Wysiłek Kościoła, Jana Pawła II, intelektualistów, polityków, dyplomatów. Ludzi lewicy, ale też wybitnych przedstawicieli prawicy, jak chociażby śp. Lecha Kaczyńskiego.
Co się takiego stało, że do mainstreamu przenoszą się poglądy, których jeszcze niedawno wstydziliby się użyć ludzie przyzwoici? Że teorie a la Stanisław Michalkiewicz o żydowskim światowym spisku czyhającym na polskie mienie stają się niemal oficjalnym głosem w dyskusji? Co się stało, że wydawać by się mogło szanowani publicyści zaczynają używać słów takich jak „parchy", że w programie satyrycznym telewizji publicznej prowadzone są w żartobliwym tonie dyskusje o wyższości krematoriów nad komorami gazowymi? Miała być dobra zmiana, ale coś poszło nie tak. Bardzo nie tak.
Oczywiście gdyby nie absurdalna reakcja premiera Izraela Beniamina Netanjahu oraz skandaliczne komentarze byłego ministra finansów Jaira Lapida, być może to całe szambo by nie wybiło. Ale skoro stało się to tak łatwo, nie można nie zadać pytania, na ile pod pozłotką naszej codziennej normalności tlą się głęboko antysemickie resentymenty.
Obserwując to wszystko, przypomniałem sobie rozmowę, która odbyłem jeszcze za czasów akademickich w Krakowie. Spotkałem się z jednym ze starszych kolegów ze środowiska Klubu Jagiellońskiego, który wówczas blisko współpracował z prezydentem Warszawy prof. Lechem Kaczyńskim. Opowiadał mi o swych licznych rozmowach z prezydentem w większym gronie młodych osób o tym, jak powinna wyglądać nowoczesna prawica. I tym, co utkwiło mi wówczas najmocniej w pamięci, było właśnie przekonanie, że Polska może mieć świetną prawicę, konserwatywną, zakorzenioną w chrześcijaństwie, znającą świat, języki obce, noszącą eleganckie garnitury, która czuć się będzie wszędzie u siebie. Ale będzie tak tylko wówczas, jeśli nie będzie w niej cienia dawnych demonów: ciasnego nacjonalizmu, szowinizmu czy antysemityzmu.
Co takiego się stało, że z tamtego marzenia Lecha Kaczyńskiego pozostało tak niewiele? Ton dobrej zmianie nadają nie nowocześni prawicowcy w opisanym wyżej sensie, ale wielu młodych radykałów o mentalności kiboli. Dla nich dbanie o dobre imię Polski, polityka suwerenna i godnościowa, wstawanie z kolan oznacza konflikt z wszystkimi naokoło – z Niemcami, Ukrainą, Litwą oraz naturalnie z Izraelem. To ludzie, dla których polityka zagraniczna to gra o sumie zerowej – czyli albo my wygrywamy, albo oni, a jeśli wygrywają oni, to znaczy, że cierpieć musi nasza duma narodowa.