Kim jest Dominika Cibulkova, słowacka tenisistka, która zwyciężyła w kobiecym turnieju Masters

W Singapurze rozbłysła gwiazda Dominiki Cibulkovej. Małej wzrostem, wielkiej duchem tenisistki z Bratysławy.

Aktualizacja: 06.11.2016 17:52 Publikacja: 03.11.2016 12:44

Kim jest Dominika Cibulkova, słowacka tenisistka, która zwyciężyła w kobiecym turnieju Masters

Foto: AFP

Jest z rocznika Agnieszki Radwańskiej (1989), czyli pokolenia młodych zdolnych, które miały trochę pecha, że trafiły na czas drugiego sportowego rozkwitu Sereny Williams, przypływów ambicji Marii Szarapowej lub zdrowia Wiktorii Azarenki.

Od paru lat zbliżała się i oddalała od elity kobiecego tenisa i tak naprawdę nie było wielu, poza Bratysławą i okolicami, którzy wierzyli, że któregoś dnia będzie w stanie przewrócić hierarchię. Owszem, rozgrywała piękne mecze, miała sporadyczne sukcesy, ale niemal zawsze te zwycięstwa mieściły się w granicach odchyleń sportowej statystyki powodowanej przez niezłe tenisistki drugiego planu.

Zawsze budziła sympatię – niewysoka, ale mocna, szybka, z bardzo groźnym forhendem. „Energetyczny króliczek", „Kieszonkowa rakieta", „Słowackie dynamo" – takie przezwiska wymyślali żurnaliści i mieli powód, by je stosować.

Wygrać turniej mistrzyń WTA Tour? Tego raczej nie przewidywali. W Singapurze jednak Cibulkova wygrała, robiąc w dodatku nadzieję, że to jeszcze nie koniec.

Urodziła się w Pieszczanach, znanym słowackim uzdrowisku, z którego dość blisko nie tylko do Bratysławy, ale też do Wiednia i Budapesztu. Miasteczko ma unikalne wody termalne, które kiedyś przyciągały cesarskie głowy koronowane, dziś przyciąga przywódców państw Grupy Wyszehradzkiej. Coś dobrego dla tenisa w pieszczańskich wodach chyba jest, skoro poza Cibulkovą w uzdrowisku wychowały się także Ludmila Cervanová i Magdaléna Rybáriková, dziewczyny znane na światowych kortach.

Mała Dominika (w domu od zawsze Domi) początkowo garnęła się do łyżwiarstwa figurowego, potem trochę pływała, założyła też parę razy narty wodne, bo ojciec Milan był niezły w tej zabawie (potem jeszcze ćwiczył kulturystykę) i mogła brać z niego przykład. Ale to tata wytłumaczył jej, by z nartami na wodzie dała sobie spokój.

Mama poseł

Tenis pojawił się w życiu Dominiki przypadkiem. Nie decydowali za nią ambitni rodzice, nie naśladowała brata czy siostry, nie było w rodzinnym mieście sławy trenerskiej ani spotkania z gwiazdą kortów. Po prostu pojechała w wakacje na dwutygodniowy obóz sportowy z tenisem jako atrakcją. Miała siedem lat i dużo entuzjazmu, który po powrocie do domu przygasł, ale obudził się z nową siłą po roku. Wtedy rodzice zadecydowali, że zaprowadzą córkę do Pieszczańskiego Klubu Tenisowego. Potem przenieśli się do Bratysławy.

Przenosimy pasowały wszystkim – ojcu, bo rzucił inne zajęcia, by na poważnie zająć się w stolicy wyłącznie karierą Dominiki. Katarinie Cibulkovej także, bo mama, po pracy w różnych zawodach prawniczych, ruszyła z małej polityki (była radną w Pieszczanach) w dużą. W 2006 roku wywalczyła mandat poselski do Rady Narodowej z ramienia Słowackiej Unii Chrześcijańskiej i Demokratycznej – Partii Demokratycznej (SDKÚ-DS). Cztery lata później przedłużyła mandat, nie obroniła go w 2012 roku, ale pozostała znaną postacią sceny politycznej. Córka została w stolicy tenisistką Slovana Bratysława.

