To prace Ewy Harabasz z serii „Ikony”, prezentowane w warszawskiej Galerii Le Guern.
Powiększone prasowe zdjęcia ludzi uratowanych z różnego typu masakr artystka wkomponowała w złote tło. Ten zabieg sprawia, że naprawdę przywodzą na myśl ikony. Tyle że nie dotyczą świętych, lecz istoty męki. Czym ci ludzie na nią zasłużyli?
„…bestialstwo jest zaraźliwe. Więźniowie w obozach koncentracyjnych zarażali się bestialstwem od esesmanów (…), może to wina pałki – kiedy coś takiego ściskasz w dłoni, może kusi, żeby użyć”. Do takich wniosków dochodzi bohater najnowszej powieści Józefa Hena, tytułowy „Pingpongista”. Książka ma wyraźne odniesienia do wydarzeń w Jedwabnem, ale przede wszystkim jest refleksją nad mechanizmami zła. Co je roznieca?Ostatnio coraz więcej twórców podejmuje ten temat. W różny sposób – słowem, filmem, obrazem. Można odnieść wrażenie, że w naszym amoralnym, scyniczniałym świecie ostatnimi sprawiedliwymi są artyści. W każdym razie oni jeszcze zabierają głos w sprawach etyki. Dziś Savonarola nie miałby szans pobudzić do skruchy choćby najbardziej płomiennym kazaniem. Nie znalazłyby nikogo skłonnego do złożenia dóbr na „stosie próżności”.
Twórcy są świadomi tego stanu rzeczy. Toteż nie próbują umoralniać odbiorców. Po prostu pokazują, jakie spustoszenie sieją nienawiść, pogarda, strach przed przeciwstawieniem się większości. Bo chodzi przede wszystkim o te niszczące uczucia. Występek jest ich konsekwencją. Znamienne, że artyści zaniechali tradycyjnych form i strategii. Zachowują się, jakby zmienili zawód na psychologów bądź śledczych. Ich kreacje to rekonstrukcje, dokumenty, odtwarzanie wydarzeń z przeszłości. Słowem, cytaty z rzeczywistości. Powód? Dziś coraz mniej ludzi czyta metaforę. Trzeba odbiorcom wyłożyć treści kawa na ławę, bez opakowania w aluzje i przenośnie. Obraz czy rzeźba wydają się zbyt odległe prawdziwemu życiu. Co innego film lub fotografia.
Rocznica wydarzeń marcowych 1968 r. skłoniła Krystynę Piotrowską do przeprowadzenia akcji o dokumentalnych walorach. Zarejestrowała na wideo odpowiedzi kilkudziesięciu osób żydowskiego pochodzenia rozsianych po świecie, na pytanie dlaczego 40 lat temu opuściły rodzinną Polskę. Każda wypowiedź zaczyna się od słów „Wyjechałem z Polski, bo…” Na dnie wszystkich wyjaśnień tkwi poczucie krzywdy, dyskryminacji, zagrożenia. Wstręt miesza się bólem, niechęć z żalem. „Dostałem w mordę na placu Zbawiciela, pod kościołem”, wyznaje jeden z indagowanych. Tragifarsa. I samo życie.