Od transformacji w Polsce do głosu doszły raczej radykalne feministki i wszelkie umiarkowanie rozumiane było jako wsteczność. Może zresztą słowo „umiarkowanie" nie jest najlepsze – chodzi raczej o wątpliwości, refleksje, które wyrażone głośno, od razu spotykały się z oburzeniem, a nie z dialogiem. Pamiętam taką rozmowę z jedną z ideolożek lewicowego ruchu. Po telewizyjnej debacie dalej ciągnęliśmy dyskusję: – Przecież pani robiła karierę, łącząc to z macierzyństwem. Chyba pani nie żałuje? – zapytała. A ja na to, ku jej zdumieniu: – Żałuję. Dzisiaj pokierowałabym swoim życiem inaczej – odpowiedziałam. Wtedy ta kobieta krzyknęła: – Pani mnie obraża! Pani w tym momencie obraża wszystkie kobiety!
I to jest właśnie ten typ rozmowy, który mnie oddala od wszelkich ideologów. Moja odpowiedź była przecież bardzo osobista, dotycząca jednego konkretnego życia i mojej indywidualnej oceny. Ideolog, zamiast pochylić się nad wyjątkami, odrzuca je jako wrogie i wsteczne. Przecież wtedy nie ma szans na szczerą rozmowę.
Na tym X Kongresie atmosfera była gorąca, kobiet mnóstwo, a silą napędową była oczywiście opozycja wobec PiS, z czym całkowicie się utożsamiam. Jednak chyba tylko z tym. Kiedy dwie panie z KOD przyszły zaprosić mnie na Kongres, nie byłam pewna, czy wiedzą, co robią. Odbyłam kiedyś kilka publicznych dysput z Magdaleną Środą, główną organizatorką Kongresu, i na ogół jesteśmy po różnych stronach. Panel, do którego zostałam zaproszona, dotyczył sztuki i wolności artysty, a ja mimo że jestem naprawdę wolna, to jednak nie należę do teatralnej lewicy. Wszystko to powiedziałam najszczerzej jak się dało na samym początku wiecu, gdzie razem z kilkoma jeszcze artystkami siedziałam przed pełną entuzjazmu publicznością. Widać było, jak bardzo potrzebne jest takie spotkanie: tłum nie zmieścił się w sali i trzeba się było przeprowadzać do większej. Od razu dopadła mnie wątpliwość. Czy te kobiety wiedzą, że na panel przeznaczona jest tylko jedna godzina? To jest nic w stosunku do oczekiwań. Ledwo zaczęłyśmy rozmowę, już trzeba się było rozejść. Potrzeba byłoby kilku dobrych godzin, żeby pogadać – nie tylko o sztuce, bo umówmy się, że to tylko pretekst do rozmowy o sytuacji w kraju i sytuacji kobiet.
Jak zwykle na takich spotkaniach o wiecowym charakterze zachwyca spontaniczność słuchaczy, ale też przeraża łatwość, z jaką można dostać owacje albo odwrotnie: złowrogie buczenie. Trzeba wiele odwagi, żeby mimo wszystko mówić językiem refleksji. A mnie już pierwsza wątpliwość naszła na samym początku. Jedna z panelistek zaśpiewała piosenkę: –„ ...panowie niech wam wreszcie ktoś powie, że kobieta też człowiek plus serce". Generalnie z tej piosenki wynika, że świat przejęli bezduszni głupcy rodzaju męskiego, a żeby wszystko naprawić, potrzeba kobiet – i będzie dobrze.
Słuchając tej piosenki, odpędzałam od siebie myśl bardzo niepoprawną politycznie, ale nie chciała mnie opuścić. Przecież to mogłoby być równie dobrze odśpiewane przed Beatą Szydło, Beatą Kempą czy Krystyną Pawłowicz, nie mówiąc już o kobietach działających w pro-life. Przecież kobiety działają po obu zwalczających się stronach. Co za tym idzie, podział na złych i głupich mężczyzn i niedoceniane kobiety jest chyba jednak nieaktualny. Czy działaczki Kongresu mogłyby tę piosenkę zaśpiewać, idąc na wybory między Donaldem Tuskiem a na przykład Beatą Szydło? Bardzo mocno musiałam się trzymać krzesła, żeby nie powiedzieć tego, co myślę, i nie psuć entuzjazmu.