Dominika twierdziła nie raz, może z przekory, że wielkiego talentu do sportu nie miała. – Powiedziałabym nawet, że bywam też niekiedy leniwa – mówi dziennikarzom ze śmiechem. Fakt: w grupie dziewięcioletnich równieśniczek w Pieszczanach była jedną z najsłabszych. Miała jednak wyjątkowy zapał i wytrwałość. Metodą małych kroków wspinała się po szczebelkach kariery tenisowej, bez nagłych przyspieszeń i zwrotów akcji. Po prostu była coraz lepszą juniorką na Słowacji.

Bardzo wcześnie zaczęła karierę profesjonalną. Niemal dokładnie 12 lat temu, na początku listopada 2004 roku pojawiła się w eliminacjach małego halowego turnieju ITF w Pradze-Pruhonicach. Jeden mecz wygrała, drugi przegrała, machina jednak ruszyła: 133 dolary brutto na koncie, pół punktu do rankingu WTA zaliczone. Narodziła się nowa tenisistka zawodowa.

Po roku uczennica prywatnego liceum miała za sobą już osiem małych turniejów, miejsce w szóstej setce rankingu światowego oraz całe 4662 dolary po stronie przychodów.

Trenerów miała siedmiu. Ostatnim jest Matej Liptak. Wielkim tenisistą nigdy nie był. W latach 1995–2001 zagrał parę razy w lokalnych turniejach, w ATP Tour nieobecny, raz pojawił się w kwalifikacjach challengera w Poznaniu, ale nikt go nie zapamiętał. Zdecydowanie więcej talentu pokazał jako szkoleniowiec. Prowadził pewien czas karierę Czeszki Petry Kvitovej i Słowaka Karola Becka. Od 2008 roku jest kapitanem drużyny Słowacji w Pucharze Federacji.

Opowiadając o długiej drodze Dominiki Cibulkovej do ostatniego triumfu, trener najwięcej mówił o łzach.

Rok i osiem miesięcy temu Słowaczka musiała w końcu powiedzieć sobie i dziennikarzom, że przyszedł czas na operację nogi. Dynamiczny tenis wymaga ofiar. Bolało ją od tygodni, zwlekała, aż któregoś marcowego poranka wiedziała, że nie można dłużej czekać. I wtedy zalała się łzami po raz pierwszy.

Trzy dni później znalazła się w szpitalnym łóżku. Narkoza, operacja, usunięcie problemu. Trzy miesiące bez ruchu. Ranking pokazywał, ile kosztuje nieobecność: wypadła z pierwszej dziesiątki, dwudziestki, trzydziestki... Wrodzony optymizm dawał jej nadzieję, ale trzeba było po kilkunastu pracowitych latach poznać nową rzeczywistość.

Dni bez pięciu-sześciu godzin spędzonych na korcie lub w sali gimnastycznej wydawały się dziwne, nawet jeśli mogła iść, jak każda inna młoda dziewczyna, do teatru, kina, restauracji, na kolację z przyjaciółmi.

Można było dłużej rano spać, a po południu upiec sernik. Zaczęła piec także inne ciasta. Chłopak nosił ją po schodach na rękach. Nie dopuszczała do siebie myśli, że powrót do sportu po długiej przerwie będzie trudny.

Gdy już mogła ćwiczyć, ruszyła na salę z poczwórną energią. Pięć treningów dziennie? – Proszę bardzo.

Wróciła latem, zagrała w Eastbourne, wyszło nieźle, wygrała dwa spotkania. Operowana noga wytrzymywała obciążenia, to pomagało wierzyć. Świat ją szanował za walkę i upór, ale w kolejnych startach, w Wimbledonie, Stambule, Baku, Toronto, Cincinnati – wygrała tylko jeden mecz. Koniec 2015 roku był znów nieco lepszy, zaliczyła półfinał w Tokio, ale 38. miejsce na świecie to nie jest pozycja dla finalistki Wielkiego Szlema, która już raz, przez chwilę, była w dziesiątce najlepszych.

Głowa i cierpliwość

Na początku 2016 roku nie było wielu oznak poprawy. To raczej tenisistka wmawiała wszystkim wokół, że idzie ku dobremu, że się poprawia i czeka, kiedy ciężka praca przełoży się na wyniki.

Grupa wsparcia była liczna. Oprócz trenera Liptaka dołożyli swoje fizjoterapeuta Jozef Ivanko i mentor psychologiczny Radek Šefčík.

Właściwie każdy powtarzał to samo: uwierz w siebie.

– Spotkaliśmy się z Dominiką w 2015 roku. Wtedy, gdy przechodziła trudny czas, miała kontuzję i spadała w klasyfikacji WTA. Niezależnie od faktu, że moje wsparcie mentalne początkowo nie budziło jej zaufania, przełamała się, z własnej woli zaczęła chcieć zmiany. Wreszcie uznała, że przygotowanie głowy jest równie ważne, jak przygotowanie ciała. To był kluczowy moment – uważa Šefčík.

Nauczył ją myśleć bez obaw o meczach z mocnymi rywalkami. Cała drużyna Cibulkovej mówiła też o potrzebie cierpliwości, bo w sukcesy na miarę Wielkiego Szlema wierzyli wszyscy – mieli dowód po finale Australian Open 2014.

Rezultaty wreszcie przyszły. Finał w Acapulco, trochę przerwy i zwycięstwo w Katowicach, na zakończenie krótkiego bytu kolejnego turnieju WTA w Polsce. Potem finał w Madrycie, do którego otworzyła sobie drogę zwycięstwem w pierwszej rundzie nad Agnieszką Radwańską. Na trawie wygrała w Eastbourne. W Wimbledonie przyszedł kolejny wspaniały, też wygrany mecz z Polką.

Ślub opłakała, wzruszenia z nim związane zapewne wpłynęły na słabsze wyniki w Ameryce, podczas turniejów w Montrealu, Cincinnati i Nowym Jorku, ale szybko wróciła na właściwe tory: finał w Wuhan, sukces w Linzu. Przyjazd do Singapuru na turniej mistrzyń i emocje, jakich słowacki tenis nie znał od czasów Danieli Hantuchovej, Karola Kucery i Miroslava Mecira. Mama, tata, mąż – płakali wszyscy. Historia się zamknęła. Kieszonkowa rakieta wyleciała na bardzo wysoką orbitę.

Osobisty inżynier leśnik

Życie prywatne Dominiki Cibulkovej parę razy znalazło się pod mocnym ostrzałem fleszy, głównie dlatego, że Słowaczka wiązała się ze znanymi tenisistami: Ukraińcem Serhijem Stachowskim, Francuzem Gaelem Monfilsem i Austriakiem Jürgenem Melzerem.

Jednak to najważniejsze „tak" usłyszał 9 lipca tego roku rodak, Michal (Miso) Navara, z zawodu inżynier leśnik. Poznali się sześć lat temu w dyskotece nocnego klubu. Miso pracował wówczas w Ministerstwie Rolnictwa, w Departamencie Obróbki Drewna.

Poderwał ją, pytając, czy naprawdę gra w jakiegoś badmintona, ona, po kieliszku wina, uznała to za zabawny wstęp do rozmowy. Jeszcze jeden przypadek, bo wyjątkowo miała czas na dyskoteki, była akurat dłużej w Bratysławie, czekały ją przygotowania do meczu w Pucharze Federacji.

Związek okazał się zaskakująco trwały, choć każdy uważny obserwator dostrzega, że pan Navara w zasadzie jest panem Cibulką. Niemal od początku przyszły małżonek podporządkował własne życie tenisistce. Po dwóch latach znajomości rzucił ministerstwo. Zatrudnił się u Dominiki. Jest dziś pełnoetatowym osobistym terapeutą, doradcą, pomocnikiem do wszystkiego (podobno pamięta nawet o wizytach u ginekologa), dba także o dwa ukochane yorki tenisistki: Woody'ego i Spajky'ego.

Przede wszystkim jest jednak głównym kibicem na trybunach. Kto go zobaczy, będzie długo pamiętał charakterystycznego brodatego faceta z bujną czupryną, licznymi tatuażami na przedramionach, który po każdej wygranej przez Dominikę piłce wyskakuje z krzesełka z krzykiem. Kto zna choć trochę słowacki, może niekiedy usłyszeć niezbyt parlamentarne uwagi pod adresem rywalek jego żony. Miso Navara – jako symbol szalonego tenisowego narzeczonego, dziś męża – jest już dobrze rozpoznawalny.

Dominika mówi o nim bardzo ciepło. – Kiedy jestem smutna, zawsze mnie pocieszy, kiedy kibicuje, zawsze go słyszę. Jest też doskonałym kucharzem, bez niego czasem umarłabym z głodu. Gdy nie uda mi się mecz i wracam do domu, zastaję tam jego i spokój – zapewnia.

Ślub wzięli w katedrze św. Marcina w Bratysławie – największym i najważniejszym kościele w stolicy Słowacji. Przez 300 lat w katedrze koronowano monarchów węgierskich – łącznie 11 królów i 8 królowych.

O nadchodzącym weselu mówiono szczególnie wiele w tegorocznym Wimbledonie. Powodem był termin, druga sobota turnieju, dzień finału kobiet.

Niby Dominika miała głowę gdzie indziej, ale zagrała w 1/8 finału z Agnieszką Radwańską fantastyczne spotkanie, to było jedno z wydarzeń turnieju. Po trzech niezwykłych setach walka zakończyła się porażką Polki, która nie wykorzystała piłki meczowej.

Cibulkova wygrała, ale pojawił się problem: kolejne zwycięstwo oznaczało konieczność przełożenia od dawna planowanego ślubu oraz wesela na 250 osób. Ćwierćfinał z Rosjanką Jeleną Wiesniną przegrała jednak gładko 2:6, 2:6 i poleciała natychmiast do Bratysławy wkładać suknię ślubną z pięciometrowym trenem i dwumetrowym welonem.

Świadkowie opowiadali, że choć przepychu było sporo, gości ze świata sportu, estrady i ekranów telewizyjnych nie brakowało, to uroczystość była zaskakująco wierna słowackiej tradycji.

Bluza z napisem „Pome!"

Dziewczynę z Pieszczan można opisać na wiele sposobów. Z jednej strony w gorącej wodzie kąpana, emocjonalna, tyle kapryśna, co ambitna kobieta sportu, z drugiej zaradna, zorganizowana i przewidująca pani domu, nawet bizneswoman.

Zaczęła działalność gospodarczą. Dwa lata temu w klubie Plaza w Bratysławie ogłosiła z osobistym wsparciem francuskiej triumfatorki Wimbledonu Marion Bartoli, że na rynku pojawia się marka „Domi", którą tenisistka firmuje kolekcję ubrań sportowych, czapek i innych akcesoriów odzieżowych. Kto chce mieć bluzę z napisem „Pome!" (co po słowacku znaczy: naprzód!) oraz stylizowanym podpisem Dominiki, musi szukać w słowackich sklepach lub w internecie.

Wzorem innych, inwestuje w nieruchomości. Ma dwa apartamenty i dom w Bratysławie oraz, jak twierdzą słowackie pisma kolorowe, także mieszkanie na Florydzie.

Na sukcesie Cibulkovej rozgłos budują też lokalni przedsiębiorcy, chociażby znany na Słowacji jubiler Alojz Ryšavý, który od dwóch lat współpracuje z Dominiką (choć główną twarzą jego firmy jest top modelka Petra Němcová) i obiecał publicznie wyjątkową nagrodę za sukces w Singapurze. Na razie na palcu tenisistki lśni pierścionek zaręczynowy – 18-karatowe białe złoto, 88 diamentów, cena 40 tysięcy euro.

Wielkie, globalnie rozpoznawalne marki czekają z kontraktami, aż Dominika okrzepnie w pierwszej dziesiątce świata. Jej sprawami marketingowymi zajmuje się duża agencja Octagon, na razie pomogła w kontraktach z firmami Lacoste (odzież sportowa, buty) i Dunlop (rakiety tenisowe). Wspiera Cibulkovą także słowacka firma finansowa i francuski wytwórca kosmetyków.

Autograf do domu

Na kortach Dominika zarobiła już dużo, po ostatnim sukcesie w Singapurze licznik zbliża się do 11 mln dolarów. Uznała, że może już trochę oddać potrzebującym.

Nie robi wiele hałasu wokół swej działalności charytatywnej. Z dobrą przyjaciółką, koszykarką Bronislavą Borovičkovą założyły fundację „Aby gwiazdy nie zgasły...". Fundacja pomaga sportowcom, artystom, naukowcom i innym osobom, które w przeszłości odniosły sukcesy, ale los obszedł się z nimi źle i znalazły się w potrzebie. Dominika udziela się także w programie wsparcia dla młodych sportowców słowackich „Stars for Stars".

O małych dziwactwach, przesądach i przyzwyczajeniach sportowców można pisać tomy. Rozdział o Dominice długi by nie był, ale warto wspomnieć zwłaszcza o słabości Cibulkovej do kulek zapachowych. Po prostu bardzo je lubi, cieszy się, gdy może poznawać nowości, co więcej, umie skojarzyć turnieje tenisowe z zapachami i doskonale je pamięta. Kiedyś stacja BBC postanowiła przetestować tę zdolność tenisistki przed jednym z wimbledońskich spotkań – rezultat zafascynował oglądających.

Trudno na razie mówić o wielkiej sławie Cibulkovej. Jeden niezaprzeczalny sukces w Singapurze, przegrany finał Australian Open 2014 oraz kilka wygranych mniejszych turniejów WTA, 5. miejsce w rankingu światowym – to niewiele w porównaniu z wielkimi mistrzyniami rakiety.

Zwycięstwo w Singapurze może oczywiście trochę zmienić optykę kibiców. Właściwie już zmienia, choć do globalnego gwiazdorstwa Dominice wciąż daleko.

Na razie radość ma wymiar słowacki, ale na pewno znaczący. Prezydent Andrej Kiska przyjął Cibulkovą dwa dni po sukcesie w finałach WTA Tour. Głowa państwa dostała w prezencie jedną z pięciu zwycięskich rakiet. Odznaczeniem państwowym prezydent Kiska na razie się nie odwdzięczył, po prostu powiedział to, co zapewne czuła większość obywateli zainteresowana sportem. – Stała się pani symbolem wojowniczości i energii, pokazała Słowakom, jak budzić ducha walki nawet w najtrudniejszych sytuacjach – mówił.

Pewną intuicję miała amerykańska stacja Tennis Channel, która już dwa lata temu wyprodukowała film dokumentalny o Dominice. Były w nim wywiady z trenerami, osobami, które wpływały na jej sportowe wybory, widzowie mogli spojrzeć na jej życie prywatne.

Wiele niezwykłości nie dostrzegli, raczej skromność, pokrywaną uśmiechem, energię w działaniu na korcie i poza nim, bezpretensjonalność i otwartość.

Kibiców taka postawa ujmuje. Również to, że Dominika Cibulkova rzadko odmówi wspólnej fotografii lub autografu. Jeśli ktoś bardzo go chce, a nie nie ma okazji jechać w świat za tenisistką, wystarczy wejść na jej stronę internetową i wysłać zaadresowaną kopertę ze znaczkiem na wskazany adres. Dostanie podpisaną kartkę ze zdjęciem Dominiki.

W tenisowym świecie to rzadkość, tu gwiazdorzy szybko zapominają takie słowa jak przepraszam i dziękuję. Oby Domi się nie zmieniła.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jest z rocznika Agnieszki Radwańskiej (1989), czyli pokolenia młodych zdolnych, które miały trochę pecha, że trafiły na czas drugiego sportowego rozkwitu Sereny Williams, przypływów ambicji Marii Szarapowej lub zdrowia Wiktorii Azarenki.

Od paru lat zbliżała się i oddalała od elity kobiecego tenisa i tak naprawdę nie było wielu, poza Bratysławą i okolicami, którzy wierzyli, że któregoś dnia będzie w stanie przewrócić hierarchię. Owszem, rozgrywała piękne mecze, miała sporadyczne sukcesy, ale niemal zawsze te zwycięstwa mieściły się w granicach odchyleń sportowej statystyki powodowanej przez niezłe tenisistki drugiego planu.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił