Marcowe gorzkie migdały

Z pamięci o Marcu zbyt często czyni się moralną pałkę, po którą sięga się podczas politycznych konfliktów. Tu i teraz

Publikacja: 08.03.2008 00:14

Marcowe gorzkie migdały

Foto: Rzeczpospolita

Rocznica rewolty marca 1968 roku wznawia dyskusje, co było istotą ówczesnych represji władz – komunistyczna perfidia czy recydywa narodowego szowinizmu o endeckich korzeniach? Jak postrzegamy Marzec? Czy jako kolejny „polski miesiąc” oporu wobec komunistycznej władzy, czy też dramat zaszczutej grupy demokratów otoczonej społeczeństwem pełnym złych instynktów.Warto prześledzić, jak przy okazji kolejnych rocznic Marca zmieniała się wizja tych wydarzeń. I warto wskazać, jak pamięć Marca używana była i używana jest jako narzędzie prowadzenia bieżących politycznych sporów.

Czytelnik gazet już ma prawo czuć się zmęczony wysypem rocznicowych tekstów o marcu 1968 r. A jednocześnie ze świecą można szukać w polskich księgarniach krytycznych monografii bohaterów Marca. Owszem, zdarzają się popularne syntezy historyczne, jak książka Piotra Osęki, uładzone wywiady rzeki, jak choćby rozmowa Zbigniewa Mentzla z Leszkiem Kołakowskim, ciekawostkowa książka Umberta Eco czy zbiory dokumentów w stylu „Marzec „68 w dokumentach”.Próżno szukać książkowych polemik czy wyrazistych monografii. A przecież wydarzenia sprzed 40 lat rozpoczęły polityczną epopeję choćby środowiska Adama Michnika. Aż prosiłoby się o jakiś portret tej grupy.Nie istnieje żadna krytyczna monografia na temat środowiska, jakie przeszło drogę od Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności poprzez KOR i „Solidarność” do dzisiejszej Partii Demokratycznej. Tak jakby środowisko marcowe było tematem tabu.Dyskusji nie ułatwiają emocje wokół małostkowej decyzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który uchylił się od odznaczenia Adama Michnika. Ale ten incydent nie zmienia faktu, że o Marcu albo dyskutujemy w tonie hagiografii, albo insynuacji albo wcale.

A atrakcyjna polemika wymaga tolerancji dla poszukiwań, nawet tych, które wydawać się mogą odbrązawianiem marcowych herosów.Tymczasem ludzie, którzy wywarli ogromny wpływ na dzieje ostatnich 40 lat, oszańcowali się w swojej wizji historii. Legenda Marca jest dla nich mitem założycielskim i mają do tego prawo. Problem leży raczej w tym, że środowisko lewicy laickiej wszelkie dyskusje ze swoją wizją historii szybko uznaje za podłość czy objaw zazdrości o świetlane życiorysy.Na półkach księgarskich w Niemczech można przebierać między autokrytyczną, ale i oddającą pewną sprawiedliwość generacji „68, książką Petera Schneidera „Rebelia i iluzja” a krytycznym wobec ówczesnych rewolucjonistów esejem Goetza Aly’ego pod prowokacyjnym tytułem „Nasza walka 1968”.W Polsce jednego by wychwalano a drugiego ogłoszono by„człowiekiem chorym z nienawiści”.Wszelkie dywagacje, że ktoś, rzucając wyzwanie totalitaryzmowi, miał jeszcze dodatkowo swoją wizję ideową, swoje ambicje i swoje wady – traktowane są w Polsce jako myślozbrodnia. Tak reagowano, gdy ujawniono notatki SB z przesłuchań Jacka Kuronia w 1988 r. Tak było też, gdy Piotr Gontarczyk wskazywał, że środowisko komandosów oprócz poszukiwania nowych idei miało swoją taktykę polityczną. Na łamach „Gazety Wyborczej” uznano to w lutym 2006 roku za „oczernianie Jacka Kuronia”. – Ten artykuł przynosi hańbę nauce historycznej – ogłosił wówczas prof. Henryk Samsonowicz. – To „wstyd dla IPN” i „ponure twierdzenia moczarowskiej propagandy” – wyrokował prof. Michał Głowiński, który artykułu co prawda nie przeczytał w całości, ale skomentował czytane mu przez dziennikarza „GW” odpowiednie fragmenty.

Takie ostre reakcje za nieprawomyślne pisanie o Marcu to swoista lekcja dla młodych historyków. Wiadomo już, kogo nie tykać i jakich dywagacji się wystrzegać.

W rezultacie Marzec jako punkt wyjścia ewolucji polskiej lewicy jest tematem rzadko poruszanym w sposób niesztampowy. Trudno zresztą, by było inaczej, gdy gustuje się w hagiografiach. Dla lewicy laickiej Marzec bywa totemem, wokół którego gromadzi się „swoich” i co rusz się wygraża aktualnym wrogom.

Zacznijmy od podstawowego pytania – kto ma prawo do uważania się za dziedzica Marca? W szeroko rozumianą sekwencję wydarzeń sprzed 40 lat zaangażowani byli tak różni ludzie, jak Stefan Kisielewski i Zygmunt Bauman. Tak oddaleni dziś od siebie politycy, jak Jarosław i Lech Kaczyńscy czy Antoni Macierewicz i z drugiej strony Jan Lityński, Bogdan Borusewicz czy Marek Borowski. To naukowcy Jadwiga Staniszkis i nieżyjący już Jakub Karpiński, a z drugiej strony Jerzy Jedlicki i Marcin Król. Zmuszeni do emigracji polscy Żydzi popierają dziś zarówno lewicę, jak i prawicę.

Teoretycznie więc do tradycji Marca mają dziś prawo, wynikające z biografii, bardzo różni ludzie. Pamięć o Marcu powinna łączyć polskie elity od zwolenników PiS poprzez PO po Partię Demokratyczną czy nawet SLD.

Problem w tym, że środowisko Adama Michnika zdaje się uważać tradycję marcową za swoją własność. Ma do tej tradycji prawo jak inni uczestnicy Marca. Ale często z pamięci o Marcu czyni ono moralną pałkę, po którą sięga w wielu sytuacjach politycznego konfliktu.

Ulubione przez Michnika odwołanie, które możnaby streścić frazą „marzec mi się przypomina” – towarzyszy nam w różnych okolicznościach od upadku PRL. Przez dwa lata rządów PiS powracało już niemal co dzień.

W tym czasie demokratycznie uchwaloną lustrację porównywano do marcowych czystek, Michał Głowiński dostrzegał w hasłach IV RP analogie z marcową propagandą PRL.

Nie gardząc obrażaniem ludzi przy wykorzystaniu podobieństwa nazwisk, Seweryn Blumsztajn tytułował atak na wspomnianego już historyka IPN „Gontarczyk czy Gontarz”, porównując badacza do marcowego propagandzisty Ryszarda Gontarza.

To wymachiwanie Marcem jak bojową maczugą siłą rzeczy wykorzystuje niechęć wielu jego innych wolnościowych uczestników do instrumentalizacji studenckiego protestu. Z okazji rocznicy swój stosunek do Marca przypominali na łamach „Rzeczpospolitej” Ryszard Bugaj i Teresa Bochwic. Co charakterystyczne – nie przypisują sobie z racji swojej odwagi 40 lat temu jakiegoś specjalnego statusu nieomylności czy prawa do egzorcyzmowania innych uczestników publicznej debaty.

Niestawiane wprost, ale konsekwentnie praktykowane roszczenie do posiadania pamięci Marca ,68 na wyłączność – zniechęca zazwyczaj innych uczestników protestów Marca do ścigania się w takich wyścigach do chwały.Ale to wyszarpywanie Marca innym ma niedobra konsekwencje. Rozwiewa się pamięć o Marcu jako o wspólnym akcie odwagi naszego społeczeństwa przeciw brutalności komunistycznych władz.

Jak zmieniało się w ostatnich 40 latach postrzeganie Marca? W mojej pamięci pierwsze legalne obchody Marca to 1981 rok. Uważano go wówczas za kolejny polski miesiąc – przystanek na drodze do wyzwolenia z komunistycznej niewoli. Sojusz elit z robotnikami, jaki wówczas kwitł w ramach ruchu „Solidarności”, skłaniał do powtarzania optymistycznej triady, utrwalonej zresztą w „Człowieku z żelaza” Andrzeja Wajdy: w 1968 r. elity protestowały, a robotnicy byli bierni. W 1970 r. wystąpili ludzie pracy, ale intelektualiści nie kiwnęli palcem. W 1976 r. elity pomogły prześladowanym robotnikom, a już w 1980 roku inteligenci i robotnicy ruszyli razem.

Fenomen „Solidarności” zdawał się obalać stereotypy o ciemnej robolskiej masie skłonnej do antysemickiej podpuchy. Co więcej, „cud Solidarności” skłaniał dawnych komandosów do szczerego odniesienia się do delikatnej kwestii pokolenia ich rodziców. W ogólnym pojednaniu wierzono, że dawne podziały zanikają.

Lewica laicka ujrzała w Kościele partnera do walki z systemem, a wielu księży głośno dzieliło się odkryciem, że Kuroń i Michnik nie są wcale tacy straszni. Solidarnościowe doświadczenie przesłoniło niedobre doświadczenia marcowe. W końcu lat 80. zaczęto nawet niekiedy uznawać identyfikację marcową jako coś anachronicznego. W wywiadzie z 1987 r. Jan Lityński mówi:„Jeszcze kilka lat temu na pytanie o istnienie fenomenu pokolenia ,68 odpowiedziałbym zdecydowanie twierdząco. Teraz się waham – po okresie „Solidarności”, po stanie wojennym – kryteria wyodrębnienia tego pokolenia zatarły się, zaczynają być istotne inne podziały, choć trzeba stwierdzić, ze w okresie „Solidarności” ludzie Marca byli bardzo widoczni”.

Ale już w 1998 roku, w 30. rocznicę Marca, wyznania Litynskiego brzmiały już jak śpiew odległej przeszłości. Marzec zyskał na łamach „Gazety Wyborczej” nowych bohaterów.

Tacy autorzy, jak Mieczysław Rakowski czy Krzysztof Teodor Toeplitz, opisywali, jak starali się trzymać od nagonki marcowej jak najdalej. Pojawiły się opinie, że polskie społeczeństwo w skrytości ducha ulegało marcowej propagandzie, a fabryczne masówki wcale nie składały się wyłącznie ze spędzonych na siłę ludzi.

Jednocześnie swoisty immunitet na łamach liberalnej prasy uzyskał generał Wojciech Jaruzelski. O jego niechlubnej roli nadzorcy antysemickich czystek w ludowym Wojsku Polskim pisywała wtedy jedynie „Gazeta Polska”.

Za to na łamach „Gazety” Adama Michnika pojawił się też inny nieznany wcześniej motyw – porównania rewolty marcowej do kontestacji młodzieżowej na Zachodzie w 1968 roku. Nowy trend ma się nieźle. W tym roku Cohn-Bendit będzie honorowym gościem rocznicowej debaty na Uniwersytecie Warszawskim. Na razie generała Jaruzelskiego na marcowe obchody jeszcze nie zaproszono.

Im dalej od marca, tym bardziej dogmatem staje się powtarzanie za Miłoszem, że PZPR była wtedy spadkobierczynią przedwojennego, faszyzującego ONR.

W komentarzu z okazji rocznicy demonstracji w obronie dejmkowych „Dziadów” Michnik już wyraźnie wskazał, że za marcową propagandę winna wstydzić się prawica. Że w Marcu „68 „cham i ciemniak ubrani w mundur ułański z ryngrafem na piersi, manipulując fobiami i emocjami, sięgali po władzę nad Polską”.

Co było wcześniej, czy komuniści sięgali po władzę dopiero w 1968 roku? Czy to, co było wcześniej, było godne pochwały? – na te pytania były dysydent nie odpowiedział.

W podobnym tonie utrzymane jest oświadczenie Pen Clubu z okazji Marca „68, które oddając hołd ofiarom ówczesnej propagandy, ostrzega, że „język totalitarnej propagandy pozostał najtrwalszym śladem Marca”. Pen Club głosi, że do dziś dzień powraca on w kolejnych falach kampanii nienawiści, z kalectwa wyobraźni czyniąc pozory opinii publicznej. „Ostrzegamy przed uporczywą trwałością tych wzorów, ostrzegamy przed nienawistnymi fantomami, wciąż zachodzącymi drogę nowej, demokratycznej Polsce”.

Dlaczego takie używanie pamięci o podłościach Marca do opisu aktualnych patologii w polskim życiu publicznym musi budzić poważne wątpliwości?Dlatego że zbyt łatwo pozwala używać języka zarezerwowanego do potępienia totalitaryzmu do dyskredytowania sporów i konfliktów, jakie w demokracji powinny być normalnością.

Członkowie władz Pen Clubu nie precyzują, o jakie kampanie nienawiści im chodzi, ale już inny były opozycjonista przyznający się do tradycji Marca – Karol Modzelewski w lutym 2006 roku na spotkaniu klubu „Krytyki Politycznej” przyrównywał ówczesne rządy PiS do „początków powstawania państwa policyjnego”. Jak wskazywał wówczas Modzelewski: „jako że dogłębnie przestudiowałem na własnej skórze były ustrój – doskonale widzę te same mechanizmy, retorykę, ale przede wszystkim ten zapach. Zapach strachu i służalczości”. Cytat z Modzelewskiego pokazuje, jak łatwo i bez głębszej refleksji byli dysydenci przenoszą swe doświadczenia z PRL na obecną praktykę polityczną. Przy łatwości używania porównań z PRL – na każdą nielubianą władzę. Oponent środowiska „Gazety Wyborczej” staje się w takiej retoryce nową emanacją ekipy Moczara.

Gdyby jeszcze łatwość takich skojarzeń odnosiła się do obu stron sceny politycznej. Ale nie. Lewica laicka dostrzega zagrożenia jedynie na prawicy – zawłaszczanie państwa przez postkomunistów czy kontrowersyjne praktyki PO – uważane jest za powrót do normalności. Taki stan umysłów jest dla demokracji głęboko destrukcyjny, bo faktycznie oznacza dominację jednej opcji politycznej czy ideowej.

Tylko już same, trudne do zbicia historyczne fakty psują wygodny schemat polskiej prawicy jako spadkobierców Moczara

Siła autorytetów – ludzi, za którymi stoją autentyczne akty odwagi w warunkach totalitaryzmu – w warunkach takiej „nierównowagi obaw” może firmować faktyczną demokrację bezalternatywną. Wystarczy w wypadku, gdy wygrywają „nie nasi”, zacząć bić w bęben i głosić hasła, że w „Polsce robi się duszno”, by stworzyć atmosferę zagrożenia demokracji.

W pewnym sensie środowisko komandosów zrobiło wielkie koło.Marksiści wychowani w izolacji od innych tradycji politycznych, takich jak tradycja piłsudczykowska, katolicka czy narodowa, dziś zachowują się często jak młodzi walterowcy, którym wszystko, co znajdowało się poza tradycją postępową, jawiło się jako zagrożenie lub podłość.

Naturalne dla sytuacji nagonki zasady solidarności grupowej zamieniają się w niewyrażalne wprost, ale silne przekonanie, że jeśli nie rządzą ludzie naszej tradycji, to jesteśmy fizycznie zagrożeni. W tym sensie efekty szoku marcowego i traumy esbeckich oskarżeń wzmagają się, a nie słabną.

Dziś ze smutnym rozrzewnieniem czytam teksty z lat 70. i 80., gdy przedstawiciele środowiska lewicy laickiej próbowali poznać tradycję katolicką czy nawet narodową (czynił to np. Michnik, pisząc „Rozmowy w cytadeli”, gdzie pojawia się zainteresowanie postacią Dmowskiego). Ta wiedza i gotowość poznania złożoności i wartościowych cech innych nurtów politycznych niż własny dziś zanika.

Powraca postrzeganie prawicy jako potencjalnego zagrożenia demokracji, czemu towarzyszy come back hasła „Nie ma wroga na lewicy”. Nakłada się na to logika solidarności grupowej, która miała sens w latach opozycji, ale dziś staje się tworzeniem czegoś w rodzaju kasty nietykalnych.

W czasach KOR miały sens listy w obronie swoich kolegów przed atakami – bo w totalitarnym państwie tylko ślepa solidarność środowiskowa ratowała przed milicyjną prowokacją czy więzieniem. Dziś obrona w zaparte Bronisława Geremka jest pochwałą lekceważenia prawa.

Ogłaszanie moralnego stanu wyjątkowego w wypadku wyborczej wygranej prawicy skutkowało przed aferą Rywina dominacją postkomunistycznej lewicy. Przypominają się słowa Jacka Kuronia z polemiki z gdańskimi neoendekami z RMP opublikowane w pierwszym numerze „Krytyki” z 1978 roku: „Komunizm jako ideologia w Polsce już nie istnieje, za głównego przeciwnika opozycji demokratycznej uważam więc totalitaryzm narodowców”. Te słowa napisane w warunkach wciąż jeszcze silnego PRL, zahaczające o poczciwych wychowanków Aleksandra Halla, jawią się dziś jako absurd. A jednak okazały one swoją nośność po 1989 roku. To taki sposób myślenia wpływał wtedy na wizje potrzeby strategicznego sojuszu reformatorów z PZPR i środowiska przyszłej Unii Demokratycznej. To one skłoniły do upatrywania przez nie w Aleksandrze Kwaśniewskim lidera przyszłego centrolewu.

Taka mentalność mogła wreszcie wpłynąć na poniechanie przez lewicę laicką projektu odtworzenia normalnej niekomunistycznej lewicy w stylu PPS.

Dzisiejsi 60-latkowie z środowiska dawnych komandosów żywo reagują na fantomy lęku, który wynieśli z Marca, ale nie chcą sięgać do wydarzeń sprzed 40 lat jako do wspólnego dla wielu Polaków doświadczenia walki.

Tylko już same, trudne do zbicia historyczne fakty pokazujące, że w marcu 1968 roku Kaczyński i Macierewicz stali po stronie bitych i poniżanych, psują wygodny schemat polskiej prawicy jako spadkobierców Moczara.

Nie oznacza to, że na polskiej scenie politycznej nie zdarza się pokusa sięgania po marcową logikę propagandy i władzy, ale to już margines w rodzaju LPR klanu Giertychów.

„Marcowość” PiS to wynalazek lewicy laickiej – pokazujący, jak ludzie niegdyś potrafiący wyjść poza swoje korzenie, wracają na starość w stare koleiny.

A tu już ocieramy się o logikę władzy tylko dla swoich i przekonanie o posiadaniu mądrości politycznej na wyłączność. Niestety, bardzo trąci to marksistowskim dogmatem o posiadaniu patentu na znajomość mechanizmów historii. Bliżej stąd do zadufanej gomułkowszczyzny, niż się wielu ofiarom Gomułki wydaje.

Rocznica rewolty marca 1968 roku wznawia dyskusje, co było istotą ówczesnych represji władz – komunistyczna perfidia czy recydywa narodowego szowinizmu o endeckich korzeniach? Jak postrzegamy Marzec? Czy jako kolejny „polski miesiąc” oporu wobec komunistycznej władzy, czy też dramat zaszczutej grupy demokratów otoczonej społeczeństwem pełnym złych instynktów.Warto prześledzić, jak przy okazji kolejnych rocznic Marca zmieniała się wizja tych wydarzeń. I warto wskazać, jak pamięć Marca używana była i używana jest jako narzędzie prowadzenia bieżących politycznych sporów.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał