alkoholu nie podawano, ale potem na pasterce lepiej było nie stawać pod chórem w towarzystwie panów, bo wódczany chuch niósł się lepiej niż „Bóg się rodzi!”.