Czy kapitalizm może być sprawiedliwy

Nic dziwnego, że wielki zachłanny kapitał sprzymierzył się z liberalną częścią lewicy. Zarówno wielki kapitał, jak i liberalna lewica odrzucają przecież wszelkie moralne ograniczenia.

Aktualizacja: 30.04.2016 10:50 Publikacja: 28.04.2016 14:04

Fot. Keith Bedford

Fot. Keith Bedford

Foto: Bloomberg News

"Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy" – te słowa wypowiadane przez kapłana podczas konsekracji stanowią jeden z fundamentów wiary chrześcijańskiej. Jej istotą jest bowiem dzielenie się. Dzielenie się sobą samym i wszystkim, co posiadamy, z innymi ludźmi. Nakaz dzielenia się, aby nie pozostawiać nikogo w potrzebie, jest więc trwale wpisany w chrześcijaństwo.

Ten religijny imperatyw przez setki lat kształtował zasadę sprawiedliwości społecznej w obrębie cywilizacji łacińskiej. Stał się też podstawą konserwatywnego myślenia o człowieku i jego powinnościach wobec wspólnoty.

Tymczasem się przyjęło, że sprawiedliwość społeczna, bo do tego sprowadza się w praktyce nakaz dzielenia się, jest wynalazkiem lewicy. Ulegliśmy w ten sposób oświeceniowemu mitowi, który wbito nam do głów, że dopóki nie wybuchła rewolucja francuska, dopóty na świecie panowały wyzysk i niewolnictwo, a świat wegetował w mrokach wojen, chorób i zabobonu.

Dopiero potem wielkim wysiłkiem ruchów lewicowych udało się pokonać powszechną niesprawiedliwość i zbudować nowe społeczeństwo, czego owoce możemy zbierać do dziś – wolni i znacznie bardziej syci niż nasi pradziadowie.

Wszystko ładnie, tyle że to nieprawda. A w każdym razie nie cała prawda.

Silna władza i zasady

Społeczeństwo sprzed epoki oświecenia żyło w rytmie wyznaczonym przez obyczaj. W ten sposób chrześcijański porządek przenosił się z pokolenia na pokolenie i kształtował międzyludzkie relacje. Panowało przekonanie, że istniejące stosunki społeczne są niezmienne, bo zostały uświęcone przez Boga. Obowiązkiem zaś człowieka jest naśladowanie Boga.

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na kwestię własności. Otóż ziemia nie została oddana człowiekowi na własność, lecz powierzona mu w nadziei, że będzie nią roztropnie zarządzał. „Jedynie Bóg jest Panem wszystkich rzeczy" – jak sformułował to św. Tomasz z Akwinu.

Na podobnej zasadzie władcy feudalni przekazywali ziemię pod opiekę lennikowi w zamian za pomoc z jego strony w przypadku zagrożenia. Również chłopi pańszczyźniani, o których niedoli tyle można się było naczytać w peerelowskich podręcznikach historii, odpracowywali swoją pańszczyznę w zamian za użytkowanie ziemi. Jak na ówczesne warunki, była to próba roztropnego zarządzania powierzoną z Bożego nadania ziemią.

Naturalnie zdarzało się wiele przypadków wyzysku, o czym świadczą bunty chłopskie w średniowieczu, ale wynikało to z zachłanności panów feudalnych, a nie z samej istoty lenna czy pańszczyzny. Istotą bowiem było gospodarowanie na powierzonej ziemi, tak jak na własnej, co przy roztropnym zarządzaniu i przestrzeganiu religijnych nakazów eliminowało potencjalne nadużycia. Bo właśnie posłuszeństwo nakazom moralnym płynącym z religii było w średniowieczu gwarancją sprawiedliwości.

Drugą gwarancją była silna władza. Jak zauważał św. Augustyn, ludzie są grzeszni z natury i jedynie autorytet Boga wsparty przez ziemską władzę może ich prowadzić ku moralności i sprawiedliwości.

Wiele lat później do podobnych wniosków doszedł Thomas Hobbes, który w autorytecie władzy dostrzegał jedyną szansę utrzymania ludzi we wspólnocie. Bez władzy i bez zasad ludzie nie byliby bowiem w stanie postępować moralnie, co prowadziłoby do brutalnej rywalizacji i wojny wszystkich ze wszystkimi.

Jak z tego wynika, sprawiedliwość nie jest możliwa bez moralności oraz bez wspólnoty. W tak pogardzanym dziś średniowieczu wspólnoty różnego rodzaju: wiejskie, miejskie, kupieckie, rzemieślnicze, były zazwyczaj podstawowymi strukturami społecznymi. Człowiek poza wspólnotą nie istniał. Musiał podporządkować się jej regułom i przestrzegać obowiązujących w niej zasad. W zamian mógł liczyć na ochronę siebie i swoich interesów.

Średniowieczny świat był więc oparty na dążeniu do harmonii między człowiekiem i Bogiem oraz na stabilnej hierarchii społecznej, której celem było niedopuszczenie do rozkładu istniejącego porządku.

Świat pozbawiony hamulca

Ten rozkład nieuchronnie jednak postępował wraz z reformacją, która poważnie osłabiła Kościół katolicki oraz – w konsekwencji tego osłabienia – z rozpowszechnieniem się nowych prądów intelektualnych kwestionujących dotychczasowy porządek społeczny. Oświecenie, które przeciwstawiło rozum wierze, odrzuciło moralność jako składową ludzkiego działania. Wraz z postępującym w tym samym czasie rozwojem przemysłu, migracją ze wsi do miast oraz rozpowszechnieniem pracy najemnej doprowadziło to do wyzysku na niespotykaną wcześniej skalę.

Oznaczało to, że świat pozbawiony hamulca, jakim jest religia chrześcijańska, natychmiast uległ nieokiełznanej pogoni za zyskiem, czego rezultatem stały się ogromne nierówności społeczne. Wynikało to m.in. z liberalnej apoteozy wolności rozumianej jako niczym nieskrępowana swoboda działania.

Liberalizm jako kolejne dziecko oświecenia stał w kontrze do konserwatywnego postrzegania świata i choć tacy myśliciele, jak, Locke, Smith czy Mill, stawiali kwestię sprawiedliwości, opierając ją zresztą na religijnym nakazie dzielenia się, praktyka bardzo często okazywała się inna. Pochwała bogacenia się będąca głównym motywem myśli liberalnej korespondowała też z rozpadem dotychczasowych struktur społecznych, promując indywidualizm i samodzielne działanie.

Bogactwo nie jest naturalnie przeszkodą w budowie sprawiedliwego społeczeństwa. Pod warunkiem jednak, że bogactwo nie stanie się celem samym w sobie. Zgodnie z myślą konserwatywną i chrześcijańską bogactwo musi być owocem pracy i musi służyć innym ludziom. Tak popularne dziś bogactwo rentierów jest całkowicie niemoralne i świadczy o niesprawiedliwości w dostępie do dóbr.

To oczywiste, że dobra, które ma do dyspozycji człowiek, są niewystarczające dla wszystkich. Zadaniem człowieka jest zatem praca, która te dobra pomnoży ku pożytkowi innych. Jeśli ta praca przyniesie zyski, to takie zyski nie są niesprawiedliwe. Talenty ludzkie muszą być przecież wynagradzane. Jednak pobieranie odsetków ze zgromadzonego majątku nie przynosi nikomu poza rentierem żadnych korzyści.

To samo można powiedzieć o bankierach ryzykownie spekulujących cudzymi pieniędzmi tylko po to, aby otrzymać wysokie premie. Człowiek służący Mamonie a nie Bogu jest niemoralny i zasługuje na potępienie. Jeżeli dzisiaj tacy ludzie bywają stawiani za wzór sukcesu, to oznacza to, że żyjemy w świecie, który chyli się ku upadkowi.

Sprawiedliwość społeczna nie jest stanem naturalnym. Jest postulatem, który wynika z nakazu, aby człowiek władał poddanymi mu dobrami na podobieństwo Boga. A zatem by wszystko, co posiada, służyło całej wspólnocie. Nie wynika z tego żaden przymus – tym konserwatywna, czy szerzej chrześcijańska, myśl społeczna różni się od lewicowej.

Państwo na straży reguł

Człowiek nie musi, ale powinien – jeśli chce pozostać wierny religijnym nakazom moralnym – być zdolny do tego, aby dzielić się z innymi. Dobro ma wynikać z głębi ludzkiego sumienia, a nie z zewnętrznego przymusu. To oznacza, że konserwatyzm odwołuje się do człowieka, domaga się od niego pracy nad samym sobą, czego skutkiem ma być dążenie do zbudowania wspólnoty solidarnych ludzi.

W odróżnieniu od chrześcijańskich konserwatystów lewica nie szuka w człowieku dobra, nie stawia przed nim wysokich wymagań moralnych. Zamiast tego dąży do zbudowania nowego społeczeństwa, pozbawionego religii i wynikających z niej nakazów etycznych. Ludzkie sumienie, ludzka moralność zostały tu odrzucone w imię swoiście pojmowanej wolności. Celem stała się nie tyle sprawiedliwość, ile równość, a na jej straży ma stać państwo. To ono ma dzielić i osądzać, komu się należy, a komu nie.

W ten sposób trudno jednak osiągnąć sprawiedliwość. Człowiek pozbawiony nakazów sumienia nie czuje potrzeby dzielenia się. Jest do niej przymuszany przez państwo. I w rezultacie jeszcze bardziej gardzi tymi, którzy domagają się wsparcia. Bo państwo – choćby najbardziej sprawiedliwe – nie jest w stanie zyskać takiego autorytetu, jaki w życiu człowieka może mieć tylko Bóg.

Wykluczenie Boga, które jest celem lewicy, prowadzi więc do zniszczenia ludzkiej wspólnoty i zastąpienia jej zbiorem autonomicznych jednostek, w którym rolę ludzkiego sumienia sprawują urzędnicy państwowi. Przyszło nam więc żyć w czasach, gdy sprawiedliwość społeczna została pozbawiona jakiejkolwiek głębszej treści, ponieważ coraz więcej ludzi nie odczuwa żadnej solidarności z pozostałymi.

Nie oznacza to jednak, że państwo jest pozbawione zadań społecznych, tak jakby tego chcieli liberałowie. Przeciwnie, rolą państwa jest zabezpieczenie tych wszystkich potrzeb społecznych, którym nie jest w stanie podołać wspólnota. Chodzi tu o wykwalifikowaną pomoc medyczną, edukację, bezpieczeństwo.

Państwo powinno też stać na straży przestrzegania reguł w codziennym życiu. Musi tworzyć porządek prawny, który będzie sprzyjał realizacji zasad sprawiedliwości społecznej. Dotyczyć to może prawa pracy, zapobiegania nieuczciwym praktykom ze strony dążących do maksymalizacji zysku przedsiębiorstw, a w szczególności banków. Inaczej mówiąc, musi dbać o to, aby dobra, którymi dysponują obywatele, nie były wykorzystywane przeciwko innym.

Czym innym jest jednak dbałość o tak pojmowaną sprawiedliwość społeczną, a czym innym lewicowe dążenie do glajszchtowania społeczeństwa. Oczywiste jest bowiem, że ludzie nie są sobie równi i dążenie do równości stoi w jaskrawej sprzeczności ze sprawiedliwością.

Trudno bowiem na przykład uznać za sprawiedliwe odbieranie szansy awansu osobie uzdolnionej, aby – w imię równości – promować w jej miejsce nieuka, którego jedyną „zaletą" jest odpowiednie pochodzenie, orientacja seksualna czy kolor skóry. Wszelkie parytety, wbrew lewicowej ofensywie propagandowej, są z natury rzeczy niesprawiedliwe.

Samoistna hierarchia

Sprawiedliwe jest natomiast dążenie do tego, aby wyrównywać szanse ludzi na znacznie wcześniejszym etapie ich rozwoju, dzięki edukacji czy odpowiedniemu wychowaniu kładącemu nacisk na odpowiedzialność za siebie i innych. To nie lewicowe parytety, ale właśnie poczucie odpowiedzialności, sprawiedliwości i odpowiednie wykształcenie budują hierarchię społeczną, która decyduje o sile i jakości wspólnoty oraz całego państwa.

Hierarchia społeczna to pojęcie, którego lewica nie znosi. Przy czym nienawiść lewicy do hierarchii ma charakter czysto retoryczny. W rzeczywistości bowiem lewicowi inżynierowie społeczni chcieliby zbudować własną samozwańczą hierarchię opartą na kryterium ideologicznym. Na górze tej nowej piramidy mieliby stanąć oni sami wspierani przez tzw. mniejszości społeczne.

Tymczasem w normalnie funkcjonującym współczesnym społeczeństwie hierarchie powinny się tworzyć samoistnie. Kiedyś oparte one były na pochodzeniu. Na samym szczycie był monarcha, który swoją władzę dzierżył z boskiego nadania, poniżej była arystokracja, a niżej pospólstwo – miejskie i wiejskie.

Dziś taka hierarchia, która w dawnych wiekach doskonale stabilizowała społeczeństwo, nie ma już racji bytu. W dalszym jednak ciągu powinna ona opierać się na autorytecie. Ten z kolei wynika z uczciwości, doświadczenia, sprawiedliwości i wiedzy. Można zatem powiedzieć, że im pilniej człowiek wypełnia zlecone mu przez Boga zadanie, tym wyżej powinien stać w hierarchii.

Jak widać, nie ma tu rozróżnienia wedle płci, wykonywanego zawodu czy pochodzenia. Istotne jest to, czy człowiek postępuje moralnie czy też nie. Tak rozumiana hierarchia jest nie tylko podstawą sprawiedliwości, ale ma także wymiar kulturowy. Stanowi wzór do naśladowania dla innych i buduje dobrze funkcjonującą wspólnotę.

W lewicowym świecie bez Boga, w którym odrzucono kryteria moralne, nie ma się do czego odwołać. Wszystko – w tym sprawiedliwość – jest zmienne, bo zależy od aktualnie obowiązującej interpretacji, a tę wyznaczają ideologowie lewicy. To świat niestabilny, chaos, gdzie nikt nie może być niczego pewien i nic nie jest uświęcone. W skrajnej wersji to świat sowieckich łagrów, a w łagodniejszej – Palikota i plugawych wyczynów jego stronników.

Człowiek, który odrzuca normy moralne, musi być gotowy na to, że jego istnienie zamieni się w zwierzęcą walkę o przetrwanie. Lewicowe dążenie do sprawiedliwości społecznej pochłonęło dziesiątki milionów ofiar na całym świecie. Ta niespotykana wcześniej na taką skalę hekatomba powinna świadczyć o tym, że lewica poniosła sromotną klęskę w urządzaniu świata. I stanowić przestrogę, że sprawiedliwego i bezpiecznego świata nie da się zbudować, pomijając przysługujące każdemu człowiekowi prawa naturalne.

Tak się jednak nie stało. Pęd do zysku nakręcił spiralę konsumpcji, która przesłoniła ludziom wszelkie wartości. Nic dziwnego, że wielki zachłanny kapitał sprzymierzył się z liberalną częścią lewicy, promując specyficznie pojmowane wolność i równość w zamian za przymykanie oka na wielkie zyski osiągane kosztem większości społeczeństwa. Zarówno wielki kapitał, jak i liberalna lewica odrzucają przecież wszelkie moralne ograniczenia.

Niewolnicy garstki łotrów

Konserwatyści przekonują zaś, że to właśnie moralność jest kluczem do sprawiedliwości. Bo być moralnym oznacza – mówiąc najprościej – zachowywać się przyzwoicie, sprawiedliwie i uznawać swoje zobowiązania wobec innych. Dlatego też konserwatyzm odrzuca liberalne pojęcie wolności, które sprowadza się do apologii jednostki. Społeczeństwo – wedle konserwatysty – nie jest zbiorem jednostek, ale solidarną, choć różnorodną strukturą opartą na hierarchii. Tylko taka struktura może zagwarantować przyrodzone prawa człowieka, w tym prawo do sprawiedliwości.

W konserwatywnej wizji sprawiedliwego społeczeństwa jest miejsce zarówno dla bogatych i ubogich, a szczególna rola przypada ludzkiej pracy, która pomnaża dobra, z jakich mogą potem korzystać wszyscy w miarę swoich potrzeb i możliwości. Kluczowe znaczenie ma również własność, zgodnie z zasadą, że człowiekowi zostały powierzone dobra po to, aby gospodarował nimi w imieniu i na chwałę Boga.

Jasne jest także, że człowiek, pracując na swoim, jest gotów do znacznie większych poświęceń oraz szacunku dla owoców pracy. Dlatego wspieranie ludzkiej przedsiębiorczości jest zadaniem każdej wspólnoty. Obowiązkiem zaś każdego jest przestrzeganie norm moralnych.

Oczywiście konserwatyści zdają sobie sprawę z tego, że postulowany ideał jest nieosiągalny z powodu ludzkiej niedoskonałości. Należy jednak do niego wytrwale dążyć. Świat bezpieczny i sprawiedliwy to – wedle konserwatystów – świat stabilny.

Czym jest dzisiaj sprawiedliwość społeczna? Tym samym, czym była zawsze: dzieleniem się z innymi. Najogólniej rzecz ujmując, dzielenie się to inaczej działanie, które polepsza życie wspólnoty. W powszechnym mniemaniu dzielenie się z innymi sprowadza się zwykle do przekazania kilku groszy na jakąś akcję charytatywną. To oczywiście również forma dzielenia się, szczególnie wzniosła, jeśli darczyńca sam jest w potrzebie.

Dzielenie się może jednak przybierać inne formy. Może być nim tworzenie miejsc pracy, tak samo jak jest nim produkcja dóbr niezbędnych człowiekowi lub poprawiających jakość jego życia. Dzielić się można wiedzą lub doświadczeniem, pod warunkiem jednak, że uzyskana wiedza służyć będzie ogółowi.

Z pewnością dzieleniem się nie jest za to przekazywanie wiedzy, której celem jest egoistyczna rywalizacja lub działanie przeciw wspólnocie. Tak samo jak nie jest dzieleniem się sztuczne kreowanie popytu na niepotrzebne gadżety. Z dzieleniem się nie ma również nic wspólnego eksport miejsc pracy do innych krajów oraz zmuszanie własnych obywateli do pracy za grosze i na niepewnych warunkach.

Wszystko to, co pogarsza życie wspólnoty, nie przynosi jej żadnych korzyści i zamienia pracę w formę wyzysku, jest naruszeniem zasad sprawiedliwości społecznej. Naruszeniem tych zasad jest również dążenie lewicy do powszechnej urawniłowki. Równość wyklucza bowiem sprawiedliwość.

Przywrócenie sprawiedliwości społecznej jest ściśle związane z odbudową więzi międzyludzkich i zatrzymaniem postępującej laicyzacji. Nie możemy bowiem oczekiwać od innych przestrzegania zasad, skoro wszystkie zasady są dzisiaj podważane.

Jeżeli nie zdołamy powstrzymać i odwrócić procesu rugowania norm moralnych z życia i związanej z tym degeneracji społeczeństwa, to my – albo nasze dzieci – odkryjemy pewnego dnia, że staliśmy się niewolnikami zdanymi na łaskę i niełaskę garstki łotrów, którzy niepostrzeżenie przejęli wszystkie powierzone człowiekowi dobra w swoje posiadanie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Jakim papieżem będzie Leon XIV?
Plus Minus
Zdobycie Czarodziejskiej góry
Plus Minus
„Amerzone – Testament odkrywcy”: Kamienne ruiny z tropików
Plus Minus
„Filozoficzny Lem. Tom 2”: Filozofia i futurologia
Plus Minus
„Fatalny rejs”: Nordic noir z atmosferą