Rosyjska Cerkiew stopnieje. To nie są tylko pobożne życzenia

Ukraińska Cerkiew jest podzielona. Walka o rząd dusz toczy się głównie między wyznawcami skupionymi w dwóch instytucjach – podległych Kijowowi i Moskwie. Tych ostatnich w szybkim tempie ubywa. W wyniku wojny będzie ich coraz mniej.

Aktualizacja: 04.03.2022 12:27 Publikacja: 04.03.2022 10:00

Gospodarzem historycznego kijowskiego kompleksu cerkiewnego – ławry Peczerskiej – jest archimandryta

Gospodarzem historycznego kijowskiego kompleksu cerkiewnego – ławry Peczerskiej – jest archimandryta Pawło Łebid. W jego murach gościł już przedstawicieli prorosyjskich partii w Ukrainie. Stąd wyszła też procesja z ikoną kanonizowanego cara Mikołaja II, która podróżowała później po całym kraju

Foto: AdobeStock

Już w pierwszych godzinach ataku Rosji na Ukrainę kijowski metropolita Onufry ogłosił orędzie. „W tym tragicznym czasie wyrażamy szczególną miłość i wsparcie naszym żołnierzom, stojącym na straży i broniącym naszej ziemi, naszego narodu" – napisał, apelując przy tym do Putina, by ten „natychmiast przerwał bratobójczą wojnę", która jest „powtórzeniem grzechu Kaina".

Onufry Berezowski jest głową Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego, potocznie zwanej Rosyjską Cerkwią Prawosławną na Ukrainie (RPCU). Ta autonomiczna struktura kościelna jako całość uważana była dotąd za mocny filar wpływów Moskwy. Wpływów bynajmniej nie tylko religijnych, ale i stricte politycznych – jeśli przyjmiemy że Rosyjska Cerkiew Prawosławna (RPC) jest w tej chwili posłusznym wykonawcą „sugestii" płynących z Kremla. A chyba tak właśnie jest, zważywszy że moskiewski patriarcha Cyryl w swoim kazaniu, wygłoszonym w pierwszą niedzielę po wybuchu wojny, pobłogosławił agresorów, wznosząc suplikację o „ochronę naszej ruskiej ziemi przed mrocznymi siłami z zewnątrz".

Wystąpienie Onufrego jest tym bardziej znaczące, że zaledwie dwa dni wcześniej Władimir Putin, wyjaśniając w telewizyjnym wystąpieniu powody uznania niepodległości „republik" Doniecka i Ługańska, powołał się na rzekome prześladowanie RPCU przez ukraińskich „faszystów".

Słowa metropolity Kijowa niezbyt pasują do wizerunku posłusznej tuby Moskwy. Ale podobnie nietrafna byłaby też prognoza jakoby wojna mogła diametralnie odmienić postawy wiernych RPCU. Cerkiew ta, w całości, nigdy nie wspierała linii RPC bez zastrzeżeń. To duża, jedna z największych na świecie wspólnota prawosławna, w której stosunek do moskiewskiej Cerkwi matki jest zniuansowany. A także Cerkiew – dodajmy to z naciskiem – w dużej mierze autentycznie ukraińska.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Bomby w winnicy

Zerwanie wiekowej zależności

RPCU jest wielką przegraną w batalii o dusze, która nad Dnieprem toczy się już od dawna. Gdy Rosja w XVII w. odebrała Kijów Rzeczypospolitej, podporządkowała patriarchatowi w Moskwie tamtejsze prawosławne struktury kościelne, w dość podejrzanych okolicznościach, uzyskując zgodę patriarchy Konstantynopola, dotychczasowego zwierzchnika kijowskiej metropolii. Będąc samemu pod świecką władzą muzułmańskich sułtanów, nie miał możliwości ingerencji w to, co działo się na odległej Rusi. Zastrzegł jednak, że zgoda jest tymczasowa.

Jak wiadomo, najtrwalsze są prowizorki – i na tej zasadzie RPC umocniła swoje panowanie nad Kijowem. Ukraińcy dwukrotnie, po rewolucji i w czasie II wojny światowej, próbowali się od tej zależności uwolnić, jednak uniemożliwiła to potęga Związku Sowieckiego. Stalin, który prawosławie – wszystko jedno o jakim narodowym obliczu – najpierw wycinał w pień, w obliczu zagrożenia państwa hitlerowskim najazdem zezwolił na odrodzenie RPC, jednak za cenę całkowitej nad nią kontroli. W scentralizowanym systemie, który niejako odzwierciedlał centralizm partii komunistycznej, nie było miejsca dla ukraińskiego prawosławia.

Pogoda zmieniła się w 1991 r., w momencie rozpadu ZSSR i ogłoszenia niepodległości Ukrainy. Obok RPCU, lokalnej przybudówki RPC, powstały tam aż dwie Cerkwie prawosławne, niezależne od Moskwy. Jedna z nich stała na stanowisku, że Kijów, historyczna stolica Rusi, jest równorzędnym Moskwie patriarchatem, drugą, nieliczną, lecz aktywną, zaszczepili na terenie Ukrainy niedawni antykomunistyczni emigranci.

Ta niełatwa koegzystencja trzech prawosławnych wspólnot trwała prawie 30 lat. Cerkiew rosyjska miała tu przewagę, jako że w spadku po ZSRS odziedziczyła olbrzymią większość parafii oraz monasterów. Prawosławni niezależni musieli z trudem dobijać się o przyznanie im istniejących świątyń, częściej jednak zmuszeni byli budować nowe. Z czasem było ich przecież coraz więcej – podobnie jak relatywnie coraz mniej było na Ukrainie zwolenników RPCU.

Euromajdan i wydarzenia lat 2013–2014 znacząco przyspieszyły ten proces: teraz już suwerenne Cerkwie prawosławne, razem wzięte, dysponowały potencjałem porównywalnym z Cerkwią promoskiewską. Aż wreszcie przyszedł grudzień 2018 r., w którym te niezależne scaliły się w jedną UPC, po nim zaś styczeń 2019 r., kiedy to patriarcha konstantynopolitański Bartłomiej przyznał zjednoczonej Cerkwi długo oczekiwaną autokefalię. Gest ten był jednocześnie przypieczętowaniem zerwania 300-letniej zależności od patriarchatu w Moskwie. A także – wyzwaniem dla tejże Moskwy, jak również dla hierarchów zależnej od niej RPCU.

Pierwsze solidne przymiarki

Niskienicze leżą niedaleko Bugu, o rzut beretem od polskiej granicy. Tutejszy monaster to kawał historii, fundował go jeszcze prawosławny wojewoda Adam Kisiel, znany czytelnikom „Ogniem i mieczem". W lutym 2019 r. miejscowi wierni większością głosów postanowili, że ich parafia przechodzi spod zwierzchności Moskwy do suwerennej, autokefalicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej (UPC). Od postanowienia do egzekucji mienia droga jednak daleka, jako że mnisi na czele z przełożonym stanowczo się temu sprzeciwili, barykadując wejście do monasterskiej świątyni. Odtąd parafianie archimandryty Wikientija Mazura modlą się w budynku gminnej szkoły, on sam zaś odprawia modły w pustym kościele.

Ot, awantura jak wiele podobnych w tamtym momencie. Niskienicze położone są w gorącym pasie południowego Wołynia, którego prawosławni mieszkańcy spontanicznie zareagowali na ogłoszenie autokefalii, gremialnie wypowiadając posłuszeństwo patriarchatowi w Moskwie na rzecz Kijowa i jego nieuznawanego przez Rosjan patriarchy. Bywało i goręcej, jak na przykład w niedalekim Żydyczynie, gdzie 22 lutego przed cerkwią miała miejsce regularna bijatyka pomiędzy zwolennikami UPC a czuwającymi u wejścia obrońcami starego porządku. Wierni, którzy przeszli do Cerkwi autokefalicznej, stanowiąc zdecydowaną większość, opanowali plac boju, jednak w nocy ich posterunki zostały ostrzelane. Na szczęście nikt nie ucierpiał, ale w ścianach świątyni do dzisiaj tkwią kule z myśliwskiej dwururki. Niecelnym strzelcem okazał się proboszcz, zwolennik Cerkwi podległej Moskwie.

W podobny sposób, jak w Niskieniczach i Żydyczynie, zimą 2019 r. akces do UPC zgłosiło kilkaset parafii należących dotąd do Cerkwi podległej Moskwie. Najwięcej na Wołyniu, a także na środkowej Ukrainie. Jako pierwsza uczyniła to, jeszcze w połowie grudnia 2018 r. katedralna parafia soboru Zaśnięcia Bogurodzicy w Winnicy, przechowuje pamięć krótko trwającej Cerkwi ukraińskiej, zdławionej w dziesięć lat po rewolucji. Razem z parafią do UPC przeszedł biskup i cała eparchia (prawosławna diecezja), chociaż część kleru pozostała wierna RPCU.

Pierwsze solidne przymiarki

Według ostatniej dostępnej statystyki, z sierpnia ubiegłego roku, Cerkiew patriarchatu moskiewskiego utraciła na rzecz UPC 566 wspólnot parafialnych. To zaledwie 1/20 wszystkich parafii tego Kościoła, który nadal mimo dotkliwych strat ma silną pozycję w Ukrainie, materialnie nawet najsilniejszą. Jednak rzeczywistą miarą jego ubytku jest raczej liczba wiernych: o ile w 2010 r. było ich 10,5 miliona, o tyle w dziewięć lat później zaledwie 4,2 miliona. Wierni RPCU stanowili wtedy zaledwie ok. 16 proc. wszystkich prawosławnych Ukrainy. Prawie dwukrotnie mniej niż aktualnie wynosi analogiczny odsetek wiernych UPC.

Podzielone ukraińskie prawosławie do niedawna trudno było nawet porządnie policzyć i rzetelnie porównać, gdyż żadna z cerkwi nie prowadzi statystyk liczby wiernych. Sytuacja ta jest zresztą wygodna dla każdej ze stron, mogą bowiem twierdzić, że reprezentują zdecydowaną większość Ukraińców. Dzięki zeszłorocznym danym Centrum Razumkowa, kijowskiego ośrodka statystyczno-analitycznego, można odtworzyć interesującą panoramę wielomilionowej społeczności wierzących.

Przede wszystkim okazuje się, że ani RPCU, ani UPC nie mogą się pochwalić bezwzględną większością, obie Cerkwie razem wzięte stanowią bowiem jedynie połowę prawosławnej populacji Ukrainy. Kto stanowi drugą? Ludzie, którzy z różnych powodów albo nie chcą, albo też nie potrafią określić, po której stronie wyznaniowej barykady mają stanąć. Osoby te zadeklarowały się jako „po prostu prawosławni", bez przymiotników. W dużej mierze bierze się to z braku świadomości. Prawosławni Ukrainy to przede wszystkim mieszkańcy wsi, przywiązani do tradycji i obrzędu, ale nie przywykli do roztrząsania politycznych i światopoglądowych wyborów. To oni stanowią największy, choć z każdym rokiem zmniejszający się odsetek wyznawców prawosławia.

Są też i tacy, których o brak świadomości posądzić nie sposób, przeciwnie – ich niechęć do opowiadania się po którejkolwiek ze stron wynika raczej z wyraźnie przemyślanego wyboru.

Kolejnym uderzającym symptomem jest rozkład popularności UPC. Niezależna Cerkiew prawosławna jest niemalże monopolistą w okolicach Lwowa, Tarnopola i Iwano-Frankowska, czyli na terenie dawnej Galicji Wschodniej, gdzie za monarchii habsburskiej wytworzyły się pierwsze ukraińskie struktury narodowe, w II RP zaś działał silny ruch nacjonalistyczny. Wpływy RPCU są tam zaledwie śladowe. Zdecydowaną, choć mniejszą niż w Galicji, przewagą nad Cerkwią moskiewską dysponuje też UPC w zachodniej części Wołynia. Mocne korzenie Cerkiew ukraińska zapuściła też w środkowej części kraju. Za Dnieprem, im bardziej na wschód, wpływy UPC spadają, proporcjonalnie rosną zaś Cerkwi opcji moskiewskiej.Świadczy to o tym, że poparcie dla niezależnej Cerkwi jest silnie związane ze stopniem narodowej świadomości Ukraińców, która historycznie rozwinęła się na obszarach dotkniętych wpływami cywilizacyjnymi Zachodu.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Rosjanie – miłość i nienawiść

Tacy sami Ukraińcy jak reszta

Czy znaczy to, że Ukraińcy opowiadający się za RPCU są po prostu ludźmi „nieświadomymi"? Albo że wszyscy są wrogami Ukrainy i zwolennikami rosyjskiego imperializmu? Nie, gdyż odpowiedź na tak postawione pytania należy zróżnicować. W wyborach wiernych, którzy pozostają w szeregach Cerkwi podległej patriarchatowi w Moskwie, przeplatają się motywy polityczne oraz cywilizacyjne.

Jak podają statystyki Centrum Razumkowa, zaledwie jedna trzecia wiernych RPCU nie zgadza się na przyjęcie autokefalii z Konstantynopola. Pozostałym dwóm trzecim to nie przeszkadza. Jak to – można zapytać – przecież owa niezgoda to przecież racja istnienia tego Kościoła! Tak przynajmniej twierdzi jego hierarchia, która oficjalnie jak jeden mąż opowiada się przeciw.

Jeszcze bardziej dziwić może fakt, że co piąty zwolennik RPCU sprzeciwia się kościelnej zależności Ukrainy od Moskwy. Dlaczego w takim razie pozostaje w promoskiewskiej Cerkwi? Powodem jest inercja. Większość wierzących pozostających we wspólnocie podległej patriarchatowi moskiewskiemu stanowią tacy sami Ukraińcy, jak reszta – tyle że są to ludzie nastrojeni konserwatywnie i niechętni zmianom. Chodzą i będą chodzili do tej samej cerkiewki, w której ich ochrzczono. A jest to świątynia najczęściej przynależna do RPCU.

Również ci, którzy uważają się za Rosjan, nie muszą być od razu putinowcami. Wielu z nich wspomina z sentymentem dawną carską Rosję oraz przedrewolucyjną rosyjską Cerkiew. Nie mają nic przeciw niepodległej Ukrainie, ale pod warunkiem że ta Ukraina uszanuje kulturową odrębność ich religijnej wspólnoty.

Dopiero po przyjęciu takiej perspektywy możemy zrozumieć, dlaczego w marcu 2014 r., gdy w Donbasie operować zaczęły „zielone ludziki", Sofroniusz, metropolita „promoskiewskiej" eparchii czerkasko-kaniowskiej, nazwał Putina „bandytą". Dlaczego inny „promoskiewski" hierarcha, Filaret lwowsko-halicki, wezwał rosyjskiego przywódcę do wyprowadzenia wojsk z zaanektowanego Krymu. Dlaczego w wielu parafiach tej „promoskiewskiej" Cerkwi nie wymienia się imienia moskiewskiego patriarchy Cyryla, choć przecież nakazują to kanony prawosławnej liturgii. A księży z RPCU, którzy otwarcie sympatyzują z niepodległą Ukrainą, znaleźć można nawet w wojującym z Kijowem Donbasie.

Przykładem tego paradoksu jest także obwód czernihowski (północna Ukraina), bastion RPCU, gdzie parafii UPC jest względnie niewiele. To rejon konserwatywny, w którym żywa jest jeszcze pamięć Hetmańszczyzny, arystokratyczno-kozackiego księstwa w łonie rosyjskiego imperium. Miejscowi prawosławni nie palą się do strukturalnych zmian, ale jednocześnie uważają się za ukraińskich patriotów. Stamtąd właśnie pochodzi Onufry Berezowski.

Front odmowy

Nie znaczy to bynajmniej, że wpływy rosyjskiego imperializmu spod putinowskiego sztandaru są w RPCU nieznaczne lub nieistotne. Są silne, co więcej, niestety, często nadają ton oficjalnej narracji tego Kościoła.

W centrum Kijowa, choć w pewnym dystansie od historycznego jądra tego miasta, wznosi się historyczny kompleks ławry Pieczerskiej. To cel turystycznych wycieczek, a także pielgrzymek prawosławnych z całej Ukrainy i spoza jej granic. To jednocześnie bastion „frontu odmowy" cerkiewnej niezależności. Wycieczki obsługują tu dziesiątki przewodników, jednak w centrum ukraińskiej stolicy, nie uświadczysz takiego, który by oprowadzał zwiedzających w języku ukraińskim. Wszyscy mówią po rosyjsku.

Gospodarzem ławry jest archimandryta Pawło Łebid, pod względem popularności druga osoba w RPCU. To prawdziwy feudał w starym stylu, rządzący monasterem jak folwarkiem. Gdy w listopadzie ubiegłego roku wybuchł pożar w miejscowym warsztacie ikon, archimandryta osobiście wyganiał z ławry dziennikarzy, włącznie z wyrywaniem im z rąk aparatów oraz wezwaniem, by straż monasterska „dała po głowie" opierającemu się fotografowi.

W czerwcu 2019 r. Pawło udzielił w ławrze gościny obradom „Bloku opozycyjnego", federacji prorosyjskich partii na Ukrainie. Rok wcześniej zaś to właśnie z ławry wyszedł kozacki „generał" Siergiej Kryształ, prowadzący procesję z ikoną cara Mikołaja II, kanonizowanego przez RPC. Ikona podróżowała następnie przez całą Ukrainę, podtrzymując nastroje antyukraińskiej irredenty. Skądinąd ciekawe, że pomysł z pielgrzymującym świętym obrazem, jako znakiem sprzeciwu, Pawło ściągnął od prymasa Wyszyńskiego, z jego peregrynacją Jasnogórskiej Madonny. Innym wyższym duchownym, znanym z antyukraińskich gestów i wypowiedzi, jest Łuka Kowalenko, metropolita Zaporoża i Melitopola. Cztery lata temu biskup ten stał się wręcz obiektem powszechnej niechęci, kiedy to odmówił pochówku tragicznie zmarłego dziecka. Dwuletni Jewhen został uduszony. Jego winą było to, że ochrzczono go w cerkwi przynależnej do UCP. Łuka niejednokrotnie wypowiadał się o ukraińskich przywódcach, porównując ich do Hitlera i Stalina. Latem ubiegłego roku zaś znowu wprawił Ukraińców w osłupienie, chwaląc wielkoruskiego kniazia Andrieja Bogolubskiego, i to za nic innego, niż spalenie i trzydniowe plądrowanie Kijowa. Na usprawiedliwienie hierarchy można tylko dodać, że działo się to 850 lat temu.

W styczniu 2019 r., czyli w apogeum fali przechodzenia parafii z RCPU do UCP, w miastach Zaporoże i Krzywy Róg dokonano podpaleń kilku świątyń, należących do prawosławnych Cerkwi autokefalicznej. Śledztwo wykazało, że dokonali ich członkowie Rosyjskiej Armii Prawosławnej, ugrupowania uznanego przez władze w Kijowie za terrorystyczne. Pojawiło się ono podczas wojny w Donbasie, bazą zaś tej bojówki okazał się monaster Swiatogorski – inny ważny ośrodek pielgrzymkowy, będący pod zarządem RPCU. Wówczas monaster znajdował się w pobliżu linii walk, obecnie jest kontrolowany przez państwo ukraińskie. Chętnie bywali tam różnej maści politycy i działacze, których łączy niechęć do niepodległej Ukrainy.

Bojówkarze Rosyjskiej Armii Prawosławnej czynnie włączyli się do walk w Donbasie, a także dokonywali zabójstw osób posądzanych o proukraińskie sympatie. W końcu nawet biskup Łuka, na terenie którego diecezji znajdował się jeden z ośrodków szkoleniowych ugrupowania, powiedział podczas kazania, że obrona ojczyzny to jednak coś innego niż skrytobójstwa dokonywane na bliźnich i zabronił wiernym wstępowania do tej paramilitarnej organizacji. Kolejnym zgrzytem jest stosunek do aneksji Krymu, którego prawosławne eparchie do 2014 r. stanowiły część RCPU, w pełnej zgodzie między Kijowem a Moskwą. Jeszcze jesienią roku następnego promoskiewska Cerkiew ukraińska stała na stanowisku integralności terytorialnej Ukrainy, uznając Krym za część własnego kościelnego obszaru. Jednak obecnie synod tejże Cerkwi uważa diecezje Krymu za „eparchie zagraniczne", mimo że w tej materii nie podjęto między Moskwą a RPCU żadnych kanonicznych regulacji.

Czytaj więcej

Piekło oligarchów

Pomyślna przyszłość to niepodzielność

Front odmowy" w rosyjskiej Cerkwi na Ukrainie pozostawał silny aż do momentu rosyjskiego najazdu, nie wydaje się jednak, aby miał przed sobą przyszłość. I nie chodzi tu wcale o pobożne życzenia. Nawet przy założeniu, że Rosja całkowicie Ukrainę pochłonie, trudno jest przypuszczać, by Moskwa fundowała sobie na okupowanym terytorium jeszcze jeden, niepotrzebny z jej punktu widzenia konflikt. A tak właśnie by się stało, gdyby zwycięscy Rosjanie zaangażowali się w otwarte poparcie RPCU i zwalczanie UPC, tak jak w 1946 r. zwalczali Ukraińską Cerkiew Greckokatolicką. Racją zwycięzców jest przekonać do siebie pokonanych, a obierając tę drogę, okupanci, już i tak powszechnie znienawidzeni, jeszcze bardziej by ich do siebie zrazili. Nie mówiąc już o tym, że udany czy nieudany rosyjski atak i tak odbije się rykoszetem w postaci kolejnej fali odchodzenia wiernych od RPCU.

Jeśli zaś niepodległa Ukraina przetrwa, szeregi tej Cerkwi także będą topniały, tyle że powoli. Nie ma mowy o jakichś retorsjach czy zemście ze strony Kijowa. Prezydent Zełenski już drugiego dnia inwazji podkreślił, że pozostaje w dobrym kontakcie z metropolitą Onufrym. Nie można też wykluczyć kolejnego synodu zjednoczeniowego, z którego wyłoni się wreszcie niepodzielona ukraińska Cerkiew prawosławna. To byłoby rozwiązaniem najlepszym. Bo pomyślna przyszłość ukraińskiego prawosławia jest ściśle związana z jego niepodzielnością. Oczywiście przy jednoczesnym poszanowaniu prawa do różnorodności języków modlitwy.

Już w pierwszych godzinach ataku Rosji na Ukrainę kijowski metropolita Onufry ogłosił orędzie. „W tym tragicznym czasie wyrażamy szczególną miłość i wsparcie naszym żołnierzom, stojącym na straży i broniącym naszej ziemi, naszego narodu" – napisał, apelując przy tym do Putina, by ten „natychmiast przerwał bratobójczą wojnę", która jest „powtórzeniem grzechu Kaina".

Onufry Berezowski jest głową Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego, potocznie zwanej Rosyjską Cerkwią Prawosławną na Ukrainie (RPCU). Ta autonomiczna struktura kościelna jako całość uważana była dotąd za mocny filar wpływów Moskwy. Wpływów bynajmniej nie tylko religijnych, ale i stricte politycznych – jeśli przyjmiemy że Rosyjska Cerkiew Prawosławna (RPC) jest w tej chwili posłusznym wykonawcą „sugestii" płynących z Kremla. A chyba tak właśnie jest, zważywszy że moskiewski patriarcha Cyryl w swoim kazaniu, wygłoszonym w pierwszą niedzielę po wybuchu wojny, pobłogosławił agresorów, wznosząc suplikację o „ochronę naszej ruskiej ziemi przed mrocznymi siłami z zewnątrz".

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków