Kiedy rozpoczęto testy w stanie Ohio, co piąty pozytywny wynik dotyczył personelu medycznego. Lekarze umierali w całym kraju: wśród nich był uwielbiany przez pacjentów doktor ze szpitala publicznego, który zdecydował się podjąć ryzyko leczenia chorych na Covid-19, oraz lekarka z oddziału ratunkowego, która popełniła samobójstwo, zobaczywszy zbyt wiele zgonów spowodowanych koronawirusem. Umierały też pielęgniarki i pielęgniarze: pielęgniarka, która pracowała w więzieniu; inna, która opiekowała się zakażoną wirusem koleżanką; pielęgniarz, którego córka sądziła, że jest nieśmiertelny; pielęgniarka, której córka napisała rozpaczliwą wiadomość: „Nie potrafimy bez Ciebie żyć". Pierwszą zidentyfikowaną ofiarą w Saint Louis była afroamerykańska pielęgniarka. Salowe, technicy, ratownicy, osoby przewożące pacjentów: chorowali wszyscy. Kiedy byłem w szpitalu, stwierdziłem, że najważniejszą pracę wykonuje prawdopodobnie personel sprzątający. I ci ludzie też chorowali. Zmarł woźny, który był weteranem wojny w Zatoce Perskiej.
Starsi weterani umierali dziesiątkami w domach opieki. Donald Trump wciąż nazywał epidemię „wojną", co rodziło pytanie, ile wirusów można zatrzymać dzięki siedmiuset miliardom dolarów, które co roku wydajemy na wojsko (ani jednego). Pieniądze na wspólną obronę lepiej byłoby wydać na zdrowie publiczne. Wojenne porównanie Trumpa wprowadzało w błąd, sugerując, że jego autorytarna niekompetencja jest wynikiem niespodziewanego ataku wroga. Jeżeli jednak toczymy wojnę, wygląda ona tak, że głównodowodzący zignorował wszystkie ostrzeżenia, a następnie wysłał oddziały na front bez broni i kamizelek kuloodpornych. Jest to wojna, podczas której żołnierze nie mają prawa mówić o tym, co widzieli; wojna nie tyle cichego, ile uciszonego pokolenia [silent generation to termin określający w USA ludzi urodzonych w latach 1928–1945 – przyp. tłum.]. Pochłonęła ona jak dotąd w Ameryce więcej istnień ludzkich niż jakakolwiek inna od czasów drugiej wojny światowej – a i to może się jeszcze zmienić.
Grypa? Nawodnimy pana
Kiedy zachorowałem, okazało się, że w szpitalu trudno jest zostać wystarczająco długo, aby otrzymać właściwą diagnozę i leczenie. Moje trzy pierwsze pobyty trwały po jednej nocy każdy. Gdyby za którymś razem przetrzymano mnie choćby dobę dłużej, mój stan prawdopodobnie zostałby zdiagnozowany wcześniej i byłbym leczony, a w efekcie nie otarłbym się o śmierć. Za każdym razem, gdy przebywałem w amerykańskim szpitalu, czułem presję, bym go opuścił. W noc, gdy prawie umarłem w przedsionku szpitala, nikt nie wykazywał szczególnej troski o mnie, nie mówiąc już o serdecznym powitaniu. Nawet na oddziale ratunkowym 29 grudnia miałem poczucie, że narasta dziwna atmosfera. Następnego dnia, kiedy mogłem się już trochę ruszać, napisałem w dzienniku: „Powiedzieli: »wyczerpanie«. Grypa? »Nawodnimy pana«. Chcieli się mnie pozbyć? Dzisiaj mówią: »sepsa«".
Komercyjny system opieki zdrowotnej prowadzi do napięć związanych z zajmowanymi łóżkami. Kiedy epidemia koronawirusa dotarła do Stanów Zjednoczonych, nie mieliśmy wystarczająco dużo łóżek szpitalnych. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać dziwne: do epidemii dochodzi przecież regularnie, więc może wystąpić wiele sytuacji, w których potrzeba więcej miejsc niż zwykle. Powodem, dla którego nigdy nie ma nadmiaru łóżek, dla którego Amerykanie zbyt wcześnie trafiają do domu po wycięciu wyrostka robaczkowego oraz dla którego matki są przedwcześnie wypychane z oddziałów położniczych, jest to, że mamy komercyjny system opieki zdrowotnej. Podstawowa kalkulacja ma charakter finansowy.
Aby zrozumieć przyczyny niedoboru łóżek, wystarczy poszukać analogii w dostawach just in time w przemyśle [celowym utrzymywaniu niskich stanów magazynowych dla zwiększenia efektywności – przyp. tłum.]. Firmy chcą mieć wystarczająco dużo miejsca na to, czego potrzebują, nad czym pracują i co sprzedają – nie więcej i nie mniej. W wypadku szpitala ciało ludzkie jest przedmiotem, który ma zostać dostarczony, zmodyfikowany i odesłany we właściwym czasie. Na miejscu nigdy nie powinno być za dużo ani za mało ciał. Celem jest optymalna liczba ciał na optymalnej liczbie łóżek. Dobrzy lekarze, dobre pielęgniarki i dobre salowe cały czas próbują opierać się tej logice, ale to syzyfowa praca.
Dochodowe implanty
Utrzymanie łóżek kosztuje. Żaden szpital w amerykańskim komercyjnym systemie opieki zdrowotnej nie będzie utrzymywać rezerwy miejsc, gdy inne placówki tego nie robią. Logika finansowa dominuje nad medyczną, więc kraj jest skazany na wieczne nieprzygotowanie na epidemię. Rezerwowe łóżka, sprzęt ochronny czy respiratory się nie opłacają. Liczący kwartalny zysk menedżerowie nie mogą uwzględniać pandemii, które pojawiają się mniej więcej raz na dziesięć lat. Za każdym razem, gdy nadejdzie zaraza, sytuacja zostanie określona mianem wyjątkowej, a niedobory spowodują, że kryzys będzie jeszcze gorszy, niż byłby bez nich. Wtedy pojawią się pieniądze, ale nie trafią one tam, gdzie chcieliby lekarze (ich nikt nie zapyta), lecz do tych sektorów gospodarki, które będą krzyczeć najgłośniej. To właśnie się stało, a w komercyjnym systemie opieki zdrowotnej będzie się dziać dalej.