Francis Fukuyama, wypowiadając swoją słynną tezę o „końcu historii", nie miał na myśli, jak często mylnie się uważa, końca polityki. Nie twierdził on również, że w świecie Zachodu nie będzie dochodzić do dramatycznych wydarzeń. Ani więc kolejne polityczne zwroty akcji, konflikty zbrojne, zamachy terrorystyczne, pojawiające się nowe zagrożenia dla spokoju i stabilności naszego świata nie sprawiają, że teza Fukuyamy była fałszywa.
Koniec historii oznacza koniec opowieści. Po zwycięstwie demokracji nad komunizmem pod koniec lat 80. zniknęła oś, która sprawiała, że poszczególne wydarzenia wydawały się sensowne; oś, wokół której pojawiały się kolejne postaci. Postaci, które nie tylko sprawowały swoje urzędy, ale były bohaterami dramatu. Odgrywały rolę – w podwójnym znaczeniu tego wyrażenia.
Bohaterem jakiej opowieści miałby być Emmanuel Macron? Jego rola ogranicza się do tego, że nie jest Marine Le Pen. Ale przecież i jej zwycięstwo nie byłoby wydarzeniem na miarę historii. Program kandydatki Frontu Narodowego jest dziwacznym zlepkiem najróżniejszych idei, od nacjonalizmu po socjalizm. We Francji walczyły ze sobą wściekłość i niezadowolenie z panującego porządku i lęk przed jego zniszczeniem. Tym razem górę wziął lęk. Ale to nie jest historia, to tylko emocje.
Powieścią o życiu poza historią jest „Drach" Szczepana Twardocha. Los ludzi w niczym nie różni się tu od dziejów zwierząt, drzew czy kamieni. Tytułowy Drach to ziemia, z której wyszli i do której powrócą wszyscy bohaterowie. To on jest tutaj narratorem. Patrzy na to, co dzieje się na jego powierzchni spoza ziemskiego czasu. Wszystko dzieje się naraz i wszystko się powtarza. Z wyrozumiałością traktuje on wysiłek, z jakim ludzie próbują przypisywać swoim decyzjom głębszy sens. Wie, że każdy z nich stanie się w końcu nim – ich ciała i kości zgniją i rozłożą się w jego wnętrzu. I obserwując ludzką szarpaninę, jak mantrę powtarza słowa: to bez znaczenia.
„Drach" dzieje się na Śląsku. Regionie, który może być laboratorium dla zdefiniowania różnicy między istnieniem historycznym z jednej, a naturalnym z drugiej strony. W swoim dzienniku wydanym pod tytułem „Wieloryby i ćmy" Twardoch pisze: „I nie układają się te użyźniające Śląsk trupy w żaden dekret, w żadne prawo, w żaden akt własności. Zawsze jesteśmy żołnierzami na nie swoich wojnach". Zdarzenia, które dotykają Ślązaków, po prostu się im przydarzają. Życie jest gdzie indziej. Kto inny decyduje, wydaje rozkazy. Śląsk jest tylko przedmiotem decyzji, a nie ich podmiotem. Dramaty, które przeżywa człowiek, łącznie z tym największym, jakim jest śmierć jego i jego bliskich, jeżeli nie są przez niego rozumiane, nie układają się w jakąś sensowną opowieść, ograniczają jego istnienie do realizacji biologicznych konieczności.