Konserwatyści zwykli bronić tego, co jest. Istniejąca rzeczywistość, choć wysoce niedoskonała, wydawała im się zawsze o wiele lepszym punktem oparcia niż śmiałe plany jej przebudowy. Ojczyzną wierzących w nią jest bowiem fikcja. To tylko spisane przez filozofów lub innych bajarzy pobożne życzenia. Papier, jak wiadomo, przyjmie wszystko. Mając do wyboru rzeczywistość lub zmyślenie, konserwatyści wybierali zawsze rzeczywistość. A przynajmniej tak było do niedawna. Aż coś się zmieniło, pękło. Wielu wczorajszych konserwatystów – zbyt wielu, by uznać to za przypadek – ruszyło na barykady. Nie mówią już o ochronie istniejącego porządku ani o potrzebie zachowania ciągłości. Przeciwnie: chcą gruntownie zmienić otaczający nas świat; wepchnąć go z powrotem w koleiny, z których (jakoby) wypadł. Pragną kontrrewolucji.
Czym był konserwatyzm?
Jako nurt myśli politycznej konserwatyzm narodził się w reakcji na rewolucję francuską. Był odpowiedzią na próbę radykalnej przebudowy ludzkiego świata. Zarówno konserwatyzm, jak i postępowość obracają się w paradygmacie ciągłości i zmiany. Postępowcy pragną fundamentalnie przeobrazić stosunki społeczne, dokonać heroicznego „skoku do królestwa wolności". Budują więc śmiałe wizje ulepszonego lub doskonałego świata. Konserwatyści chcą natomiast ocalić kulturową i polityczną ciągłość. Przede wszystkim dlatego, że nie wierzą w inżynierię społeczną. Postępowcom po prostu nie uda się wdrożyć w życie owych jakże pięknych i racjonalnych, ale istniejących jedynie w ich głowach planów. Przeciwnie: to właśnie próba zaprowadzenia utopii skończy się katastrofą.
Tym bardziej że wszelki ład społeczny czy polityczny jest zawsze czymś chwiejnym. Nie spoczywa nigdy na trwałych fundamentach. Przeciwnie, mogą one z zadziwiającą łatwością zostać podkopane. Dlatego, jak podkreślają konserwatyści, zawsze warto mieć w pamięci, z jak wielkim trudem ludzkie zbiorowości osiągają nawet ów niezbyt wysoki poziom wolności, bezpieczeństwa i praworządności, jaki niekiedy bywa ich udziałem. Tak więc, wbrew pozorom, to konserwatyzm jest z natury ateistyczny (nie uznaje żadnego ładu historii powszechnej), a postępowość bogobojna (bo wierzy w bożka racjonalności). Jednocześnie to konserwatyzm jest religijny (uznaje granice ludzkiego sprawstwa i nieodzowność mitu w polityce); postępowość – prometejska (bo roi sobie, że można mit zastąpić rzetelną wiedzą).
Konserwatysta nie musi być więc obyczajowym tradycjonalistą. Polityczny konserwatyzm nie oznacza koniecznie, że nie lubi się feministek czy ruchów LGBT (choć przyznać trzeba, że rzeczy te zwykle idą w parze). Co więcej, z powyższych stwierdzeń wynika jasno, że konserwatystę i tradycjonalistę bardzo wiele dzieli. Konserwatysta zakłada, że człowiek potrzebuje wspólnoty, by móc prowadzić dobre życie. Wspólnota z kolei, aby skutecznie funkcjonować, opiera się zawsze na pewnym zestawie symboli organizujących zbiorową moralność, wyobraźnię, obyczaje etc. Symboli tych nie możemy zdaniem konserwatystów dowolnie tworzyć, a przynajmniej zawsze jest to przedsięwzięcie niezmiernie ryzykowne. Jednocześnie, wokół tych symboli nie będzie nigdy ogólnoludzkiej zgody – polityczna jedność gatunku ludzkiego jest mrzonką.
Tradycjonalista tymczasem uważa, że przekazywane z pokolenia na pokolenie w jego wspólnocie wartości są absolutnie prawdziwe. Ich wartość tkwi w nich samych, a nie w tym, że są skutecznym narzędziem wytwarzania i utrzymywania porządku społecznego. Inaczej niż konserwatysta, tradycjonalista nie będzie więc przychylnie nastawiony do jakiejkolwiek zmiany. Dla konserwatysty zmiana w obyczajach rządzących życiem wspólnoty jest możliwa do zaakceptowania, o ile dokonuje się stopniowo i oddolnie. Dla tradycjonalisty może tymczasem okazać się niemożliwa do przyjęcia, ponieważ nie ogląda jej w perspektywie politycznej (chaos – porządek), ale w perspektywie wartości (prawda – fałsz; dobro – zło). Konserwatyzm daje się pogodzić z pluralizmem (o ile istniejące równolegle w danej wspólnocie tradycje nie zagrażają jej jedności), tradycjonalizm – nie (bo to „nasza" tradycja ma być powszechnie obowiązująca). Konserwatysta może uznać, że wolność to nie próżnia symboliczna, ale wielość symboli, w ramach których poruszają się i między którymi wybierają członkowie danej wspólnoty. Tradycjonalista powie tymczasem, że wielość symboli jest zła. To dla niego rozwadnianie prawdy, ordynarny relatywizm. Krótko: tradycjonaliście zagraża fundamentalizm, konserwatyście – cynizm.