Mecz golfowy USA–Europa, czyli dwa lata czekania, trzy dni namiętności

Dwa lata czekania, trzy dni namiętności. Zakończył się 41. Ryder Cup, czyli mecz golfowy USA–Europa. Wygrali 17:11 Amerykanie, zarobili wszyscy.

Aktualizacja: 09.10.2016 20:40 Publikacja: 09.10.2016 01:01

Mecz golfowy USA–Europa, czyli dwa lata czekania, trzy dni namiętności

Foto: Getty Images/AFP

Nie tylko dla golfowego świata długi weekend z Pucharem Rydera był ważniejszy od wielu innych. Starcie reprezentacji USA i Europy na polu Hazeltine Golf Club nieopodal miejscowości Chaska w stanie Michigan oglądali w telewizji prezydent Barack Obama i kilku szefów państw zachodniej części Starego Kontynentu.

Można śmiało zakładać, że śledziły akcję sztaby wyborcze Hillary Clinton i Donalda Trumpa. Trump część swej fortuny zawdzięcza inwestycjom w ośrodki i pola golfowe, również w Szkocji. Mąż pani Hillary, prawem wielu prezydentów Stanów Zjednoczonych (z obecnym włącznie), spędzał więcej czasu na polach golfowych niż na konsultacjach ekonomicznych.

Magia rozgrywek o Puchar Samuela Rydera w świecie Zachodu trwa od wielu dekad. Ten mecz, jak każde podobne wydarzenie, łączy dziś rywalizację sportową z polityką, biznesem i prawami komercji.

Budzi niezwykłe emocje, których dzisiejszą skalę trudno było sobie wyobrazić, jeśli się znało początki. Były trudne – zbliżał się Wielki Kryzys, rozmowy o podobnych przedsięwzięciach zaczynały się i często kończyły tylko na wyliczeniach finansowych.

Wycieczka do Starego Kraju

Puchar Samuela Rydera równie dobrze mógł być Pucharem Jamesa D. Hartnetta, Waltera P. Rossa albo Sylvanusa P. Jermaina. Ten ostatni był amerykańskim przedsiębiorcą z miasta Toledo w stanie Ohio, który już w 1920 r. rzucił pomysł, by rozgrywać mecze między USA i Wielką Brytanią po turnieju US Open. Pan Jermain wcześniej zasłynął w ojczyźnie z racji znacznego uproszczenia na potrzeby amerykańskie klasycznych szkockich zasad gry w golfa. Na potrzeby swej nowej wizji znalazł sponsora – Walter Ross (krajan z Toledo) był prezesem firmy Nickel Plate Railroad w Cleveland i zgodził się ufundować puchar.

Ciąg dalszy nie nastąpił, gdyż podobny pomysł miał sławny profesjonalista Walter Hagen i jego koncepcję wsparł James Hartnett, obrotny menedżer w nowojorskim magazynie „Golf Illustrated", który chciał zyskać nowych czytelników w Europie. Hartnett zaczął zbierać fundusze na wysłanie drużyny USA za ocean.

Miał z tym wiele problemów, do tego zawodowa reprezentacja rdzennych Amerykanów wydawała się słaba, a koncepcja dołączenia doń brytyjskich graczy pracujących od lat w USA nie wszystkim się podobała. – Fundujemy im darmową wycieczkę w rodzinne strony! – grzmiał były szef US PGA John Mackie.

Przeszkody pokonano, amerykańska dziesiątka (w niej dwóch rodowitych Szkotów), wyposażona w 1000 dolarów na głowę, wsiadła na statek do Southampton. Stamtąd pojechali pociągiem do Glasgow, by w końcu dotrzeć w pobliże Kings Course, znanego szkockiego pola w Gleneagles. Za hotel służyły przyjezdnym stare wagony kolejowe na bocznicy stacji w Auchtermuchty, jakieś 30 mil od miejsca gry.

Mecz, zaplanowany na 6 czerwca 1921 r,, był klapą. Publiczność znacznie bardziej zainteresowała się turniejem rozegranym dzień wcześniej, grały w nim wszystkie angielskie i szkockie sławy owych czasów. Wielka Brytania dzień później na pustawym polu łatwo pokonała Amerykanów 10,5:4,5.

