Paradoks globalizacji. Powrót małych ojczyzn

Postępująca globalizacja wbrew obawom wielu nie zniszczyła lokalnych kultur. Wręcz przeciwnie – coraz częściej popycha nas do tworzenia na nowo lokalnych tożsamości.

Publikacja: 06.04.2018 15:00

Wraz z postępem procesów globalizacyjnych właściwie na całym świecie odżywają miejscowe tradycje. Ic

Wraz z postępem procesów globalizacyjnych właściwie na całym świecie odżywają miejscowe tradycje. Ich przejawem jest choćby rosnąca popularność lokalnych produktów, różniących się jakością od swych konkurentów, produkowanych przez międzynarodowe firmy i wspartych często inwazyjnymi kampaniami marketingowymi.

Foto: shutterstock

Wizje „globalnej wioski" się nie sprawdziły. I te snute przez piewców globalizacji, jak utopia jednego, globalnego i postępowego społeczeństwa, jak i te, którymi straszyli antyglobaliści – pozbawiony możliwości realnego wyboru mcświat, w którym o tym, co wartościowe, decydować miały amerykańskie stacje telewizyjne i studia filmowe. Okazało się, że globalizacja, która miała całkowicie wykorzenić lokalne społeczności i ujednolicić wzorce kulturowe, paradoksalnie wzmaga nasze poczucie lokalności. Wraz z postępem globalistycznych procesów właściwie na całym świecie odżywają miejscowe tradycje.

Antropolodzy mówią dziś o renesansie lokalizmu, czyli silnego przywiązania do konkretnego miejsca na ziemi – ojczyzny prywatnej, jak pisał socjolog Stanisław Ossowski. I coraz mocniej w naukach społecznych przebija się pogląd, że nie jest to jedynie kontrreakcja na globalizację, na to, co zachwiało naszym poczuciem tożsamości i bezpieczeństwa, ale że ten lokalistyczny trend jest właśnie nieodzowną częścią globalizacji.

Szukając korzeni

Socjolog Anthony Giddens w pracy „Nowoczesność i tożsamość" pisał: „globalizacja dokonuje swoistej inwazji w lokalność, lecz nie prowadzi do zniszczenia lokalnych kontekstów; wprost przeciwnie, nowe formy lokalnej tożsamości kulturowej i autoekspresji są przyczynowo związane z procesami globalizacji". W tym kontekście antropolog kultury Roland Robertson przeniósł na grunt nauk społecznych znane z marketingu pojęcie glokalizacji, podkreślając nierozerwalność globalizacji i lokalizmu jako dwóch procesów sprzężonych ze sobą zwrotnie i wzajemnie się potęgujących.

Najprościej tłumacząc, im mniejszy staje się dla nas świat – wszystko wydaje się być na wyciągnięcie ręki; im żyjemy szybciej i podróżujemy dalej, tym większe znaczenie mają dla nas miejsce i społeczność, które sami uznajemy za to, co nas definiuje. Zarazem im dalej codziennie sięga nasz wzrok, im większe kręgi zatacza nasz świat, tym bardziej to, co nas definiuje, umiejscawiamy coraz bliżej. Jest to mocno subiektywne, gdyż w coraz bardziej globalnym świecie własnych korzeni szukamy w sposób mocno zindywidualizowany. O lokalizacji prywatnej ojczyzny decydujemy samodzielnie. Jak pisał Ossowski, jeśli mamy złe wspomnienia z dzieciństwa, ojczyzną prywatną będą dla nas miejsca związane z bardziej radosnym okresem życia.

To poszukiwanie zakorzeniania wynika właśnie ze wzmagającego poczucia lokalności. Stąd moda na wszelką genealogię, odkrywanie kart rodzinnej historii. To nie tylko polski trend. Antropolog kultury prof. Wojciech Burszta mówił w „Plusie Minusie", że jest on też widoczny w bogatszych, więcej zyskujących na globalizacji państwach. – Najlepiej widać to w Niemczech, gdzie dziś bardzo starannie pielęgnuje się domy, które należały do przodków, czy wręcz buduje się nowe siedziby na wzór tych dawnych – opowiadał w wywiadzie pt. „Wieś w mieście" (22–23 października 2016 r.).

Dlatego też w każdym niemieckim mieście w sklepach znajdziemy dziesiątki towarów wytworzonych nieopodal, o czym informują dobrze widoczne znaki na opakowaniach. – To idzie nawet dalej, do globalnego promowania marek lokalnych. Co ciekawe, jeśli przyjrzymy się losom dawnych kultur antropologicznych, czyli tzw. tubylcom afrykańskim, takim jak choćby Masajowie, to zobaczymy, że oni od dawna mają już wypracowane swoje lokalne przemysły etniczne, zastrzeżone marki różnych wytworów itd. To ogólnoświatowy trend wzajemnego kanibalizmu lokalności i globalizacji – mówił antropolog.

Nacjonalistyczna międzynarodówka

Pod koniec lat 70. XX. francusko-amerykański ekolog René Dubos ukuł maksymę „Myśl globalnie, działaj lokalnie". W miarę postępu globalizacji nastąpiło przesunięcie akcentów i dziś to hasło coraz częściej brzmi: „Myśl lokalnie, działaj globalnie". To symboliczne odwrócenie kolejności dobrze oddaje, jak globalizacja i lokalizm wzajemnie na siebie oddziałują.

Aktualnie panujące trendy w naukowym podejściu do tych procesów zestawiła prof. Małgorzata Słodowa-Hełpa w zeszłorocznym artykule „Między globalizacją a glokalizacją" („Studia Oeconomica Posnaniensia", 2017, vol. 5). Ekonomistka pisze wprost, że „odradzanie się małych ojczyzn nie jest ruchem przeciw globalizacji, lecz przejawem na nowo budowanego poczucia tożsamości". Inaczej mówiąc, nie tyle powracamy do dawnych, tradycyjnych tożsamości w kontrze do globalizacji, ile to globalizacja nas popycha do tego, że na nowo tworzymy lokalne tożsamości. Antropolodzy i socjologowie podkreślają, że takie zakorzenienie, jakie znamy z historii, dziś jest de facto niemożliwe. Co więcej, w zglobalizowanym świecie tradycyjna tożsamość, która pociągałaby za sobą zamknięcie się na świat poza lokalną wspólnotą, byłaby niefunkcjonalna. Dlatego wspomniana już ojczyzna prywatna jest wspólnotą, na której raczej świat się zaczyna, a nie się kończy.

W zglobalizowanym świecie rośnie znaczenie lokalnych społeczności i gospodarek, gdyż zmieniają się znaczenie i rola terytorium, a co za tym idzie – także tożsamości. Wielu socjologów, np. Edmund Wnuk-Lipiński, twierdzi, że przez globalizację na znaczeniu tracą dotychczasowe punkty odniesienia, szczególnie tradycyjnie rozumiane nacjonalizmy – w podstawowym znaczeniu tego słowa: przywiązanie do ogólnonarodowej historii, tradycji, symboliki. Globalizacja uruchamia bowiem proces nowych identyfikacji kosmopolitycznych lub lokalnych, wobec którego zanika identyfikacja narodowa.

Proces ten widoczny jest np. w rozrywanych regionalnymi tożsamościami Hiszpanii czy we Włoszech. Wydaje się jednak, że w tym samym czasie inne tożsamości narodowe zyskują jeszcze większe znaczenie, jak obserwujemy to choćby w Polsce. Trudno więc jednoznacznie przesądzić, że globalizacja osłabia narody, jednak zagłębiając się np. w popularne trendy wśród europejskich, także polskich, nacjonalistów, rzeczywiście widać, że nowoczesne ruchy nacjonalistyczne, w przeciwieństwie do tradycyjnych narodowców, coraz częściej odwołują się do tradycji lokalnych, a jednocześnie paneuropejskich, zaś coraz mniejsze znaczenie ma dla nich tradycja narodowa. Np. polscy tzw. autonomiczni nacjonaliści dużo większą wagę przykładają do historii europejskich ruchów nacjonalistycznych i anarchistycznych niż do polskiej myśli politycznej, pism Romana Dmowskiego czy historii idei polskiej narodowej. Badacze nacjonalizmu mówią dziś nawet o europejskiej międzynarodówce nacjonalistycznej, co brzmi jak oksymoron, ale świetnie oddaje, jak glokalizacja przemieniła również współczesną myśl nacjonalistyczną.

Glokalizacja jak chrześcijaństwo

Nawet jeśli uznamy, że procesy globalistyczne osłabiają tożsamość narodową, to nic dziś nie wskazuje na to, by miały nas całkowicie wykorzenić i zmakdonaldyzować świat, jak wieszczyli socjolog George Ritzer, a po nim politolog Benjamin Barber. To właśnie ich wizja globalizacji, która miała całkowicie zniszczyć kultury lokalne, oferując w zamian łatwo strawny produkt handlowy, popchnęła na barykady antyglobalistów. Ale nawet oni z czasem zaczęli dostrzegać nieuchronność tych procesów, a także szanse, jakie stwarza globalizacja, „przy rozumnym wykorzystaniu jej mechanizmów, na pokonanie trudności stojących przed dalszym rozwojem ludzkości, przykładowo takich jak: głód, wojny narodowe, praca zarobkowa czy powszechny dostęp do elementarnej edukacji" – jak to streszcza filozof Leszek Gawor („Antyglobalizm, alterglobalizm i filozofia zrównoważonego rozwoju jako globalizacyjne alternatywy", w: „Problemy Ekorozwoju", 2006, vol. 1).

Z ruchu antyglobalistycznego zrodził się alterglobalizm, który globalizacji zaczął przeciwstawiać właśnie glokalizację. Alterglobaliści jednak stosują ten termin w nieco innym znaczeniu niż ekonomiści i socjologowie. Mówiąc o „społeczności glokalnej", myślą o takim modelu społeczności, która „korzystając z możliwości oferowanych przez procesy globalizacyjne (w rodzaju szybkiej komunikacji informatycznej), nie zatraca swego lokalnego (regionalnego) kolorytu. Społeczności glokalne są w tym ujęciu najbardziej pożądaną formą organizacji społecznej, gwarantującą wykorzystanie nowoczesności przy jednoczesnym zachowaniu lokalnych (regionalnych, etnicznych, narodowych) tradycyjnych wzorów i wartości" – pisze prof. Gawor. A socjolog Tomasz Goban-Klas glokalizację nazywa nawet „remedium na globalizację".

Korzenie terminu „glokalizacja" sięgają lat 80. XX w. Oryginalnie odnosił się on do strategii japońskich firm, które chcąc sprzedać swój towar na zachodnich rynkach, dostosowywały go do oczekiwań lokalnych odbiorców. Dziś ten termin można interpretować podobnie, jeśli chodzi o sprzedaż globalizacji. Prof. Kazimierz Kuciński ze Szkoły Głównej Handlowej, najbardziej znany polski badacz glokalizacji, twierdzi, że tak jak japońskie produkty na zachodnich rynkach, tak procesy globalizacyjne zawsze są ulokalniane, dostosowane do konkretnych warunków.

Oznacza to, że nie ma jednego, mitycznego wzorca kultury czy organizacji społecznej, który zagraża lokalnym kulturom. Raczej globalizacja, niczym rozprzestrzeniające się dawniej na pogańskich terenach chrześcijaństwo, dwutorowo dostosowuje się do zastanych kultur: zarazem sama przemienia lokalne zwyczaje, jak i pozwala lokalnej kulturze wpływać na siebie samą. Tak rozumiana glokalizacja jest więc swoistym filtrem, który ratuje kulturowe dziedzictwo lokalnych społeczeństw przed „homogenizującym wpływem globalnego kapitalizmu", jak pisał publicysta „The New York Timesa" Thomas Friedman.

Dobrym przykładem, jak można ten filtr wzmacniać, jest polityka państw skandynawskich, które „z połączenia globalizacji z lokalnością uczyniły punkt węzłowy dyskursu rozwojowego i modernizacyjnego" – pisze Słodowa-Hełpa. Ich uczelnie wyższe nazywane są nawet uniwersytetami glokalnymi, bo z powodzeniem łączą nastawienie na globalny świat z silnym zakorzenieniem lokalnym i regionalnym. Co ważne, wiele z nich znajduje się nie w Oslo, Sztokholmie czy Kopenhadze, ale w regionach peryferyjnych, co sprawia, że mocno stawiają na współpracę z miejscowym biznesem.

Wychodząc myślą w przyszłość, tak zarysowane procesy globalizacji nieuchronnie prowadzą nas do przejścia od nowoczesności do nowej formy ładu społecznego – do formowania nowych instytucji i nawyków, co bardzo obrazowo przedstawiała już w 2004 r. socjolog Mirosława Marody w głośnym tekście „Społeczeństwo poobywatelskie", opublikowanym w tygodniku idei „Europa". Prof. Marody pisała: „Wzrasta znaczenie wspólnot lokalnych jako społeczności integrowanych przede wszystkim koniecznością rozwiązywania wspólnych, oddziałujących na wszystkich mieszkańców, problemów egzystencjalnych. Warto tu podkreślić, że w przeciwieństwie do tradycyjnych wspólnot lokalnych, współczesne ich odpowiedniki mogą być, a w państwach zachodnich coraz częściej bywają, niezmiernie zróżnicowane społecznie, etnicznie i kulturowo".

Wnioski, do których doszła socjolog, były dla wielu szokujące: „Z perspektywy wyłaniania się porządku ponowoczesnego większe znaczenie ma analiza działań ruchu Młodzieży Wszechpolskiej czy niesformalizowanych inicjatyw lokalnych niż badanie NGO-sów. To bowiem w toku działań tych pierwszych budowany jest kapitał społeczny, stanowiący wyraz więzi społecznych, podczas gdy większość fundacji i stowarzyszeń III sektora to zbiurokratyzowane (w weberowskim tego słowa znaczeniu) instytucje, zajęte głównie polowaniem na granty, których »przerabianie« jest podstawową racją ich istnienia". A tęsknotę polskich elit za społeczeństwem obywatelskim prof. Marody tłumaczyła tak: „Staje się ona bowiem wyrazem pragnienia, by społeczeństwo samo zajęło się sobą i swoimi problemami i dało wreszcie elitom spokojnie porządzić".

Jej socjologiczna krytyka organizacji pozarządowych w dobie globalistycznych przemian zaskakująco współgra z buntem przeciw końcowi polityki, który w kontrze do polityki ciepłej wody w kranie wywołały ruchy wrzucane wspólnie do worka nowego populizmu. Lewicowi alterglobaliści i prawicowe partie tożsamościowe, jak np. francuski Front Narodowy, od lat postulują obudzenie polityczności, ale nie w rozumieniu społeczeństwa obywatelskiego, tylko realnego wpływu na polityczną władzę i większego oddziaływania na procesy globalizacyjne. Jeśli podobne ruchy nadal będą rosły w siłę, może to w przyszłości oznaczać, że w zglobalizowanym świecie odżyją nie tylko społeczności lokalne, ale też polityczne instytucje.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wizje „globalnej wioski" się nie sprawdziły. I te snute przez piewców globalizacji, jak utopia jednego, globalnego i postępowego społeczeństwa, jak i te, którymi straszyli antyglobaliści – pozbawiony możliwości realnego wyboru mcświat, w którym o tym, co wartościowe, decydować miały amerykańskie stacje telewizyjne i studia filmowe. Okazało się, że globalizacja, która miała całkowicie wykorzenić lokalne społeczności i ujednolicić wzorce kulturowe, paradoksalnie wzmaga nasze poczucie lokalności. Wraz z postępem globalistycznych procesów właściwie na całym świecie odżywają miejscowe tradycje.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą