A piszę te słowa jako zawzięty podróżnik, przemierzający dukty medialne od z górą 25 lat. Zaczynałem interesować się kierunkami rozwoju mediów jeszcze w (niesłusznych) latach 80.
Do TVP (odzyskanej) trafiłem w roku 1990, ledwie na chwilę, bo już niecałe trzy lata później dane mi było budować zręby pierwszej polskiej telewizji prywatnej. Miałem więc szybko własne pole do zaorania, a w głowie jasne wyobrażenie komercyjnych plonów, jakie kiedyś urodzi. Towarzyszyła temu arogancja tak wielka, że już na początku lat 90. uznałem, iż gazety to przeżytek i niewiele trzeba będzie czasu, nim zostaną skonsumowane przez żywy obrazek.
Jak bardzo powierzchowne było to przekonanie, dowiedziałem się dużo później. Ale wracając do tamtej najbardziej pionierskiej epoki: mieliśmy, Polacy, jako tzw. newcomers, a więc uruchamiający biznesy medialne od zera, sporo przywilejów. Oczywiście nikt nam specjalnie nie pomagał, za to budując przyszłe imperia (ja osobiście Polsatu, a moi koledzy TVN), nie byliśmy obciążeni kosztowną przeszłością. Przede wszystkim nagromadzonymi przez dziesięciolecia tzw. klamotami, a więc sprzętem poprzednich generacji, który zajmował w tamtym czasie niemal połowę powierzchni technologicznej przeciętnej amerykańskiej stacji. Oto bowiem technologia żywego obrazu tak szybko się zmieniała, że to, co ledwie rok wcześniej było interesującą nowinką, po dwóch, trzech latach pachniało średniowieczem.
Tak zwane standardy techniczne zmieniały się jak w kalejdoskopie. Taśmę światłoczułą wypierały w iście wojennym tempie Betamax oraz współegzystujące BCN-y i Umatic. Chwilę później do głosu doszedł wszechpotężny Betacam, by koegzystować ledwie przez moment z SVHS-em i Hi8, a potem ustąpić miejsca zgrabnym i ponętnym kasetkom DVCAM oraz DigiBeta. To oczywiście tylko standardy zapisu ruchomych obrazków. Dużo bardziej fascynujące były wyobrażenia o VOD, czyli wideo na życzenie, które miały szansę na chwilę zmaterializować się na amerykańskich ekspozycjach techniki telewizyjnej, ale dla przeciętnego użytkownika były jak odległy sen złoty.
Wierzyliśmy jednak twardo, że ta przyszłość kiedyś nadejdzie. Zanim umrzemy, ze starości oczywiście. Inną wizją przyszłości było powszechne HDTV, czyli telewizja wysokiej rozdzielczości. A także telewizja 3D. W odległym horyzoncie majaczyła również technologia hologramowa (jakże uroczo pokazał ją w „Gwiezdnych wojnach" Spielberg!) i studia wirtualne. Te ostatnie zresztą pojawiły się nad Wisłą już w połowie lat 90. zeszłego stulecia.