Dunhuang w północno-zachodnich Chinach, skąd wysyłam ten tekst, to niewielkie, starożytne miasto, zbudowane za dynastii Han w rozległej oazie na pograniczu dwóch cuchnących śmiercią pustyń. W czasach Chrystusa wędrujące na zachód kupieckie karawany napadali tu i dziesiątkowali dzicy koczownicy. Cesarz wysłał więc ze swej nieodległej (2000 km) stolicy Xi'an wojska, by wybić to nomadom z głowy. Rychło większość z nich wyrżnięto, a ci, którzy przeżyli, wynieśli się daleko na północ.
Opustoszałe w ten sposób miejsce wydawało się cesarskim wysłannikom doskonałą lokalizacją na jedną z głównych baz powstającego właśnie Jedwabnego Szlaku. Najpierw zbudowano drewniany fort, a przy nim pierwsze skromne domki. Jednak strategiczna lokalizacja miasta skazała je na błyskawiczny rozwój. W ciągu ledwie kilku dziesięcioleci między wysokimi jak góry piaszczystymi wydmami Takla Makan i rozległym, martwym plateau Gobi wyrósł pulsujący życiem ośrodek handlu i zaopatrzenia rozjeżdżających się na wschód i zachód karawan oraz wojskowy garnizon z gotowymi do obrony napadanych karawan oddziałami świetnej chińskiej konnicy.
Koczownicy nie dawali spokoju, więc żołnierze mieli pełne ręce roboty. Pomagał im system szybkiego informowania o zagrożeniach. Był nim wymyślony przez chińskich inżynierów łańcuch odległych od siebie o kilka mil wież sygnalizacyjnych, z których w dzień słano informacje dzięki sekwencji wywieszanych na blankach kolorowych chorągiewek, a w nocy odpowiednio przyduszanych i wzniecanych płomieni ogniska. System był tak dobry, że informacja o napadzie docierała do wojskowej stanicy ledwie w kilka minut. Szybsza nie była nawet cesarska poczta, choć ta, dzięki rozstawionym co 12 km posterunkom, potrzebowała tylko dwóch dób, by do położonej centralnie stolicy mogła dojść informacja z każdej części szerokiego na 5 tys. km imperium.
Koczownicy nie dawali jednak za wygraną, więc cesarze postanowili zbudować długi aż po horyzont mur. Mało kto wie, że resztki Wielkiego Muru dynastii Han ocalały właśnie na bezdrożach pustyni Gobi w niewielkiej odległości od miasta Dunhuang. Już pierwsze założenie muru było ambitne. Drewniane fundamenty sięgały trzy metry w głąb zeschniętej ziemi. Ośmiometrową górną część stanowiła konstrukcja przekładanych warstw trzciny i lepkiej gliny, która po 2 tys. lat przypomina bardziej gips niż zeschniętą maź wygrzebywaną z rozlewisk płynącej nieopodal rzeki. Cała konstrukcja miała 5 tys. km długości i była najbardziej oszałamiającym projektem budowlanym wszech czasów.
Prócz muru w okolicach Dunhuang powstały zamki-spiżarnie i zamki-strażnice, a także najmniej znany z cudów starożytnego świata kompleks niemal tysiąca bogato zdobionych buddyjskich grot Mogao w klifie nieopodal nurtów górskiej rzeki Shule, która przez setki lat dawała życie słynnej oazie. Kiedy rzeka wyschła, a zniszczone przez Mongołów imperialne Chiny przestały słać na zachód kupieckie karawany, miasto podupadło, a może nawet umarło, zostawiając po sobie legendę Jedwabnego Szlaku i cuda architektury. Dziś znowu błyszczy jak najjaśniejsza perła Wschodu. Do Pekinu jest stąd 3 tys. km, dzięki czemu lokalnych zabytków nie dosięgła furia hunwejbinów z czasów rewolucji kulturalnej.