Wprawdzie „Glasgow Herald" (najstarszy ukazujący się dziennik w W. Brytanii) ufundował pamiątkowe złote medale dla wszystkich uczestników, ale ambasador USA, który miał je wręczać, na wieść o porażce zawrócił do Londynu.

Gazety mecz skrytykowały: marna pokazówka – to był główny ton opisów. Nikt nie wspominał o kontynuacji. Trzeba było pasji Samuela A. Rydera, kupca nasiennego z St. Albans, by podjąć temat na nowo.

Ryder był synem handlarza kukurydzą z Manchesteru. Zostawił wcześnie firmę rodzinną, przeniósł się bliżej Londynu i z młodszym bratem Jamesem założył własną: Heat & Heather Seed Company (potem Ryder & Son).

Fortunę zarobił, wprowadzając sprzedaż pocztową nasion w małych paczkach o wartości jednego pensa.

Pan Samuel był aktywny na wielu innych polach. Rodacy zachowali go we wdzięcznej pamięci także jako burmistrza St. Albans, sędziego pokoju i dzięki jego pracy w kościele – został diakonem. Zaczął grać w golfa dość późno, w wieku 50 lat, za namową osób zatroskanych o jego zdrowie. Porzucił z tej przyczyny krykiet, kręgle wydawały mu się mniej atrakcyjne. Nie umiał robić niczego połowicznie, od razu wynajął zatem instruktora Johna Hilla na sześć dni w tygodniu (jako człowiek głęboko religijny dzień siódmy święcił i w golfa nie grał), doszedł więc szybko do handicapu 6, co jest wskaźnikiem doskonałego amatora.

Gdy uznał, że jest gotowy, wstąpił do miejscowego klubu – Verulam GC, i już po roku był jego kapitanem. Pasję do golfa przeniósł na nowy poziom w 1923 r., gdy Heat & Heather Company zaczęła wspierać zawodowe turnieje w okolicy.

W klubie Rydera pojawili się wówczas najlepsi brytyjscy gracze, zachęceni niezwykle nowatorską, w tamtych czasach, ofertą otrzymania 5 funtów zapłaty za sam start. Mistrz otrzymywał od Rydera 50 funtów. Za sukces w The Open – najstarszym i najbardziej prestiżowym turnieju golfowym na świecie – płacono wówczas tylko 25 funtów więcej.

Jednym z zawodowców grających w Verulam GC był Anglik Abe Mitchell, pracujący w North Foreland GC. Był dobrym golfistą, choć jednym z tych, do których na zawsze przylgnęła opinia: najlepszy z tych, którzy nie wygrali The Open.

Mecz do skreślenia

W 1925 r. Ryder zaproponował Mitchellowi pracę w St. Albans: trzyletni kontrakt za 500 funtów rocznie w roli osobistego doradcy, plus 250 funtów na wydatki konieczne do kontynuowania startów profesjonalnych. Abe Mitchell The Open nigdy nie wygrał, ale zawsze miał znaczny wpływ na podtrzymywanie golfowego ognia w duszy sponsora.

Okazja do wznowienia drużynowej rywalizacji brytyjsko-amerykańskiej pojawiła się w 1926 r., gdy organizatorzy wielkoszlemowego turnieju The Open, mając zbyt wiele zgłoszeń, zdecydowali się zorganizować turnieje eliminacyjne. Oznaczało to wcześniejsze przybycie do Wielkiej Brytanii grupy amerykańskich golfistów i możliwość zaproszenia ich do jeszcze jednej rywalizacji.

Zaproszenia wysłano, Walter Hagen w imieniu kolegów je przyjął, datę ustalono na 4 i 5 czerwca 1926 r., miejscem gry miało być pole w Wenthworth, w hrabstwie Surrey. Gazety podały, że pan Sam Ryder z St. Albans ufundował już puchar „na coroczne mecze między zawodowcami amerykańskimi i brytyjskimi".

Mecz się odbył, mocna drużyna z Wysp Brytyjskich pokonała przyjezdnych 13,5:1,5, ale rywalizacja nigdy nie został uznana za poważny mecz przez władze golfowe po obu stronach Atlantyku. Mówić wprost – mecz skreślono z oficjalnych zapisów.

Powodem był brytyjski wielki strajk generalny z maja 1926 r., po którym znaczna część amerykańskich golfistów zrezygnowała z przyjazdu do Anglii. Drużynę USA sklecono naprędce, udało się zebrać piątkę Amerykanów, w trybie awaryjnym dołączono dwóch Anglików, dwóch Szkotów i australijskiego mistrza tricków golfowych Joe Kirkwooda.

Sam Ryder wycofał swój puchar jako nagrodę dla zwycięzców, pozostały im tylko złote medale od klubu w Wenthworth. Tajemnicą pozostaje, czy złoty kielich z sylwetką Abe Mitchella na przykrywce był wtedy gotowy do wręczenia czy nie. Są sugestie, że nie był.

Brexitu nie będzie

Pierwszy raz zobaczono trofeum publicznie rok po wydarzeniach w Surrey, już w Ameryce, w miejscowości Worcester w stanie Massachusetts, gdzie wszystko odbyło się już zgodnie z literą prawa (na mocy odpowiednich kontraktów) i duchem sportu.

Spotkanie, rozgrywane w cyklu dwuletnim, naprzemiennie w USA i Europie, miało przez lata różne reguły i liczbę grających, ale zasada, że toczy się w nim najpierw mecze parami (jedną piłką na parę lub każdy uczestnik swoją) i kulminację stanowi finałowa seria meczów jeden na jednego – pozostaje niezmienna. Do zdobycia jest dziś 28 punktów (16 w grach parami, 12 indywidualnie).

Nie zmieniono też zapisu, że golfiści nie są wynagradzani za wysiłek, ale organizatorzy muszą zapewnić im transport, hotel (także dla partnerek życiowych i osób noszących kije), wyżywienie (z uroczystą kolacją poprzedzającą rywalizację) oraz zestawy jednolitych ubiorów sportowych i reprezentacyjnych.

Dziś drużynę stanowi 12 graczy (większość kwalifikuje się na podstawie gry w turniejach, kilku może osobiście wskazać kapitan). Wybór kapitana, wicekapitanów oraz finałowe decyzje w kwestii składu to jeszcze jeden ważny element budowania napięcia przed meczem.

Do 1977 r. grały ze sobą wyłącznie reprezentacje USA i Wielkiej Brytanii (oraz Irlandii), od 1979 r. ekipę brytyjską wzmocnili gracze z kontynentu, szyld drużyny zmieniono na Europę. Pojawiły się poważne głosy, czy mecz nie stanie się ofiarą Brexitu, ale ani na polu, ani w gabinetach rozłamu się nie dopuszcza. Zagrożenie może nie minęło, ale nikomu nie jest on potrzebny.

Rozgrywki miały dwie przerwy – wojenna trwała od 1939 do 1945 r. (po meczu w 1937 r. wznowienie nastąpiło w 1947). Mecz z 2001 r. przesunięto o rok z powodu zamachu na World Trade Center i teraz Ryder Cup odbywa się w lata parzyste.

Zainteresowani sportowym wymiarem rywalizacji wiedzą: Ameryka wciąż dominuje, na 41 meczów wygrała 26, Europa (i Wielka Brytania) tylko 13, choć ostatnimi laty udało się znacznie poprawić bilans. Dwa spotkania zakończyły się remisami, po których puchar zostawał w rękach poprzednich zdobywców.

Mitotwórcza rola Pucharu Rydera jest duża i rośnie. Co roku powstaje kilka książek opisujących mecze. Ta literatura podkreśla przede wszystkim momenty zwrotne, wpadki, osobiste dramaty i chwile największej chwały uczestników. Nawet jeśli w wielu mniej rozwiniętych golfowo krajach wbijanie piłki do dołka nie wydaje się mieć wielkiej siły pobudzania wyobraźni, to te opowieści nie są nudne.

Kontrowersje, zderzenia mocnych charakterów, niesportowe reakcje – to wszystko było od początku. Już w 1929 r. Brytyjczycy oprotestowali metalowe trzonki rywali, gdyż tę technologiczną nowinkę zatwierdzono wtedy tylko w Ameryce.

W 1947 r. kapitan brytyjski Henry Cotton tuż przed startem gier zażądał sprawdzenia głębokości rowków w główkach kijów ekipy USA. Zanim kontrola się skończyła, Amerykanie prowadzili 11:1. A rowki okazały się prawidłowe.

20 lat później amerykański kapitan Ben Hogan zręcznie wykorzystał kolację przed meczem do podniesienia ducha drużyny. Wysłuchał spokojnie długiej prezentacji ekipy brytyjskiej w wykonaniu kapitana Dai Reesa, przeczekał pochwały i opisy zalet każdego golfisty. Gdy Rees skończył, Hogan wstał, wymienił w kolejności alfabetycznej nazwiska swoich golfistów i dodał tylko jedno zdanie: „Drużyna Stanów Zjednoczonych na Ryder Cup, najwspanialsi golfiści na świecie".

Kiedy dwa lata później na polu Royal Birkdale Jack Nicklaus darował Tony'emu Jacklinowi ostatnie uderzenie na 18. dołku, by mieć pewność, że cały mecz zakończy się szlachetnym remisem, oficjalnie gest przyjęto jako wyjątkowe zrozumienie istoty sportu. Naprawdę kapitan USA Sam Snead głośno mówił: „Wszyscy nasi chłopcy pomyśleli, że to było niedorzeczne. Przyjechaliśmy tam wygrać, a nie być uprzejmi dla starych rywali".

Osobiste spięcia to też norma. W 1989 r. Seve Ballesteros zażądał od Paula Azingera wyłączenia z gry lekko uszkodzonej piłki, potem kwestionował prawidłowość wprowadzenia do gry piłki z przeszkody wodnej. Dwa lata minęły, żaden nie zapomniał urazy, był ciąg dalszy.

Takich opowieści są setki. Mecze zyskiwały przydomki wojenne lub bitewne. Lały się męskie łzy – radości i frustracji. Lał się szampan. Gdy publiczność po obu stronach oceanu dołączyła coraz głośniejsze krzyki i śpiewy, polubiła patriotyczne przebieranki i uznała, że czas na wyrażanie złośliwości pod adresem gości (Europa, chyba zasadnie twierdzi, że w tym dziele Ameryka zawsze jest górą), to emocje już nigdy nie zgasły, tym bardziej że pokazywała je telewizja.

To nawet trochę dziwne, że dopiero dwa lata temu w Gleneagles do Pucharu Rydera dołączono mecz celebrytów. Gwiazdy innych sportów, sławy estrady i kina, politycy i biznesmeni zawsze byli blisko wielkiego golfa, ale może nie mieli śmiałości porywać się na rywalizację obok najlepszych z najlepszych na dwóch kontynentach.

Od Ryder Cup nr 40 tę śmiałość mają i startują. Na polu Hazeltine GC drużynę amerykańską prowadził Bill Murray (nominacja do Oscara za rolę w filmie „Między słowami" w reż. Sofii Coppoli), którego golfowe kompetencje też są znane – aktor od lat gra z zawodowcami, np. w prestiżowej pokazówce PGA Tour – Pebble Beach Pro-Am. Do Murraya dołączyli hollywoodzki kolega po fachu Kurt Russell, multimedalista olimpijski w pływaniu Michael Phelps, muzyk i kompozytor Huey Lewis, najbardziej znany amerykański surfer profesjonalny Kelly Slater, były świetny hokeista z NHL Jeremy Roenick, jeszcze jeden aktor Rob Riggle oraz szef kuchni Todd English.

Europę reprezentował Irlandczyk Niall Horan (były członek zespołu One Direction od roku prowadzi golfową firmę menedżerską), kolega Rory'ego McIlroya. W ekipie byli także piłkarze: Włoch Alessandro Del Piero i Ukrainiec Andrij Szewczenko, angielski producent telewizyjny Nigel Lythgoe, były sprinter John Regis, była irlandzka sława rugby Paul O'Connell oraz legenda kobiecego tenisa Martina Navratilova, wprawdzie obywatelka USA, ale urodzona przecież w czeskiej Pradze. Dla restauratorów Europy grał osiadły w Ameryce Hiszpan Jose Andres.

Celebrycka drużyna USA pokonała Europę 14:0, co w wielu relacjach skwapliwie pominięto.

Kielich w sejfie

Sam Puchar Rydera jako konkretny wytwór XX-wiecznego rzemiosła brytyjskiego jest, w porównaniu z rozgłosem samego meczu, względnie nieznany. Pieniądze na wykonanie trofeum ofiarowali Samuel Ryder (100 funtów), czasopismo „Golf Illustrated" (także 100) oraz Royal & Ancient Golf Club w St. Andrews (50). W owych czasach była to kwota znaczna. Po uwzględnieniu inflacji tamte 250 funtów to dziś około 3500 lub nawet więcej.

Puchar zrobiono w renomowanej londyńskiej firmie złotniczej Mappin & Webb z czterech funtów czystego złota. Ma kształt dużego kielicha z uszami, 17 cali wysokości i 9 cali szerokości. Jest więc nieco większy od nagrody wręczanej mistrzom świata w piłce nożnej – złoto-malachitowej rzeźby Silvio Gazzanigi. Z główną nagrodą rozgrywek NHL, Pucharem Stanleya porównania wychodzą znacznie gorzej: jest dwa razy mniejszy i osiem razy lżejszy.

Puchar należy formalnie do Stowarzyszenia Golfistów Zawodowych Wielkiej Brytanii (British PGA). Został mu ofiarowany w akcie powierniczym przez Samuela Rydera. Oryginał pozostaje zawsze w dobrze zabezpieczonym sejfie na Wyspach Brytyjskich, zatem popularne twierdzenie, że zwycięska drużyna zabiera puchar na dwa lata, trzyma i przywozi na miejsce kolejnej rywalizacji, pozostaje w pewnej sprzeczności z faktami.

Oryginalny Puchar Rydera rzadko jest pokazywany publicznie – sądzi się, że jego ikoniczna natura zapewne za bardzo przyciągałaby uwagę publiczności oraz ewentualnych rabusiów. Historia sportu zna takie przypadki: żeglarski Puchar Ameryki został zniszczony w 1997 r. w Nowej Zelandii, piłkarską Złotą Nike (Puchar Julesa Rimeta) ukradziono w Brazylii w 1983. Nikt nie chce narazić na podobne niebezpieczeństwo kolejnego szczególnego przedmiotu pożądania.

Działacze PGA of America mają doskonałą replikę oryginału – w pełnej skali i z identycznego kruszcu. To jest ten wędrujący z USA do Europy i z powrotem Ryder Cup, niekiedy wykorzystywany także do wydarzeń promocyjnych.

Wynik pierwszego meczu wygrawerowany jest w złocie trofeum, kolejne rezultaty widać na podstawie, dokładniej – na złoconej opasce okalającej cokół. Tegoroczna treść jest oczywista: „2016 WON BY U.S.A. 17 Matches to 11 Matches". Tylko tyle i aż tyle dla amerykańskiej dumy.

Członkowie zwycięskiej drużyny dostają miniatury na wieczną pamiątkę sukcesu, choć norm w tej dziedzinie nie ma. Organizatorzy czasem starają się bardziej. W 1985 r. Europejczycy otrzymali dostali kopie wielkości dwóch trzecich oryginału.

Liczba uprawnionych do tej indywidualnej nagrody przekroczyła po 41 edycjach już 250 osób (jeśli policzyć za zwycięzców także tych, którzy remisowali). Rekordzistą pozostaje na razie Amerykanin Billy Casper, który odbierał Puchar Rydera w wersji mini dziewięć razy (w tym raz jako kapitan).

Prawdą jest, że za grę uczestnicy wciąż nie dostają ani pensa lub centa. Kto twierdzi, że dziś to wysiłek tylko dla chwały i z miłości do golfa, ma jednak tylko nieco racji.

Płacić milionerom?

Do połowy lat 80. mecze przynosiły organizatorom wyłącznie koszty, z którymi jednak dla zasady musieli się godzić. Gdy Europa pod wodzą kapitana Tony'ego Jacklina wreszcie w 1985 r. wygrała, gdy dzięki telewizji mecze zyskały rozgłos oraz równowagę budżetu, wkrótce można było zacząć liczyć zyski. Dziś są to grube miliony, a z nimi przyszedł czas, gdy niektórzy z uczestników zaczęli kwestionować regułę gry za darmo.

W 2002 r. spytano Tigera Woodsa, czy byłby bardziej szczęśliwy, wygrywając turniej z nagrodą miliona dolarów, czy zdobywając Puchar Rydera. Wybrał milion, co nie było pierwszą taką łyżką dziegciu w tej beczce golfowego miodu.

Czy płacić sławom golfa za grę w Ryder Cup czy nie płacić? To pytanie wciąż pada w czasach, gdy za wygraną w trzech amerykańskich turniejach golfowego Wielkiego Szlema (Masters, US Open, PGA Championships) mistrz dostaje po 1,38 mln dolarów, w czwartym (The Open) – 1,175 mln (po przeliczeniu z funtów), gdy podobnie efektowne premie przynosi co tydzień szeregowy turniej cyklu PGA Tour lub European PGA Tour.

Płacić czy nie płacić, gdy wszyscy z 24 uczestników tegorocznego meczu są milionerami, a połowa już zapewniła sobie miejsce w pięćdziesiątce najlepiej zarabiających golfistów świata wszech czasów.

Najwyżej z uczestników ostatniego meczu jest Phil Mickelson (USA) – zarobił ponad 62 mln funtów szterlingów z samych premii, co daje mu drugie miejsce (za Tigerem Woodsem obecnym w Chaska jako wicekapitan). Na końcu tej listy bogaczy jest Jimmy Walker (też USA) – na razie ma 16,5 mln funtów (nr 49). Gwiazdy europejskie są mniej więcej w środku stawki: nr 14. to mistrz igrzysk w Rio Justin Rose (Anglia), który zarobił 28 mln z naddatkiem, nr 20. Rory McIlroy – prawie 25 mln. Bez umów sponsorskich.

Sami golfiści oczywiście świetnie wiedzą, że nie muszą bardziej naciskać na wypłaty. Sama obecność w drużynie na Ryder Cup wystarcza, by sponsorzy wiedzieli, kogo wybierać do nowych kontraktów. Szyld robi swoje.

Na razie wypracowano pewien kompromis: PGA of America w imieniu każdego uczestnika meczu przekazuje 100 tys. dolarów na cele dobroczynne i drugie tyle na akademicki program rozwoju golfa. Podobnie jest w Europie, organizatorzy przekazują część zysków na wsparcie rozwoju dyscypliny, także na kontynent.

Mimo pewnych oznak kryzysu całej branży Puchar Rydera trzyma się mocno. Chętnych do goszczenia meczu nie brakuje. Organizacja oznacza dla gospodarza, także dla wybranego klubu i dla okolicy deszcz pieniędzy. Przetarg na 2018 r. wygrali Francuzi, paryski klub Le National.

Nie ma jeszcze podliczeń zysków z ostatniego meczu w Hazeltine Golf Club, ale dane sprzed dwóch lat wciąż potwierdzają marketingową siłę wydarzenia. Mecz w Gleneagles w 2014 r. pokazało 200 nadawców w 50 krajach, widownia telewizyjna sięgała 600 mln osób. Medialną wartość Pucharu oceniono wtedy na 42 mln funtów.

Skutki finansowe dla szkockiego regionu goszczącego mecz były równie przyjemne: 106 mln funtów wydanych na hotele i restauracje (ponad połowa gości przyjechała spoza Wysp Brytyjskich), 133 tys. osób więcej w regionie przez turniejowy tydzień plus obietnica, że znaczna część wróci pograć w golfa.

Ryder Cup opłaca się pod każdym względem, może więc pozostanie tam, gdzie odrodzony w tym roku golfowy turniej olimpijski – w symbolicznej sferze honorowej, bez wypłat. Lecz wiecznej pewności w tej kwestii mieć nie można.

Nie tylko dla golfowego świata długi weekend z Pucharem Rydera był ważniejszy od wielu innych. Starcie reprezentacji USA i Europy na polu Hazeltine Golf Club nieopodal miejscowości Chaska w stanie Michigan oglądali w telewizji prezydent Barack Obama i kilku szefów państw zachodniej części Starego Kontynentu.

Można śmiało zakładać, że śledziły akcję sztaby wyborcze Hillary Clinton i Donalda Trumpa. Trump część swej fortuny zawdzięcza inwestycjom w ośrodki i pola golfowe, również w Szkocji. Mąż pani Hillary, prawem wielu prezydentów Stanów Zjednoczonych (z obecnym włącznie), spędzał więcej czasu na polach golfowych niż na konsultacjach ekonomicznych.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska