Oburzenie ma moc, szczególnie gdy oburzamy się, doznajemy moralnego wzmożenia, bo poczuliśmy się wykluczeni, skrzywdzeni i poniżeni czy zaatakowani. W obecnej polityce krzywda – niekiedy prawdziwa, ale zdecydowanie częściej urojona – jest przecież najlepszą bronią, najlepszym narzędziem budowania wspólnoty czy może lepiej powiedzieć: plemienia politycznego. Skrzywdzeni przez „tamtych" muszą się trzymać razem, i to nawet jeśli niewiele ich poza ową, zazwyczaj domniemaną, krzywdą łączy. A ci, którzy krzywdy nie widzą czy mają poczucie, że nic takiego się nie stało, są postrzegani jako judasze, zdrajcy, symetryści, kryptoreżimowcy itd. Określenia zależą tylko od tego, do którego plemienia „oburzonych" należymy, a ich emocjonalne natężenie – od tego, czy chcemy uchodzić za „radykałów", czy wolimy wizerunek subtelnego intelektualisty. Biada jednak temu, kto nie chce w ogóle w licytacji na „oburz" uczestniczyć.
Czytaj więcej
- Uważam, że jest bardzo dużo ludzi, którzy dobrze zrozumieli moje słowa i myślą tak samo, że w Polsce Kościół katolicki ma nadmierny wpływ na nasze życie - powiedział poseł PO Sławomir Nitras deklarując w Polsat News, iż nie zamierza przepraszać za swe słowa, że w Polsce katolików trzeba "opiłować z pewnych przywilejów".
Mechanizm, o którym mowa, jest niezwykle wygodną metodą uprawiania partyjnej polityki. „Nasze plemię" niewiele wówczas musi. Ani poważny program, ani przemyślana strategia, ani nawet szacunek dla pamięci wyborców nie są już potrzebne, wystarczy, że odpowiednio wychwytuje się i interpretuje – niekiedy wyrwane z kontekstu, a niekiedy kompletnie zafałszowane – wypowiedzi, a potem „podsterowuje" się za pomocą mediów czy liderów opinii reakcję na nie. Im powszechniejsze, głębsze i bardziej emocjonalne oburzenie, tym lepszy efekt spajania własnej grupy wyborców. Zaatakowani muszą trzymać się razem, wspólnie obrażeni mają się wspierać, a wszyscy, którzy w owym procederze obrażania uczestniczyli, stają się już nie tyle adwersarzami, ile ludźmi głęboko niemoralnymi, którzy zwyczajnie nas skrzywdzili.
Jeśli jeszcze zgrabnie zagra się „reductio ad Hitlerum", pokaże się, że jest się grupą prześladowaną jak za nazistów (a robi to każda z mniej lub bardziej realnie atakowanych grup), to sukces może stać się pełny, bo nasi przeciwnicy w oczach naszych wyborców stają się grupą moralnie wykluczoną z debaty.