Tomasz P. Terlikowski: Oburzeni, symetryści i judasze

To już nie wspólnota poglądów, nie uznanie racji światopoglądu, ale grupowe oburzenie kształtuje współczesną politykę i debatę. I biada temu, kto nie chce się oburzać w rytm zmiennych emocjonalnych przekazów dnia.

Aktualizacja: 04.09.2021 15:07 Publikacja: 03.09.2021 15:23

Tomasz Terlikowski

Tomasz Terlikowski

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Oburzenie ma moc, szczególnie gdy oburzamy się, doznajemy moralnego wzmożenia, bo poczuliśmy się wykluczeni, skrzywdzeni i poniżeni czy zaatakowani. W obecnej polityce krzywda – niekiedy prawdziwa, ale zdecydowanie częściej urojona – jest przecież najlepszą bronią, najlepszym narzędziem budowania wspólnoty czy może lepiej powiedzieć: plemienia politycznego. Skrzywdzeni przez „tamtych" muszą się trzymać razem, i to nawet jeśli niewiele ich poza ową, zazwyczaj domniemaną, krzywdą łączy. A ci, którzy krzywdy nie widzą czy mają poczucie, że nic takiego się nie stało, są postrzegani jako judasze, zdrajcy, symetryści, kryptoreżimowcy itd. Określenia zależą tylko od tego, do którego plemienia „oburzonych" należymy, a ich emocjonalne natężenie – od tego, czy chcemy uchodzić za „radykałów", czy wolimy wizerunek subtelnego intelektualisty. Biada jednak temu, kto nie chce w ogóle w licytacji na „oburz" uczestniczyć.

Czytaj więcej

„Opiłować katolików z pewnych przywilejów”. Sławomir Nitras: Nie mogę przeprosić

Mechanizm, o którym mowa, jest niezwykle wygodną metodą uprawiania partyjnej polityki. „Nasze plemię" niewiele wówczas musi. Ani poważny program, ani przemyślana strategia, ani nawet szacunek dla pamięci wyborców nie są już potrzebne, wystarczy, że odpowiednio wychwytuje się i interpretuje – niekiedy wyrwane z kontekstu, a niekiedy kompletnie zafałszowane – wypowiedzi, a potem „podsterowuje" się za pomocą mediów czy liderów opinii reakcję na nie. Im powszechniejsze, głębsze i bardziej emocjonalne oburzenie, tym lepszy efekt spajania własnej grupy wyborców. Zaatakowani muszą trzymać się razem, wspólnie obrażeni mają się wspierać, a wszyscy, którzy w owym procederze obrażania uczestniczyli, stają się już nie tyle adwersarzami, ile ludźmi głęboko niemoralnymi, którzy zwyczajnie nas skrzywdzili.

Jeśli jeszcze zgrabnie zagra się „reductio ad Hitlerum", pokaże się, że jest się grupą prześladowaną jak za nazistów (a robi to każda z mniej lub bardziej realnie atakowanych grup), to sukces może stać się pełny, bo nasi przeciwnicy w oczach naszych wyborców stają się grupą moralnie wykluczoną z debaty.

Ani bowiem Jarosław Kaczyński nie jest z Erdoganem, Putinem i Łukaszenką w jednym worku, ani też Sławomir Nitras nie zapowiedział hitlerowskiego programu prześladowań katolików

Z tej perspektywy kluczowe jest tylko uciszenie z jednej strony symetrystów, a z drugiej niewystarczająco oburzonych. I jedni, i drudzy psują spektakl, bo ma on sens tylko wówczas, gdy wszyscy są wzmożeni, gdy wszyscy mają te same poglądy, gdy nie ma miejsca na odmienność stanowisk. Dysonans, odmienność stanowiska sprawiają, że chór przestaje śpiewać razem, że pieśń o prześladowaniach się załamuje, że racjonalne argumenty (a nie ma nic gorszego z perspektywy wspólnoty oburzonych) rozbijają narracje. Ani bowiem Jarosław Kaczyński nie jest z Erdoganem, Putinem i Łukaszenką w jednym worku, ani też Sławomir Nitras nie zapowiedział hitlerowskiego programu prześladowań katolików. Kazania arcybiskupa Marka Jędraszewskiego – nawet jeśli specjalnie ewangeliczne nie są – też nie zapowiadają pogromów „tęczowej zarazy". Można i należy komentować niemądre, nieprecyzyjne czy niekiedy chamskie wypowiedzi, ale trzeba to robić z zachowaniem minimalnego poczucia rzeczywistości. Rzeczywistość jednak nie jest dobrą kategorią w „polityce oburzenia", ją także trzeba „przyciąć" do odpowiedniej narracji, przedstawić w mediach jako taką, jaka być powinna, a nie jaka jest naprawdę. Jeśli się tego nie zrobi, to co jakiś czas „rzecz sama w sobie" będzie przeszkadzać – jak paskudni symetryści i judasze we własnych szeregach. Ale – i tego się naprawdę obawiam – przyjdzie taki czas, gdy wspólna rzeczywistość przestanie już w wymiarze medialnym mieć jakiekolwiek znaczenie, a przekaz zostanie dostosowany do odpowiednich plemion. I to dopiero będzie niebezpieczny świat.

Oburzenie ma moc, szczególnie gdy oburzamy się, doznajemy moralnego wzmożenia, bo poczuliśmy się wykluczeni, skrzywdzeni i poniżeni czy zaatakowani. W obecnej polityce krzywda – niekiedy prawdziwa, ale zdecydowanie częściej urojona – jest przecież najlepszą bronią, najlepszym narzędziem budowania wspólnoty czy może lepiej powiedzieć: plemienia politycznego. Skrzywdzeni przez „tamtych" muszą się trzymać razem, i to nawet jeśli niewiele ich poza ową, zazwyczaj domniemaną, krzywdą łączy. A ci, którzy krzywdy nie widzą czy mają poczucie, że nic takiego się nie stało, są postrzegani jako judasze, zdrajcy, symetryści, kryptoreżimowcy itd. Określenia zależą tylko od tego, do którego plemienia „oburzonych" należymy, a ich emocjonalne natężenie – od tego, czy chcemy uchodzić za „radykałów", czy wolimy wizerunek subtelnego intelektualisty. Biada jednak temu, kto nie chce w ogóle w licytacji na „oburz" uczestniczyć.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Armenia spogląda w stronę Zachodu. Czy ma szanse otrzymać taką pomoc, jakiej oczekuje
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Wolontariusze World Central Kitchen mimo tragedii, nie zamierzają uciekać przed wojną
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Iran i Izrael to filary cywilizacji
Plus Minus
Afera w środowisku LGBTQ+: Pliki WPATH ujawniają niewygodną prawdę
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
„Civil War” Alexa Garlanda to filmowa przestroga dla USA przed wojną domową