Fani twórczości duetu, zwłaszcza ci nieznający pierwszych płyt, słuchając najnowszej „Delta Kream", mogą doznać szoku. Nie ma tu bowiem śladu nagrań z ostatnich trzech longplayów. W zamian jest powrót do grania w starym stylu, przegląd standarów bluesowych i jednoczesny hołd dla artystów, którymi muzycy The Black Keys fascynowali się, rozpoczynając granie, m.in. Junior Kimbrough, RL Burnside czy John Lee Hooker.
Utwory z „Delta Kream" zarejestrowano podczas pierwszej fali pandemii i początkowo nie wiązano z nimi planów wydawniczych, miały być jedynie antidotum na lockdown. Piosenki charakteryzuje jednostajny rytm oraz podobne brzmienie gitar, które polskim słuchaczom mogą kojarzyć się z zespołem Breakout. Wśród 11, trwających niemal godzinę, kompozycji nie znajdziemy ani jednego wpadającego w ucho przeboju. Każda z nich to bardziej nucona na kilku dźwiękach opowieść.
Najciekawiej wypadają bujający „Crawling Kingsnake", w którym przenikają się warstwy poszczególnych improwizujących gitar z jedną grającą unisono z wokalem. Podobnie zbudowany jest „Going Down South" dodatkowo ozdobiony wysokim wokalem, organami Hammonda i jazgotliwą solówką. „Do the Romp" napędza rytmiczny riff, a „Come on and go with Me" ma elementy muzyki psychodelicznej.
Zatem „Delta Kream" to propozycja dla fanatyków bluesa lubujących się w piskliwych gitarowych dialogach. Natomiast miłośników The Black Keys z czasów „El Camino" płyta może rozczarować czy wręcz zmęczyć swoim szorstkim, oldskulowym i dość jednowymiarowym charakterem.