Jan Maciejewski: Piekło pozorów

Jeśli jest coś, co definiuje moją tożsamość jako członka Kościoła, to przede wszystkim fakt, że jestem grzesznikiem. To jedno śmiertelne schorzenie mnie tu przygnało.

Publikacja: 26.08.2022 17:00

Jan Maciejewski: Piekło pozorów

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Życie to szpital, w którym wszystkich chorych trawi pragnienie zmiany łóżka. Ten chciałby cierpieć koło pieca, a tamten ufa, że wyzdrowieje przy oknie”. Kiedy Charles Baudelaire pisał ten fragment „Paryskiego splinu”, szpitale były raczej domami powolnej śmierci niż ozdrowień. W połowie XIX wieku ich przeznaczenie bliskie było współczesnym hospicjom, stąd gorzka ironia francuskiego poety względem zmiany miejsca jako metody terapii. Zdanie to nabiera jednak zaskakującej aktualności, jest u siebie dużo bardziej w XXI wieku niż przed 150 laty, jeśli w miejsce słowa „życie” podstawimy „Kościół”.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Chrześcijaństwo na księżycu

Jeśli coś trawi zatroskanych jego kondycją komentatorów, to właśnie konieczność „odnalezienia w nim swego miejsca” przez kolejne grupy i mniejszości. Albo ewentualnie „zmiana łóżka”, postawienie go w bardziej prestiżowym miejscu lub uczynienie wygodniejszym miejscem doczesnego spoczynku przez inne miejsce. Dyskutuje się głównie o organizacji przestrzeni, szpitalnej topografii, dobudowie kolejnych sal, wprowadzeniu udogodnień w tych już istniejących. O metodach leczenia słychać dużo mniej. No bo co w końcu, jeśli lek okaże się przykry dla podniebienia, a terapia będzie wymagała poświęceń i samozaparcia? I tak, niepostrzeżenie, w wyobraźni i postulatach wielu „katolickich influencerów” Kościół ze szpitala przeobraził się w hospicjum. Umieralnię dusz. Coraz bardziej przestronną i komfortową. Coraz mniej komukolwiek potrzebną.

– A czy jest coś złego w tym, żeby każdy został tu doceniony, ważny i – słowo klucz – zaakceptowany? W końcu chodzi o to, żeby poczuć się w Kościele jak w domu. Znaleźć w nim schronienie, rodzinne ciepło. Czyż nie? – zapyta znad pulpitu, na którym rozłożone są płachty z planami przebudowy, zmiany organizacji i przeznaczenia kościelnego budynku architekt nowego katolicyzmu. A ponieważ widzę, jak jest zapracowany, jak jeszcze wiele przed nim wysiłku i znoju, nie będę mu zawracał zbyt długo głowy. I powiem tylko, że nie. Kompletnie nie o to tu chodzi.

I tak, niepostrzeżenie, w wyobraźni i postulatach wielu „katolickich influencerów” Kościół ze szpitala przeobraził się w hospicjum. Umieralnię dusz. Coraz bardziej przestronną i komfortową. Coraz mniej komukolwiek potrzebną.

Jeśli jest coś, co definiuje moją tożsamość jako członka Kościoła, to przede wszystkim fakt, że jestem grzesznikiem. To jedno śmiertelnie groźne schorzenie, mnie tu przygnało. Gdyby nie ono, nie miałbym tu czego szukać. Istnieją sprawniejsze NGO-sy, przyjemniejsze sposoby na spędzanie wolnego czasu. Tak się jednak nieszczęśliwie składa, że grzeszność jest przypadłością dość powszechną. I dlatego właśnie powszechny jest też Kościół. Zaproszony jest tu każdy, kto tylko chce poddać się sprawdzonej i skutecznej terapii. Pomysł, by zaniechać jej stosowania – możliwie jak najmniej mówić chorym o ich schorzeniach, stosować co najwyżej duchową homeopatię, rozpuszczoną w wodzie humanitaryzmu i politycznej poprawności witaminę C „dobroludzizmu” – jest, najdelikatniej rzecz ujmując, nietrafiony.

Kościół to szpital, który ma uchronić od śmierci wiecznej, a nie pensjonat do przeżywania duchowych wzruszeń ani jedna z agend ONZ-u. „A więc chcesz straszyć ludzi piekłem!” – wykrzyknie w tonie „i tu cię mam!” nasz katolicki renowator. Nie straszyć, tylko traktować poważnie. Powiedzieć im, że ich czyny mają znaczenie i konsekwencje. Głębokie, a nawet wieczne. Że ich wielkość może być równie prawdziwa jak upadek. A przede wszystkim, że życie na tym świecie jest tylko, jak pisała Teresa z Avila, noclegiem w marnej gospodzie. Że prawdziwa przygoda dopiero na nas czeka. Tak samo jak prawdziwy ból. Jeśli po tej stronie istnieje prawdziwe dobro i prawdziwe zło, to po drugiej czekają rozkosz i rozpacz, tak oszałamiające, że nie jesteśmy ich sobie tu w stanie wyobrazić. A nie tylko wygoda lub dyskomfort, jedno i drugie aż za dobrze znane.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Wreszcie na dół!

Mówiąc o istnieniu piekła, nikogo nie straszymy. Podobnie jak, przekonując o istnieniu Nieba, niczego nie obiecujemy, nie dajemy żadnej gwarancji. Wszystko, co chcemy w ten sposób powiedzieć, to to, że każda chwila ma sens, bo jest krokiem w jedną albo w drugą stronę. A tę właściwą drogę najłatwiej poznać po tym, że robi się na niej ciasno i stromo.

Życie to szpital, w którym wszystkich chorych trawi pragnienie zmiany łóżka. Ten chciałby cierpieć koło pieca, a tamten ufa, że wyzdrowieje przy oknie”. Kiedy Charles Baudelaire pisał ten fragment „Paryskiego splinu”, szpitale były raczej domami powolnej śmierci niż ozdrowień. W połowie XIX wieku ich przeznaczenie bliskie było współczesnym hospicjom, stąd gorzka ironia francuskiego poety względem zmiany miejsca jako metody terapii. Zdanie to nabiera jednak zaskakującej aktualności, jest u siebie dużo bardziej w XXI wieku niż przed 150 laty, jeśli w miejsce słowa „życie” podstawimy „Kościół”.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy