Zaróbmy na tym szaleństwie

Świat oszalał na punkcie zmiany klimatu. Skoro chce to robić, chce na to wydawać pieniądze, to postarajmy się – niech płacą je nam

Aktualizacja: 20.12.2009 00:45 Publikacja: 19.12.2009 14:00

Przebierańcy demonstrujący przed budynkiem, gdzie obradował szczyt klimatyczny w Kopenhadze

Przebierańcy demonstrujący przed budynkiem, gdzie obradował szczyt klimatyczny w Kopenhadze

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Czy będąc sceptycznym wobec ustaleń globalnoociepleniowego kościoła, można spróbować zrobić coś, co by się nam opłacało? Czy możemy nie obrażać się na to, że w światowej polityce wygrywa dziś – być może nieprawdziwa – teza o tym, że działalność człowieka ma wpływ na zmiany klimatu, tylko spróbować tę sytuację wykorzystać? Zastanówmy się – co z różnych powodów opłaca się nam zrobić niezależnie od tego, czy za pięć lat nie zmieni się skład i poglądy ludzi zasiadających w IPCC i czy biznes Ala Gore’a przestanie się kręcić.

Ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej” pojawiło się kilka tekstów moich kolegów pokazujących absurdy czy wykpiwających globalnoociepleniową propagandę. Zanim opiszę, co i dlaczego powinniśmy mimo wszystko zrobić, i ja ponarzekam.

[srodtytul]Mielenie mózgów[/srodtytul]

To prawda, mamy do czynienia z bardzo agresywną i irytującą akcją mielenia mózgów. Irytującą nie dlatego, że wszystkie argumenty zwolenników tez głoszonych przez IPCC brzmią absurdalnie. Wiele z nich wygląda równie interesująco jak argumenty przeciwników, którzy dziś zostali zepchnięci do defensywy. Irytujący nie jest też sposób prowadzenia debaty, ale unikanie jej. Wykpiwanie i ośmieszanie drugiej strony, blokowanie jej możliwości działania. I wreszcie oszustwa, które ostatnio wyszły na jaw.

Zwolennicy dominującej dziś tezy o tym, że człowiek przyczynia się do zmiany temperatury, nie wygrywają tej batalii dlatego, że przedstawili lepsze argumenty. Wygrywają, bo lepiej umieli dotrzeć do decydentów, do biznesu, który wyczuł w tym wielką szansę na nowe przedsięwzięcia i umiał zrobić z tego prawdziwy temat polityczny. Teraz „niskoemisyjni” politycy i biznes nakręcają się nawzajem, wspierając jedni drugich. Jedni łożą pieniądze, drudzy tworzą regulacje sprzyjające rozwojowi tego rodzaju przedsięwzięć. Dołączyli do tego piarowcy, którzy pociągnęli za sobą gwiazdy popkultury i temat stal się bardzo trendy.

Dlaczego tak łatwo im poszło? Jak pisał pewien brytyjski socjolog, życie zawsze było przedsięwzięciem ryzykownym. Z tym, że ilość niewiadomych dotyczących naszej przyszłości, z jaką mamy dziś do czynienia, jest ogromna, większa niż zwykle. Świat się zmienia tak szybko jak nigdy w dziejach ludzkości. Kiedyś rewolucje zdarzały się raz na kilka pokoleń, czasem raz na pokolenie. Dzisiejsze pokolenie 40-latków przeszło już kilka rewolucji. W tej części Europy nastąpił upadek komunizmu. Potem była zamiana maszyny do pisania na komputer. Z czasem ten komputer dał się połączyć z innymi komputerami. Po kilku latach każdy już mógł łączyć się z dowolnym komputerem na świecie i oglądać strony WWW. Niebawem nastał czas Google’a, a teraz era serwisów społecznościowych, które całkowicie zmieniają sposób komunikowania się ludzi na świecie.

W ciągu kilkunastu lat przeżyliśmy kilka wielkich zmian, każda niemal na miarę rewolucji przemysłowej. Zmieniliśmy perspektywę patrzenia na świat. Zalewani jesteśmy tonami informacji, przeżywamy szok. Dalekie wojny stały się bliskie. Napad na wroga można przeprowadzić, nie ruszając się z fotela, okradzionym można zostać, nie mając przy sobie fizycznie ani złotówki.

[srodtytul]Ocieplenie zamiast Pana Boga[/srodtytul]

Trudno w tej sytuacji przewidywać, co będzie nie tylko za pół wieku, ale co się stanie za pięć lat.

W tym chaosie łatwo się zgubić. Podświadomie szukamy oparcia w czymś. Dla zachodnich społeczeństw takim oparciem przestaje być religia. Łatwo podrzucić skołowanym tłumom coś innego. Coś, co brzmi fascynująco i jest przyjemne. A troska o planetę jest przyjemna.

Wydawało się, że nauka nie zna pojęcia „jednoznacznej odpowiedzi”. Dlatego irytująca jest pyszałkowata pewność zwolenników religii ocieplenia, którzy nie mają cienia wątpliwości i wszystkie spory uważają za rozstrzygnięte. Mówią: „Dyskusja trwała, ale się skończyła. Dziś nie ma już wątpliwości, że klimat się zmienia. Nie ma wątpliwości, że wpływ na to ma człowiek. Nie ma wątpliwości, że trzeba z tym walczyć. Pytanie tylko, jak szybko i jakimi metodami”. Irytujące jest ośmieszanie i patrzenie z pogardą na tych, którzy „śmią nie wierzyć”.

Ale spróbujmy teraz odłożyć irytację na bok. Dla bezpieczeństwa ustalmy: skoro zakładamy, że w nauce jednak nic do końca nie wiadomo, to do końca nie wiemy, kto ma rację. Nie zakładajmy, że w IPCC zasiadają jedynie skorumpowani oszuści i wariaci.

Czy będąc sceptycznym wobec twierdzeń, które chce się nam narzucić jako dogmaty, możemy coś zrobić, a nie tylko kontestować to, co się dzieje dziś w Kopenhadze? A może na tym szaleństwie i my powinniśmy zacząć zarabiać?

Czy mamy tylko się odwracać od ogromnej machiny, która kręci dziś światem po to, by pokazać, że jesteśmy odporni na propagandę, głupotę i naciski? Pozostając sceptykiem, zrobić można bardzo dużo. Zgodzimy się pewnie wszyscy, że chcemy mieć czyste powietrze, wodę i zdrowy świat, że chcemy wydawać mniej pieniędzy na energię. Że chcemy żyć w miarę zdrowo i w miarę oszczędnie.

Warto pod tym kątem spojrzeć na raport firmy doradczej McKinsey zawierający „ocenę potencjału redukcji emisji gazów cieplarnianych w Polsce do roku 2030”. Jego autorzy pokazują, co trzeba zrobić, by radykalnie obniżyć w Polsce emisję CO2.

W raporcie wymienionych jest ponad 120 działań, które mogą nas do tego celu doprowadzić. Autorzy opracowania twierdzą, że tylko wdrożenie większości z nich pozwoli nam osiągnąć wyznaczany przez politycznych liderów cel – obniżenie emisji o jedną trzecią do 2030 roku. Ale odłóżmy na bok ten cel. W Kopenhadze wiele nie udało się ustalić, nie wiadomo, jaki ten cel definitywnie będzie.

Ale świat i tak to robi. Rozwijają się nowe branże, stare się przekształcają. W zielony biznes i badania nowych technologii pompowane są ogromne pieniądze. Możemy się od tego wszystkiego odwrócić i się cieszyć, że jesteśmy tacy rozsądni, paląc sobie węglem w tradycyjnym polskim piecu i coraz bardziej na tym tracąc. A możemy coś na tym spróbować ugrać.

Energetyka jest dziś chyba najważniejszą gałęzią przemysłu. Właściwie na niej cały przemysł się opiera. Mamy z nią w Polsce kilka problemów. Jest coraz droższa, mało efektywna i coraz bardziej się sypie. Siedzimy na polu minowym, bo nikt nie wie, kiedy przeżyjemy kolejny blackout. Kiedy rozwali się kolejny blok energetyczny.

Mamy za to ogromne zasoby węgla, który może się stać albo coraz większym obciążeniem, albo coraz większą szansą. No i wielki problem polityczny, czyli kłopoty z niezależnością energetyczną. Może nie tak wielki jak Ukraińcy, Białorusini czy Słowacy, ale panuje co do tego zgoda, że zagrożenia są poważne.

[srodtytul]Oszczędzanie, głupku![/srodtytul]

Co musimy robić? To oczywiste – szukać nowych sposobów pozyskiwania i nowych źródeł energii. Ale też ograniczać jej zużycie. Jeśli zaczniemy inwestować w badania naukowe, w pozyskanie nowych technologii, możemy z trudnej sytuacji wyjść jako wygrani.

Zacząć trzeba od działań najprostszych. Autorzy raportu McKinseya wskazują, że bezwzględnie największym źródłem ograniczenia emisji CO2 jest poprawa efektywności energetycznej. Co to oznacza? Ocieplenie domów mieszkalnych, fabryk, budynków użyteczności publicznej. Wymiana żarówek, skrócenie dróg przesyłu. Tu są największe rezerwy. Przeprowadzając te działania, można nie tylko zmniejszyć emisję CO2, ale przede wszystkim ograniczyć zużycie prądu i gazu. Dla gospodarstw domowych, instytucji i firm oznacza to mniejsze rachunki, dla państwa – mniejsze zapotrzebowanie na energię i tym samym mniejsze uzależnienie od zewnętrznych dostawców. Przez ściany i okna polskich domów, bloków, fabryk uciekają gigantyczne ilości ciepła. Spala się ogromna ilość często niepotrzebnych żarówek, niewyłączanych komputerów i maszyn, których pracą można znacznie lepiej zarządzać.

To wszystko wymaga zwiększania świadomości, ale samo z siebie to się nie stanie. Państwo powinno inwestować znacznie większe pieniądze w programy wspierające takie oszczędnościowe działania. Takie programy niby istnieją, ale mało zachęcające i potwornie zbiurokratyzowane. Polskie państwo nie zachęca do oszczędzania. Mówimy dużo, i słusznie, o poszukiwaniu alternatywnych źródeł gazu, ale gdyby politycy mówili tyle samo o oszczędzaniu energii, efekty dla naszego bezpieczeństwa energetycznego byłyby zapewne większe, a przede wszystkim dużo bardziej realne do osiągnięcia. W Polsce marnujemy ogromne ilości tego coraz droższego i niestety zatruwającego środowisko dobra.

Nie namawiam do porzucenia budowy terminalu LNG czy uczestnictwa w budowie nowych gazociągów, ale równie duże efekty dla naszego energetycznego, a więc politycznego bezpieczeństwa da oszczędzanie. Dlaczego politycy o tym nie trąbią na lewo i prawo? Nie rozumiem, zwłaszcza że korzyści z oszczędzania są łatwo zauważalne dla wyborców – na ich comiesięcznych rachunkach. Trudno zrozumieć, dlaczego żaden z polityków nie zrobił z tego tematu swojej kampanii wyborczej.

[srodtytul]Badania, baranie![/srodtytul]

Drugi wielki temat to węgiel. Jeśli zainwestujemy w nowe technologie zgazowania węgla, moglibyśmy się stać światowym potentatem w produkcji czystej energii. Wreszcie zdobylibyśmy coś, co byłoby naszą specjalnością, co mogłoby się stać cywilizacyjnym lewarem. Sceptycy powiedzą, że takie badania są drogie i ryzykowne. Pewnie, że tak. Każdy wielki sukces na świecie, każde naukowe odkrycie, każdy wielki biznes okupiony był ryzykiem. Możemy nic nie robić i spalić do końca to, co mamy. Płacąc do tego coraz wyższe ceny za emitowanie CO2.

A możemy spróbować zrobić z nowoczesnego przetwarzania węgla narodowy program. Tylko trzeba woli i odwagi. To trudniejsze niż bajdurzenie o miłości w polityce czy prowadzenie śmiertelnych wojen w studiu telewizyjnym. Bo wymaga decyzji.

Obetnijmy KRUS i zainwestujemy w badania nad obróbką chemiczną największego polskiego bogactwa. Szukajmy naszej technologii, a nie tylko kupujmy ją od Francuzów razem z ichniejszymi reaktorami. Żeby było jasne – tak samo inwestujmy w energetykę jądrową. Odważniej niż do tej pory. Ale szukajmy jednocześnie innych rozwiązań. Jeżeli w końcu dostajemy grant z Unii na pilotażowe instalacje do wychwytywania dwutlenku z kominów, to traktujmy to jako wielką szansę, a nie jako niechciany prezent. Być może wiatraki czy panele słoneczne u nas się nie sprawdzą, ale są technologie, których próbować warto. Choćby geotermia czy biomasa.

Polski premier mówił niedawno: „Ochrona klimatu ma sens, gdy jest wypełniona globalną solidarnością. Jeśli my zarżniemy swoją gospodarkę, a inni będą emitować ciągle tak dużo dwutlenku węgla jak do tej pory, to nie będzie miało sensu”.

[srodtytul]Bądźmy sprytniejsi od Gore’a[/srodtytul]

To prawda, zarzynanie gospodarki nigdy nie ma sensu. Ale sens tkwi w ofensywnym wykorzystywaniu możliwości. Warto wspierać przedsięwzięcia, które robią coś, co jest dziś na świecie coraz bardziej trendy. Nawet jeśli mamy do tego sceptyczny stosunek. Zostawmy swoje emocje, tylko poszukajmy szans.

Bijmy się o to, by zapisy w Kopenhadze i na następnym COP były jak najbardziej korzystne dla nas. Bo pewnie znowu będzie dużo piany i mało konkretów. Ale niezależnie od tego myślmy, jak na tym zarobić.

Jeśli Chiny czy Indie inwestują teraz w ekologię, to produkujmy dla nich urządzenia, które im do tego są potrzebne. Jeśli świat w to wchodzi, to nie mówmy tylko, że Al Gore jest hochsztaplerem, ale bądźmy sprytniejsi od niego i zaróbmy na tym więcej.

Najwięksi bogacze budowali swe fortuny na tym, że umieli dobrze wyczuwać, czego będą potrzebować konsumenci. Jakie nastają mody – nieważne czy mądre, czy głupie. Fortuny zdobywali ci, którzy myśleli o tym, czego inni nie widzieli.

Świat dzisiaj oszalał na punkcie zmiany klimatu. Skoro chce to robić, chce na to wydawać pieniądze, to starajmy się – niech płacą je nam. Wydaje się na to już ogromne sumy, a będzie wydawać się jeszcze większe.

My moglibyśmy nie tylko zarobić, ale i rozwiązać po drodze kilka problemów, które i tak musimy rozwiązać. Może warto na to popatrzeć w ten sposób. Irytują nas zieloni szaleńcy? Jeśli im nie wierzymy, to choć na nich zaróbmy. A przy okazji zabezpieczmy się, gdyby a nuż okazało się, że z tym całym CO2 to racja.

Czy będąc sceptycznym wobec ustaleń globalnoociepleniowego kościoła, można spróbować zrobić coś, co by się nam opłacało? Czy możemy nie obrażać się na to, że w światowej polityce wygrywa dziś – być może nieprawdziwa – teza o tym, że działalność człowieka ma wpływ na zmiany klimatu, tylko spróbować tę sytuację wykorzystać? Zastanówmy się – co z różnych powodów opłaca się nam zrobić niezależnie od tego, czy za pięć lat nie zmieni się skład i poglądy ludzi zasiadających w IPCC i czy biznes Ala Gore’a przestanie się kręcić.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą