Rocznica rewolty marca 1968 roku wznawia dyskusje, co było istotą ówczesnych represji władz – komunistyczna perfidia czy recydywa narodowego szowinizmu o endeckich korzeniach? Jak postrzegamy Marzec? Czy jako kolejny „polski miesiąc” oporu wobec komunistycznej władzy, czy też dramat zaszczutej grupy demokratów otoczonej społeczeństwem pełnym złych instynktów.Warto prześledzić, jak przy okazji kolejnych rocznic Marca zmieniała się wizja tych wydarzeń. I warto wskazać, jak pamięć Marca używana była i używana jest jako narzędzie prowadzenia bieżących politycznych sporów.
Czytelnik gazet już ma prawo czuć się zmęczony wysypem rocznicowych tekstów o marcu 1968 r. A jednocześnie ze świecą można szukać w polskich księgarniach krytycznych monografii bohaterów Marca. Owszem, zdarzają się popularne syntezy historyczne, jak książka Piotra Osęki, uładzone wywiady rzeki, jak choćby rozmowa Zbigniewa Mentzla z Leszkiem Kołakowskim, ciekawostkowa książka Umberta Eco czy zbiory dokumentów w stylu „Marzec „68 w dokumentach”.Próżno szukać książkowych polemik czy wyrazistych monografii. A przecież wydarzenia sprzed 40 lat rozpoczęły polityczną epopeję choćby środowiska Adama Michnika. Aż prosiłoby się o jakiś portret tej grupy.Nie istnieje żadna krytyczna monografia na temat środowiska, jakie przeszło drogę od Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności poprzez KOR i „Solidarność” do dzisiejszej Partii Demokratycznej. Tak jakby środowisko marcowe było tematem tabu.Dyskusji nie ułatwiają emocje wokół małostkowej decyzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który uchylił się od odznaczenia Adama Michnika. Ale ten incydent nie zmienia faktu, że o Marcu albo dyskutujemy w tonie hagiografii, albo insynuacji albo wcale.
A atrakcyjna polemika wymaga tolerancji dla poszukiwań, nawet tych, które wydawać się mogą odbrązawianiem marcowych herosów.Tymczasem ludzie, którzy wywarli ogromny wpływ na dzieje ostatnich 40 lat, oszańcowali się w swojej wizji historii. Legenda Marca jest dla nich mitem założycielskim i mają do tego prawo. Problem leży raczej w tym, że środowisko lewicy laickiej wszelkie dyskusje ze swoją wizją historii szybko uznaje za podłość czy objaw zazdrości o świetlane życiorysy.Na półkach księgarskich w Niemczech można przebierać między autokrytyczną, ale i oddającą pewną sprawiedliwość generacji „68, książką Petera Schneidera „Rebelia i iluzja” a krytycznym wobec ówczesnych rewolucjonistów esejem Goetza Aly’ego pod prowokacyjnym tytułem „Nasza walka 1968”.W Polsce jednego by wychwalano a drugiego ogłoszono by„człowiekiem chorym z nienawiści”.Wszelkie dywagacje, że ktoś, rzucając wyzwanie totalitaryzmowi, miał jeszcze dodatkowo swoją wizję ideową, swoje ambicje i swoje wady – traktowane są w Polsce jako myślozbrodnia. Tak reagowano, gdy ujawniono notatki SB z przesłuchań Jacka Kuronia w 1988 r. Tak było też, gdy Piotr Gontarczyk wskazywał, że środowisko komandosów oprócz poszukiwania nowych idei miało swoją taktykę polityczną. Na łamach „Gazety Wyborczej” uznano to w lutym 2006 roku za „oczernianie Jacka Kuronia”. – Ten artykuł przynosi hańbę nauce historycznej – ogłosił wówczas prof. Henryk Samsonowicz. – To „wstyd dla IPN” i „ponure twierdzenia moczarowskiej propagandy” – wyrokował prof. Michał Głowiński, który artykułu co prawda nie przeczytał w całości, ale skomentował czytane mu przez dziennikarza „GW” odpowiednie fragmenty.
Takie ostre reakcje za nieprawomyślne pisanie o Marcu to swoista lekcja dla młodych historyków. Wiadomo już, kogo nie tykać i jakich dywagacji się wystrzegać.
W rezultacie Marzec jako punkt wyjścia ewolucji polskiej lewicy jest tematem rzadko poruszanym w sposób niesztampowy. Trudno zresztą, by było inaczej, gdy gustuje się w hagiografiach. Dla lewicy laickiej Marzec bywa totemem, wokół którego gromadzi się „swoich” i co rusz się wygraża aktualnym wrogom.