Richarda Shirreffa mianowano na stopień generała w marcu 2011 roku; trzy lata później odesłano go na emeryturę. Jego książka o rychłej wojnie z Rosją została wydana w 2016 roku i natychmiast przetłumaczona na polski. Wolno sądzić, że książkowe opisy procedur stosowanych przez poszczególne rządy oraz przez NATO wzorowane są na autentycznych procedurach paktu. Shirreff zna je z autopsji jako wysoki oficer w strukturach NATO: najpierw był dowódcą Korpusu Sojuszniczych Sił Szybkiego Reagowania, później zastępcą naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił Zbrojnych w Europie.
„2017. Wojna z Rosją" jest fikcją powieściową; pod względem gatunkowym można by ją zaliczyć do fantastyki najbliższego zasięgu, skoro wojna w niej opisana ma wybuchnąć w maju przyszłego roku. Pisana jest modną w literaturze sensacyjnej metodą przenoszenia akcji do wielu miejsc równocześnie, a żeby się to czytelnikowi nie pokiełbasiło, każdy rozdział jest precyzyjnie datowany. Z bohaterów tylko prezydent Rosji Władimir Władimirowicz jest autentykiem; inni przywódcy noszą fikcyjne nazwiska. Premierem Wielkiej Brytanii jest mężczyzna, ale powieść powstawała przed objęciem premierostwa przez Theresę May; z kolei prezydentem USA jest 60-letnia „twarda bizneswoman" Lynn Turner Dillon, co by wskazywało, że Shirreff w ostatnich wyborach w USA obstawiał wygraną Hillary Clinton.
Polska ani jej przywódcy nie odgrywają w powieści wielkiej roli. Polska Dziesiąta Brygada Kawalerii Pancernej ma walczyć u boku niemieckiej Pierwszej Dywizji Pancernej, z czego skrycie naśmiewają się Rosjanie. Jedyny wspomniany Polak to były premier, obecnie sekretarz generalny NATO o dziwacznym nazwisku – Radek Kostilek. Sądząc po imieniu, jego pierwowzorem mógł być Radek Sikorski, który premierem Polski nigdy nie został – ale przecież wszystko jeszcze przed nim.
Co się tyczy samej wojny, jej przebieg jest przewidywalny i nie potrzebowalibyśmy do jego nakreślenia aż generała NATO. Putin uznaje w końcu, że NATO jest słabe, jego członkowie podzieleni i skłóceni, decyduje się więc na wystąpienie zbrojne. Oddziały rosyjskie zaczynają od Ukrainy, zajmują najpierw przesmyk między Rosją a Krymem ze słynnym miastem Mariupolem. Armia ukraińska nie stawia żadnego oporu. Następnie Rosjanie atakują i zajmują Łotwę, a po niej pozostałe kraje bałtyckie. Taki scenariusz wydaje się prawdopodobny, ale przebieg działań wojennych na północy różni się zasadniczo od tych na południu. Łotysze stawiają zacięty opór, co jednak nie na wiele się zdaje; NATO nie weźmie ich w obronę.
Plany pognębienia NATO przez Władimira Władimirowicza wynikły z przekonania o niesprawności organizacyjnej tego kolosa, a także z obserwacji postawy państw członkowskich, dążących do tego, by się nigdzie zbytnio nie zaangażować. „Uwielbiają gadać, ale nijak nie palą się do działania" – podsumowuje strona rosyjska. W inwazji na państwa bałtyckie nie chodzi o zajęcie terytorium; zdobycz ma być zupełnie innego rodzaju. Otóż po opanowaniu Pribałtyki Rosja uniemożliwia jej odbicie, grożąc użyciem broni atomowej.