Ślub wzięli w katedrze św. Marcina w Bratysławie – największym i najważniejszym kościele w stolicy Słowacji. Przez 300 lat w katedrze koronowano monarchów węgierskich – łącznie 11 królów i 8 królowych.
O nadchodzącym weselu mówiono szczególnie wiele w tegorocznym Wimbledonie. Powodem był termin, druga sobota turnieju, dzień finału kobiet.
Niby Dominika miała głowę gdzie indziej, ale zagrała w 1/8 finału z Agnieszką Radwańską fantastyczne spotkanie, to było jedno z wydarzeń turnieju. Po trzech niezwykłych setach walka zakończyła się porażką Polki, która nie wykorzystała piłki meczowej.
Cibulkova wygrała, ale pojawił się problem: kolejne zwycięstwo oznaczało konieczność przełożenia od dawna planowanego ślubu oraz wesela na 250 osób. Ćwierćfinał z Rosjanką Jeleną Wiesniną przegrała jednak gładko 2:6, 2:6 i poleciała natychmiast do Bratysławy wkładać suknię ślubną z pięciometrowym trenem i dwumetrowym welonem.
Świadkowie opowiadali, że choć przepychu było sporo, gości ze świata sportu, estrady i ekranów telewizyjnych nie brakowało, to uroczystość była zaskakująco wierna słowackiej tradycji.
Bluza z napisem „Pome!"
Dziewczynę z Pieszczan można opisać na wiele sposobów. Z jednej strony w gorącej wodzie kąpana, emocjonalna, tyle kapryśna, co ambitna kobieta sportu, z drugiej zaradna, zorganizowana i przewidująca pani domu, nawet bizneswoman.
Zaczęła działalność gospodarczą. Dwa lata temu w klubie Plaza w Bratysławie ogłosiła z osobistym wsparciem francuskiej triumfatorki Wimbledonu Marion Bartoli, że na rynku pojawia się marka „Domi", którą tenisistka firmuje kolekcję ubrań sportowych, czapek i innych akcesoriów odzieżowych. Kto chce mieć bluzę z napisem „Pome!" (co po słowacku znaczy: naprzód!) oraz stylizowanym podpisem Dominiki, musi szukać w słowackich sklepach lub w internecie.
Wzorem innych, inwestuje w nieruchomości. Ma dwa apartamenty i dom w Bratysławie oraz, jak twierdzą słowackie pisma kolorowe, także mieszkanie na Florydzie.
Na sukcesie Cibulkovej rozgłos budują też lokalni przedsiębiorcy, chociażby znany na Słowacji jubiler Alojz Ryšavý, który od dwóch lat współpracuje z Dominiką (choć główną twarzą jego firmy jest top modelka Petra Němcová) i obiecał publicznie wyjątkową nagrodę za sukces w Singapurze. Na razie na palcu tenisistki lśni pierścionek zaręczynowy – 18-karatowe białe złoto, 88 diamentów, cena 40 tysięcy euro.
Wielkie, globalnie rozpoznawalne marki czekają z kontraktami, aż Dominika okrzepnie w pierwszej dziesiątce świata. Jej sprawami marketingowymi zajmuje się duża agencja Octagon, na razie pomogła w kontraktach z firmami Lacoste (odzież sportowa, buty) i Dunlop (rakiety tenisowe). Wspiera Cibulkovą także słowacka firma finansowa i francuski wytwórca kosmetyków.
Autograf do domu
Na kortach Dominika zarobiła już dużo, po ostatnim sukcesie w Singapurze licznik zbliża się do 11 mln dolarów. Uznała, że może już trochę oddać potrzebującym.
Nie robi wiele hałasu wokół swej działalności charytatywnej. Z dobrą przyjaciółką, koszykarką Bronislavą Borovičkovą założyły fundację „Aby gwiazdy nie zgasły...". Fundacja pomaga sportowcom, artystom, naukowcom i innym osobom, które w przeszłości odniosły sukcesy, ale los obszedł się z nimi źle i znalazły się w potrzebie. Dominika udziela się także w programie wsparcia dla młodych sportowców słowackich „Stars for Stars".
O małych dziwactwach, przesądach i przyzwyczajeniach sportowców można pisać tomy. Rozdział o Dominice długi by nie był, ale warto wspomnieć zwłaszcza o słabości Cibulkovej do kulek zapachowych. Po prostu bardzo je lubi, cieszy się, gdy może poznawać nowości, co więcej, umie skojarzyć turnieje tenisowe z zapachami i doskonale je pamięta. Kiedyś stacja BBC postanowiła przetestować tę zdolność tenisistki przed jednym z wimbledońskich spotkań – rezultat zafascynował oglądających.
Trudno na razie mówić o wielkiej sławie Cibulkovej. Jeden niezaprzeczalny sukces w Singapurze, przegrany finał Australian Open 2014 oraz kilka wygranych mniejszych turniejów WTA, 5. miejsce w rankingu światowym – to niewiele w porównaniu z wielkimi mistrzyniami rakiety.
Zwycięstwo w Singapurze może oczywiście trochę zmienić optykę kibiców. Właściwie już zmienia, choć do globalnego gwiazdorstwa Dominice wciąż daleko.
Na razie radość ma wymiar słowacki, ale na pewno znaczący. Prezydent Andrej Kiska przyjął Cibulkovą dwa dni po sukcesie w finałach WTA Tour. Głowa państwa dostała w prezencie jedną z pięciu zwycięskich rakiet. Odznaczeniem państwowym prezydent Kiska na razie się nie odwdzięczył, po prostu powiedział to, co zapewne czuła większość obywateli zainteresowana sportem. – Stała się pani symbolem wojowniczości i energii, pokazała Słowakom, jak budzić ducha walki nawet w najtrudniejszych sytuacjach – mówił.
Pewną intuicję miała amerykańska stacja Tennis Channel, która już dwa lata temu wyprodukowała film dokumentalny o Dominice. Były w nim wywiady z trenerami, osobami, które wpływały na jej sportowe wybory, widzowie mogli spojrzeć na jej życie prywatne.
Wiele niezwykłości nie dostrzegli, raczej skromność, pokrywaną uśmiechem, energię w działaniu na korcie i poza nim, bezpretensjonalność i otwartość.
Kibiców taka postawa ujmuje. Również to, że Dominika Cibulkova rzadko odmówi wspólnej fotografii lub autografu. Jeśli ktoś bardzo go chce, a nie nie ma okazji jechać w świat za tenisistką, wystarczy wejść na jej stronę internetową i wysłać zaadresowaną kopertę ze znaczkiem na wskazany adres. Dostanie podpisaną kartkę ze zdjęciem Dominiki.
W tenisowym świecie to rzadkość, tu gwiazdorzy szybko zapominają takie słowa jak przepraszam i dziękuję. Oby Domi się nie zmieniła.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95